Kiedyś prezenty były konkretne, teraz wnuczka chce być królewną
Co można było znaleźć pod choinką ponad pół wieku temu, a jakie podarki świąteczne szykują wnukom, ci co wówczas byli dziećmi? Znanych raciborskich seniorów zapytała Ewa Osiecka.
Czesława Kordyaczny dzieciństwo spędzała w Przemyślu. Na święta najważniejsze były pomarańcze, figi jak gdzieś się zdobyło, czekolady, słodycze. Wtedy prezenty były bardziej konkretne, rękawiczki, szalik. Zabawek na święta – nie pamięta. – Jedyną swoją zabawkę, piękną lalkę wykąpałam w bajorku. Lanie, które wtedy dostałam, do dziś wspominam – opowiada ze śmiechem.
Przekonana jest, że obecnie dzieci mają wszystko. – Już się martwię, co sprezentuję wnuczce Helence. Zanim poszła do szkoły, kupiłam jej grę z literkami. To było wielkie nieszczęście, bo kto to widział prezent do nauki – przypomina sobie rozczarowanie. W tym roku zaplanowała dla wnuczki ładną sukieneczkę. Kiedy ostatnio taką jej ofiarowała, mała była bardzo zadowolona.
Bronisław Niewiadomski urodził się w Samborze. Tam zaczął pierwszą klasę, którą kończył w nowym miejscu zamieszkania, ponieważ w kwietniu 1959 r., ostatnim transportem, przyjechał z rodziną do Raciborza. – W Samborze Ukraińcy swoje święta obchodzą dwa tygodnie później od nas. Kiedy rozbieraliśmy choinkę po świętach, oni ją przejmowali, bo dla nich już nie było – przypomina sobie. Prezenty na mikołaja, które otrzymywał to owoce, czekolada, czasem skarpetki, rękawiczki, szalik czy czapka.
Teraz w rodzinie postanowili, że na święta każdy losuje kogoś, komu będzie kupował prezent. Ma dwoje wnucząt 7-letniego Tymoteusza i Agnieszkę, która ma pięć lat. Mieszkają we Wrocławiu. Na święta zawsze przyjeżdżają do Raciborza i spędzają je na przemian u jednych i drugich dziadków. W prezencie otrzymują różne gry, książki, lalki i inne zabawki. – Tymek gustuje w klockach lego, z których lubi składać kolejki. Kiedy pytamy go kim będzie, rezolutnie odpowiada: maszynistą pociągu towarowego PKP Cargo. Wnuczka zaś chce być królewną – opowiada z rozbawieniem.
Jerzy Fleger pochodzi z Głubczyc. Nie pamięta, co podczas świąt otrzymywał w prezencie. Przypomina sobie jedy nie czekoladę z dużymi orzechami, chałwę, krówki. – Jak chodziłem do dentysty i byłem grzeczny to dostałem książeczką „Poczytaj mi mamo”. Kiedyś na strychu odkryłem drewniany wóz straży pożarnej z drabinką, która gdy się kręciło podnosiła się – zastanawia się, czy był to prezent świąteczny. – Moja córka jest młodą małżonką i mamą miesięcznego brzdąca. Kiedy jedziemy do nich, to zabieramy m.in.: stertę pieluch oraz kombinezoniki. Kiedy żona je kupuje wydaje się, że będą pasować. Jednak jak ubieramy w nie małego, to cały znika – ze śmiechem mówi o zakupach „na wyrost”.
Janina i Mieczysław Łapinowie mają czworo wnucząt. Ze swego dzieciństwa pani Janina wspomina zapakowane pomarańcze, które rodzice musieli odpowiednio przechowywać, aby nie zepsuły się do świąt. – Dostawaliśmy szalik, czapkę, skarpetki, rajtuzy, do tego jeden lizak lub długie cukierki zawieszane na choince – wymienia prezenty. Dziś państwo Łapinowie ofiarują wnukom czekoladkę z podkładką, którym jest bilet narodowego banku polskiego. Pan Mieczysław uważa, że dziś trudno dogodzić dzieciom, a pani Janina, dodaje, że na pytanie, co wam kupić słyszy „No, coś”. Kiedy docieka, co to jest to „coś”, słyszy: „Babciu, byle co”. – Wtedy im odpowiada, że może im kupić „coś” do jedzenia i picia, ale nie zabawki, które szybko trafiają w przysłowiowy kąt.
(ewa)