Niedziela, 22 grudnia 2024

imieniny: Honoraty, Zenona, Franciszki

RSS

Jak to z mostem w Ciechowicach było

12.02.2017 06:39 | 0 komentarzy | woj

Obecnie samorządy raciborszczyzny łamią sobie głowę jak usprawnić transport na przeprawie przez Odrę między Ciechowicami a Grzegorzowicami.

Jak to z mostem w Ciechowicach było
Drewniany most w Schiehnowitz, jak po niemiecku nazywano Ciechowice. Osoba widoczną na fotografii jest Josef Komor, dziadek Józefa Komora, który jeszcze niedawno obsługiwał prom. Na zdjęciu widać też budkę przy wjeździe na most, co świadczy, że za przejazd pobierano myto.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Prom, który tam kursuje, zbyt często jest unieruchomiony np. z powodu niskiego bądź wysokiego stanu rzeki. Idealny byłby most, ale czy taki jak ze zdjęcia? Prezentujemy kolejne materiały z archiwum Leona Wolnika z Zawady Książęcej, który opowiada historię pierwszego, drewnianego mostu w Ciechowicach.

Marcin Wojnarowski


Zanim w tym miejscu wzniesiono most, ludzie przeprawiali się przez rzekę na łodzi. W ciężkie zimy był taki lód, że można było zwykłym wozem przejechać Odrę. W 1884 r. rozpoczęto budowę drewnianego mostu. Prace trwały 14 miesięcy, a nadzorował je Franz Segeth z Lubomi. Uroczyste otwarcie mostu odbyło się 16 września 1885 r. Brał w nim udział m.in. książę raciborski z rodziną. Nowy most miał długość 173 metry i szerokość na 8,4 metra. Inwestycja kosztowała 111 tys. ówczesnych marek.

Most służył do 14 maja 1921 roku, kiedy został podpalony przez Powstańców Śląskich. Warto wspomnieć, że było to trzecie powstanie śląskie, a o dwóch poprzednich tu prawie nie było słychać. Gdy nadchodziło trzecie powstanie, w Zawadzie i okolicznych wioskach zaczęli pojawiać się powstańcy z Brzezia, którzy werbowali ludzi do swoich oddziałów. Wielu chętnych nie było. Gospodarze, którzy nie mieli ochoty ginąć z karabinem w ręku, kryli się w lasach Łężczoka. Gdy powstańcy opuścili okolice, wracali do domów.

O tym jak ten drewniany most zniszczono dowiedziałem się przez przypadek. Syn powstańca z Zawady Książęcej już jako dorosły był lekarzem w Opolu. Tam odwiedził go nasz wspólny znajomy, Anton Janik. Obaj jako dzieci chodzili do polskiej klasy w starej szkole w Zawadzie Książęcej. W Opolu przy kawie i koniaku opowiadali sobie co u nich słychać i różne stare historie. Tam Anton dowiedział się o tych wydarzeniach i po powrocie opowiedział wszystko mi i mojemu ojcu.

Powstańcy mieli przyczółek po stronie Grzegorzowic. Gdy w nocy dostrzegli po drugiej stronie mostu poważne siły niemieckie wraz z wozem pancernym, polali konstrukcję naftą i podpalili. – Swój most swoi podpalili – tak mieli komentować to zdarzenie świadkowie.

Tylko dodam, że przed mostem od strony Ciechowic stała karczma. Powstańcy odwiedzili ją wcześniej i chcieli się tam napić na kredyt. Gdy gospodarz im odmówił spalili mu stodołę. Sama karczma funkcjonowała jeszcze długo, bo sam miałem w niej wesele. Ciekawostka, że wtedy wszystkie wesela odbywały się w poniedziałki albo wtorki, bo proboszcz zabronił organizować je w weekend, bo potem, z wiadomych względów, ludzie nie mieli sił iść do pracy.

Nowy most postawiono w tym samym miejscu już w 1924 roku. Uległ zniszczeniu podczas drugiej wojny, kiedy Niemcy skupili obronę przed Armią Czerwoną w Grzegorzowicach i Raciborzu. Wersji tamtych wydarzeń jest kilka. Jedna mówi, że kiedy na ciechowicki most wjechał pierwszy rosyjski czołg, Niemcy wysadzili część mostu dynamitem, uniemożliwiając reszcie przejazd.

W latach 70-tych budowali wały i zburzyli część pozostałości po tej przeprawie. Od strony Grzegorzowic został jeszcze długi odcinek, który zlikwidowano w latach 90-tych. Jednak filar mostu już wcześniej wydawał się krzywy i raczej do niczego się nie nadawał.