Sto lat Agnieszki Grycman z Kobyli
21 stycznia swoje setne urodziny obchodziła pani Agnieszka Grycmann z Kobyli. Z tej okazji rodzina urządziła wielką uroczystość w raciborskim Zajeździe Biskupim. My spotkaliśmy się z jubilatką i rozmawialiśmy o historii jej życia.
Agnieszka urodziła się jako jedna z 11 dzieci Pauliny i Józefa Mańków. Z czasów dzieciństwa jubilatka nie pamięta już wiele. Wiadomo, że wszyscy mieszkali w dwóch izbach. Ojciec – górnik do kopalni w Pszowie chodził pieszo. Wiejskie drogi były wtedy co najwyżej usypane kamieniami. Matka opiekowała się dziećmi i nauczała je swojego zajęcia – wyrabiania mioteł, z którego słynęli kiedyś kobylanie. Agnieszka lubiła też robótki ręczne, a szczególnie szycie, którego nauczyła ją ciotka Aniela.
Rodzina nie miała gospodarstwa. Podstawą codziennego posiłku był chleb, zwykle ze smalcem lub masłem. Gdy dzieci były nieco starsze, rodzice wysyłali je do lasu po maliny, zioła i jagody. Potem sprzedawali je na raciborskim targu a zarobek odkładali. Zamiłowanie do przyrody pozostało głęboko w duszy pani Agnieszki, która jeszcze kilka lat temu sama dużo czasu spędzała w ogródku. Prowadziła nawet ogródek swojej córki i wnuczki.
Mąż, rodzina, dom
Józef Grycman z Dębicza na Brzeziu długo zalecał się do swojej wybranki. Nie był mile witany przez ojca dziewczyny, ale jego upór zwyciężył. Pierwsza córka przyszła na świat w 1939 r. Młodą parę rozdzieliła wojna, w której Józef brał udział jako członek załogi niemieckiego statku. Jeszcze przed końcem wojny na świat przyszły kolejne dwie córki, zaś w 1948 syn. Wszyscy mieszkali w jednym domu z babcią Pauliną oraz dwiema ciotkami, starymi pannami. W 1960 r. Grycmanowie wybudowali dom i rodzina miała wreszcie więcej przestrzeni. – To były czasy kiedy nie było telewizji. Wieczorami zbieraliśmy się całymi rodzinami u kogoś w domu i np. szkubaliśmy pierze. Ludzie wtedy byle co gadali, śpiewali, a ich życie fajnie płynęło – wspomina jubilatka.
Kiedy dzieci dorosły, Agnieszka pracowała m.in. w polu u gospodarza, a potem w nieczynnej już restauracji na Dębiczu, gdzie codziennie gościli pracownicy pobliskiej garbarni. Jej mąż, po przejściu na emeryturę oddał serce miejscowej drużynie piłkarskiej i sędziowaniu. Jego żona i dzieci bardzo dobrze go wspominają.
Starość, nie radość?
Pani Agnieszka długo cieszyła się zdrowiem. Tłumaczy to długim przebywaniem na świeżym powietrzu, ale też dietą. – Zawsze lubiłam potrawy mięsne, choć kiedyś kiełbasa była tylko w niedzielę i od święta – mówi. Stulatka nie ukrywa, że od czasu do czasu wypiła piwko lub kieliszek czegoś mocniejszego na zdrowie. Od kilku lat Kobylance dokuczają problemy zdrowotne. Dziś dzień spędza w domu, pod opieka córki. Nie ma już żadnych koleżanek z czasów młodości, odwiedza ją za to regularnie proboszcz. Ogłoszenia parafialne są zresztą jej ulubioną lekturą, którą do niedawna czytała bez okularów. Jubilatka lubiła też śpiewać nocami pieśni religijne. Radość sprawia jej rodzina i potomkowie, których na szczęście nie brakuje. Pani Agnieszka ma 9 wnucząt, 20 prawnucząt i 5 praprawnuczków. Nadal ma apetyt na mięsne przysmaki. A gdy dowiedziała się, że rodzina organizuje jej wielkie urodziny, nie może się doczekać i codziennie, z niecierpliwością, się do nich przygotowuje.
Ze strony redakcji życzymy solenizantce kolejnych stu lat w rodzinnym gronie i w zdrowiu.
Marcin Wojnarowski