Wrzesień 2013 roku. To była ciepła i słoneczna niedziela. Mój dyżur w redakcji dobiegał końca. Byłem zmęczony po całym tygodniu pracy, ale zastanawiałem się, czy mimo tego nie zabrać narzeczonej gdzieś nad wodę. Na dworze było tak pięknie. Z rozważań wyrwała mnie wibracja służbowego telefonu. Odczytałem wiadomość: wypadek na DK45, kierunek Szonowice. W takich sytuacjach trzeba działać szybko – aparat, legitymacja, dowód rejestracyjny. Jadąc na miejsce nie wiedziałem, że będzie to pierwszy śmiertelny wypadek, który zobaczę.
Motocyklista leżał w polu. Reanimowali go ratownicy medyczni. Przyjaciele poszkodowanego patrzyli z przejęciem w tamtą stronę. W oczach mieli łzy. Sanitariusz masował serce młodego mężczyzny, który pomimo tych zabiegów z każdą chwilą robił się ciemniejszy na twarzy. Umarł na moich oczach. Z wysiłkiem uniosłem aparat. Ważył jakieś kilkadziesiąt kilogramów. Przynajmniej tak mi się wydawało. Zrobiłem te kilka zdjęć, na siłę, bo między innymi na tym polegała i wciąż polega moja praca.
„Nasz Grześ”
To wspomnienie nachodzi mnie za każdym razem, gdy przejeżdżam obok tego miejsca. Dziś stoi tam krzyż. Na nim metalowa płytka z inskrypcją: Nasz Grześ. *29.04.1980. +7.09.2013. Nie jest to jedyny krzyż przy drodze, która przecina powiat raciborski. Nie jest to jedyna droga, na której giną ludzie. Jednak dla mnie, od tamtego wypadku, to właśnie DK 45 na zawsze pozostanie „drogą śmierci”, na której granica między światem żywych i umarłych wydaje się bardzo mizerna. Jak na cmentarzu.
Od jakiegoś czasu po głowie wałęsała mi się myśl, aby policzyć te krzyże. W połowie zeszłego tygodnia przypadek sprawił, że raz jeszcze trafiłem na artykuł, w którym opisałem wypadek z 7 września 2013 roku. Nie zaglądałem tam przez trzy lata. Przeczytałem komentarze, których autorami byli przyjaciele i siostra zmarłego. Pomimo upływu lat, przepełniał je ból. Wiedziałem już, co muszę zrobić.
20 zniczy
23 października 2016 roku. Zapowiada się piękna i słoneczna niedziela. Jednak moją głowę zaprzątają mroczniejsze myśli. Kupuję 20 zniczy. Liczę, że tyle wystarczy. Wsiadam w samochód i nieopodal Mieszka wjeżdżam na raciborski odcinek DK 45. Kieruję się w kierunku Szonowic i granicy z województwem opolskim. Przejeżdżając przez Miedonię przypomina mi się wypadek, do którego doszło tu całkiem niedawno. Młody rowerzysta zginął potrącony przez kierowcę bmw. Nie było mnie w Raciborzu, gdy doszło do tej tragedii. Nie wiem dokładnie, w którym miejscu to się stało. Rozglądam się za zniczem lub krzyżem, jednak niczego takiego nie znajduję – jadę dalej.
Na pierwszy krzyż natrafiam za Rudnikiem, tuż przed skrętem do Strzybnika. Jest drewniany, przyozdobiony już nieco wyblakłymi, sztucznymi kwiatami. Nie wiem, czy zginęła tu jedna, czy więcej osób. Mężczyzna, kobieta, czy dziecko. Ktokolwiek to nie był, zapalam znicz i zmawiam krótką modlitwę.
To samo robię przy kolejnym krucyfiksie, który dostrzegam jakiś kilometr przed Szonowicami. Również tego wypadku nie mogę sobie przypomnieć. Widzę jednak, że są ludzie, którzy nie potrafią o nim zapomnieć. Krzyż zdobią kwiaty, w jego pobliżu stoi kilka zniczy. Rozglądam się wkoło. Sielski, pagórkowaty krajobraz. Aż trudno uwierzyć, że tak piękne miejsce kojarzy się komuś tylko ze stratą, której nic nie było i nie będzie w stanie uzupełnić.
„Nasze życia są puste”
Jadąc dalej dojeżdżam do miejsca wypadku, który tak dobrze zapamiętałem. Samochód parkuję na mostku nad rowem melioracyjnym, po którym wjeżdża się na pole. Wykonano go bardzo solidnie, używając granitowych kamieni. To właśnie w ten mostek uderzył 33-letni wówczas motocyklista. Granitowe kamienie zgruchotały jego kości i narządy wewnętrzne. Mężczyzna był bez szans. Gdy modlę się w tym miejscu, przypominają mi się słowa napisane przez jego siostrę: nasze życia są puste.
Do granicy województwa nie natrafiam już na żadne krzyże. Wracam do Raciborza. Po drodze myślę o śmierci. Chyba najgorszy jest ból, który wywołuje ona w rodzinie, a który nigdy ze szczętem nie przemija. Ten jej aspekt przeraża najbardziej.
„Panie, uszanuj pan tego zmarłego”
W Raciborzu trafiam w kolejne miejsce tragedii. Na ulicy Starowiejskiej, na wysokości osiedla hetmańskiego, zapalam znicz przy posesji, gdzie zginął 71-letni raciborzanin. Młodzi mężczyźni jechali w bmw. Na łuku drogi zjechali na przeciwległy pas jezdni i zderzyli się ze starszym kierowcą, który jechał fiatem uno. To była sobota 9 kwietnia tego roku. Chaos. Z rozbitej skrzynki gazowej ulatniał się gaz. Groziło wybuchem. Część strażaków próbowała odsunąć gapiów, pozostali cięli samochód, w którym zakleszczony był 71-latek. Chłopcy z bmw siedzieli na krawężnikach, opatrywali ich sanitariusze. Reszta walczyła o życie 71-latka. Gdy wracałem do domu, miałem jeszcze nadzieję, że kierowca fiata przeżyje. Tak się jednak nie stało. Pozostawił po sobie wdowę, dwie córki, sześć wnuczek i dwóch prawnuków.
Kolejny znicz i modlitwa to „myto”, czyli zbieg ulic Bogumińskiej, Opawskiej i Jana Pawła II, gdzie w czerwcu 2001 roku zginął Wojciech Maciejewski, o czym zawiadamia inskrypcja na krzyżu. Miał 19 lat. Rodzina i przyjaciele pamiętają o nim. Miejsce tragedii zdobią znicze i kwiaty.
Kilkaset metrów dalej doszło do kolejnego śmiertelnego wypadku. Zupełnie niedawno, o czym poświadcza zgruchotana konstrukcja kładki nad rowem melioracyjnym. To również była niedziela 11 września. Zginął tu 33-letni motocyklista z Tworkowa. Również wtedy byłem na miejscu przez krótką chwilę. Już z daleka spostrzegłem czerwony parawan, którym strażacy odgrodzili ciało zmarłego od gapiów. – Panie, uszanuj pan tego zmarłego – powiedziała do mnie ratowniczka, gdy przykładałem aparat do oka, aby zrobić zdjęcie. Powtarzam sobie, że takie słowa nie robią na mnie wrażenia. Taka praca, trzeba robić swoje i nie można się przejmować, bo inaczej człowiek by zwariował. Staram się o tym pamiętać.
Czy to się kiedyś skończy?
Każdy kolejny kilometr jest dla mnie trudniejszy. Pozostawiam za sobą Racibórz i wjeżdżam w gminę Krzyżanowice. Jeszcze przed Bieńkowicami jest taki odcinek DK 45, gdzie na 150 metrach stoją aż trzy krzyże. Znicze zapalam szybko, słowa modlitwy wypowiadam już mechanicznie. Podobnie czynię naprzeciwko warsztatu samochodowego Wilhelma Fulneczka. Tam oprócz krzyża jest jeszcze pniak drzewa, do którego przytwierdzono stojaki na znicze. Pewnie właśnie na nim rozbili się Ci ludzie. Dziś nie ma ani ich, ani drzewa.
Pomiędzy Tworkowem a Krzyżanowicami natrafiam na kolejne dwa krzyże. U stóp jednego z nich znajduje się jakby księga, w której wyryto słowa: Nie umiera ten, kto pozostaje w sercu i pamięci bliskich. To popularna sentencja nagrobna. Wydaje się prawdziwa.
Następne krzyże to Krzyżanowice, Roszków, Rudyszwałd. W Chałupkach przy skrzyżowaniu ze światłami palą się znicze. Z tych wszystkich wypadków przypominam sobie tylko ten ostatni. Czytałem o nim. Zginęła kobieta, która jechała do pracy w pobliskim zamku. Zapalam ostatni tego dnia znicz. Robię to po raz szesnasty. Pewnie są krzyże, które przeoczyłem. Pewnie są też miejsca wypadków na tej i innych drogach, których nie znaczą krzyże, kwiaty i znicze. Ogrom tych tragedii przytłacza. Wracam do domu. Po głowie krąży mi tylko jedna myśl: Czy to się kiedyś skończy?
Wojtek Żołneczko
Komentarze
3 komentarze
Wojtuś. Wiesz kiedy to się skończy? Jak się ropa skończy i ludzie zaczną jeździć furmankami , ale i wtedy mogą być wypadki , bo wszystko zależy od przeznaczenia i rachunku prawdopodobieństwa. Wypadki były , są i będą. Eureka
Taaak.... najbardziej denerwujące, pajace z aparatami na wypadku a jak się prosi o pomoc to każdego kręgosłup boli....
Piękny artykuł Panie Wojtku.Gratulacje i dziękuję także za Pana modlitwy .Pozdrawiam serdecznie.