środa, 25 grudnia 2024

imieniny: Anastazji, Piotra, Eugenii

RSS

Zaczęło się od wielkiego pożaru i hasła: Chopy, trzeba coś zrobić!

10.03.2018 07:00 | 0 komentarzy | żet

Raciborska straż pożarna obchodzi w tym roku jubileusz 150–lecia istnienia. O tym, co pierwsi strażacy mieli wspólnego z gimnastyką, wielkiej dyscyplinie i zapomnianych już jednostkach OSP z naszego miasta rozmawiamy z Brunonen Stojerem – emerytowanym nauczycielem matematyki z Pietrowic Wielkich, strażakiem–ochotnikiem i pasjonatem dziejów raciborszczyzny, który kończy prace nad książką o historii straży pożarnej w Raciborzu.

Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas


Pierwszy prezes ochotniczej straży pożarnej w Raciborzu Ernest Speil


– Jakie są początki straży pożarnej w Raciborzu?

– Zaczęło się jak zawsze. Wielki pożar, wielkie nieszczęście i hasło: Chopy, trzeba coś zrobić! Straż pożarna w Raciborzu została założona po pożarze zamku raciborskiego w 1858 roku. To był bezpośredni bodziec. Wówczas powstało Stowarzyszenie Ratowniczo–Gaśnicze w Raciborzu. Wcześniej były magazyny sprzętu gaśniczego, m.in. przy placu Zborowym, a gaszeniem zajmowały się cechy rzemieślnicze. Ale to było na takiej zasadzie, że gdy doszło do pożaru, to ludzie wyskakiwali z warsztatów, chwytali sprzęt i działali. Bez mundurów, porządku, organizacji.

– Porządek zaprowadzono w 1858 roku?

– Tak. Ta straż pożarna miała swoją strukturę, umundurowanie, budżet. Przeprowadzano ćwiczenia, opłacano składki. W regulaminie z 1860 roku jest punkt, który stanowi, że jeśli strażak nie wykona polecenia przełożonego, to płaci trzy talary kary. To było tyle, ile miesięcznie zarabiał parobek, więc wcale niemałe pieniądze. Jeśli strażak nie mógł zapłacić tej kary, to szedł do aresztu. To świadczy o wielkiej dyscyplinie.

– Kto stał na czele pierwszej raciborskiej straży pożarnej?

– Zarząd. I to też ciekawe... Zdziwiłem się, gdy przeczytałem kto wchodził w jego skład. Tam byli ludzie majętni, o dużym prestiżu, radni, dyrektorzy fabryk. Widać, że ta organizacja cieszyła się dużym szacunkiem. Około 1870 roku Racibórz miał 260 strażaków–ochotników. Oni bardzo często wywodzili się ze związków gimnastycznych.

– Sportowcy założyli mundury i zostali strażakami?

– W tamtych czasach związki gimnastyczne zakładano we wszystkich większych miastach (na wsi ich nie było, bo ludzie na wsi pracują w polu i nie potrzebują gimnastyki). Zastanawiałem się, dlaczego te związki gimnastyczne poszły w kierunku straży pożarnych. Odpowiedź znalazłem na rycinie przedstawiającej drabinę, której używano do gaszenia pożarów. Kto by na takie coś wlazł? Po prostu trzeba było być do tego wygimnastykowanym. Taka drabina była również w Raciborzu.

– Jak wysoko można było wejść po takiej drabinie?

– Ten model drabiny występował w trzech wariantach: 16 metrów, 18 metrów lub 20 metrów. Po takiej drabinie można było wejść na wysokość szóstego piętra.

– Kto kupował strażakom ten sprzęt?

– Sprzęt kupował magistrat. To były drabiny, ale też sikawki, płachty ratownicze. Bardzo duża fabryka strażackiego sprzętu działała w Paczkowie. W swych najlepszych czasach to była jedna z największych fabryk sprzętu strażackiego na Górnym Śląsku. Była też fabryka Fischer w Zgorzelcu. Do naszych czasów dotrwały motopompy, na które strażacy mówią „fiszerki”. Fabryka sikawek niejakiego Lasmanna była również w Raciborzu. To się potem nazywało Fabryka Sikawek i Odlewnia Mosiądzu. Raciborska straż kupiła jedną sikawkę w tej firmie.

– Dzisiaj mamy w Raciborzu sześć jednostek straży pożarnej – zawodową oraz pięć ochotniczych. Ile tych jednostek było kiedyś?

– Początkowo była ta jedna, ale potem zakładano kolejne. W sumie naliczyłem w Raciborzu 17 straży pożarnych. W Brzeziu, Miedoni, Sudole, ale też na Ostrogu, w Starej Wsi, czy na Proszowcu. W latach 70. XX wieku było dużo straży zakładowych, np. OSP Lokomotywownia, OSP Ślązak. Z tych zakładowych straży ostała się tylko jedna – OSP Henkel.

– Kiedy ta pierwsza ochotnicza straż pożarna w Raciborzu stała się strażą zawodową?

– Po pięćdziesięciu latach, czyli w 1908 roku. To dalej była straż ochotnicza, ale z sześcioosobową płatną drużyną. Ci strażacy dostawali markę za dobę, a dowódca markę i ćwierć. Mieszkali nad remizą i mieli cały czas dyżur. Inna sprawa, że wtedy było 20 pożarów na rok, a teraz jest 1500 zdarzeń. W wolnym czasie chwytali się dodatkowych zajęć, pletli koszyki itd. Z czasem etatów w straży przybywało, w 1939 roku było ich 20.

– Gdzie znajdowała się remiza tych zawodowych strażaków?

– To był taki podłużny ciąg strażacki pomiędzy dzisiejszą Szkołą Podstawową nr 4 a archiwum – od ulicy Solnej aż do Wojska Polskiego. Masztalnia (stajnia – red.), remiza i nad nią mieszkania dla strażaków i ich rodzin.

– Kończy Pan prace nad książką o strażakach. Czy po wszystkim zabierze się Pan za pisanie kolejnej, czy zrobi Pan sobie przerwę?

– Mam opracowaną książkę o krawcach pietrowickich. Chciałbym ją wydać w tym roku, może uda się znaleźć jakichś sponsorów. Potem będę chciał odpocząć, bo te ostatnie miesiące były męczące. Lubię przeglądać stare dokumenty, „ Nowiny Raciborskie”, kroniki – zbierać informacje, ale układanie tego, ciągłe poprawki – to wszystko mnie męczy.

Wojtek Żołneczko