środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

Czy rybniczanin Piotr Tłustochowicz wygra The Voice of Poland?

06.11.2015 08:19 | 0 komentarzy | ska

Od kilku tygodni w programie The Voice of Poland w telewizyjnej dwójce oglądamy zmagania młodych wokalistów, wśród których znalazł się rybniczanin – Piotr Tłustochowicz. Piotr dobrze znany jest już w Rybniku i okolicy, ale by zrobić karierę potrzeba czegoś więcej. Tylko u nas wywiad z uczestnikiem telewizyjnego show.

Czy rybniczanin Piotr Tłustochowicz wygra The Voice of Poland?
Dzisiaj Piotr Tłustochowicz to rozpoznawalne w Polsce nazwisko, głównie dzięki programowi The Voice of Poland
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Red. Kiedy tak naprawdę zaczęła się twoja przygoda z muzyką?

Piotr Tłustochowicz. Było kilka punktów, które były takimi małymi przełomami. Pierwsze poważne zetknięcie się z muzyką to było pójście do szkoły muzycznej w Rybniku, gdzie uczęszczałem do klasy fortepianu. Wtedy nie byłem w ogóle związany z wokalem, choć myślałem już o tym, że może kiedyś będę śpiewać. Chyba w piątej klasie podstawówki moja nauczycielka muzyki poprosiła mnie, żebym coś zaśpiewał. Tak w końcu trafiłem na konkurs piosenki w Żorach. To był mój pierwszy festiwal, śpiewanie przed ludźmi. Później do czasu liceum nic konkretnego w tym temacie u mnie się nie działo. Przełomem na pewno był występ w Pojedynkach na Słowa. Trafiłem do LO A. Frycza Modrzewskiego. Ktoś polecił mnie nauczycielce z polskiego, która zasugerowała, że mam zaśpiewać w Pojedynku. Tak się stało i uważam, że wtedy wszystko zaczęło się rozpędzać. Na Pojedynkach zostałem namówiony, żeby wziąć udział w Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki Artystycznej w Rybniku.

Pojedynek otworzył drzwi?

Na pewno pomógł. Moja kariera muzyczna zaczęła się po nim rozpędzać, zacząłem brać udział w różnych festiwalach w całym kraju. Wtedy zajmowałem się stricte poezją śpiewaną. To trwało trzy lata. Moi nauczyciele z liceum do dziś śmieją się, że Tłustochowicz w tamtym czasie to chodził do szkoły od święta. Występowałem też sporo w Rybniku i okolicach.

Poszerzyłeś zainteresowania?

Zacząłem też tworzyć własną muzykę, którą wykonuję teraz tam, gdzie mam okazję zagrać. Wróciłem wtedy do fortepianu po kilku latach, bo szkoły muzycznej ostatecznie nie ukończyłem, bo chciałem śpiewać, a nie grać. Obecnie zdarza się, że gram koncerty jako akompaniator, a nie śpiewam.U progu liceum stanąłem przed wyborem co robić dalej. Musiałem zastanowić się, czy rzeczywiście iść w muzykę, czy wybrać inną drogę. Prawda jest taka, że muzyce musisz poświęcić się całkowicie, albo traktować to co najwyżej w kategoriach hobby. Jeśli chcesz z tym związać swoją przyszłość, musisz w to wejść na 100 procent.

I muzyka wygrała?

Dokładnie. Poszedłem na studia na wydziale jazzu i muzyki estradowej na PWSZ w Nysie. Jestem na etapie przygotowań do pisania pracy licencjackiej.

Czemu dopiero teraz widzimy cię w telewizji, bo wydaje mi się, że spokojnie mógłbyś pójść do któregoś z programów muzycznych już parę lat wstecz...

Niby mogłem, ale jakoś nie byłem fanem takich programów muzycznych. Dla mnie zawsze istotne było wykształcenie muzyczne. Nie interesuje mnie bycie osobą popularną przez jeden sezon. Istotniejsze jest dla mnie to, aby ciężko pracować i z tego żyć. Nigdy nie próbowałem się pojawić w tego typu programach. Wiedziałem jednak, że gdybym już miał spróbować, to na pewno w The Voice of Poland. Uważam, że to jedyny w Polsce program, który wokalnie stoi na poziomie, który mnie zadowala.

A jednak w końcu trafiłeś na szklany ekran. Jak do tego doszło?

W sumie przez moją współlokatorkę. Gdyby nie ona, na pewno nie zdecydowałbym się na taki krok. Zawsze zależało mi na tym, aby mieć jakąś swoją publiczność, nawet niedużą. Ważne, żeby to byli ludzie, którzy chcą mnie słuchać, a nie tacy, którzy słuchają, bo mnie gdzieś widzieli w telewizji i rozpoznali mnie na ulicy.

Kiedy pojawiłeś się w programie, filmik z twoim wykonaniem rozsyłali sobie chyba wszyscy rybniczanie. Moja tablica na facebooku wyglądała tak: Tłustochowicz, Tłustochowicz, Tłustochowicz... Zacząłem się bać otwierać lodówkę!

Skoro u ciebie tak to wyglądało, to wyobraź sobie jak u mnie... (śmiech)

Czy rzeczywistość telewizyjna spełniła twoje oczekiwania?

Nie wyobrażałem sobie do końca, że tak to wygląda. Wcześniej nie zetknąłem się ze światem kamer. Tam pracują ludzie, którzy naprawdę się na tym znają i robią to z pasją. To jest piękne. Wszystkie osoby, które tworzą ten program robią to, bo to kochają i zajmują się tym od lat. To przekłada się na zupełnie inny sposób pracy. Na początku trudno było mi przyzwyczaić się do stałej obecności kamer. Nie ma czegoś takiego jak zwykle przed koncertem, że możesz usiąść z boku i się odstresować. W telewizji kamera cały czas jest przy twarzy. W końcu jednak zacząłem zachowywać się naturalnie przed kamerą, która przestała mieć znaczenie. To świat, który mi się podoba.

Odbierasz udział w programie jako możliwość promocji swojej osoby, czy bardziej jako przygodę?

To był jasny cel. Chodzi o rozpoznawalność, dzięki której chociażby łatwiej dojść do wytwórni, a potem jeśli artysta już stworzy płytę, aby miała ona sprzedaż. Jeżeli nie zajmowałbym się muzyką zawodowo, to pewnie byłaby dla mnie fajna przygoda i kiedyś moim wnukom pokazałbym filmiki na youtube.

Co zadecydowało, że wybrałeś Marysię Sadowską?

Moja pierwsza myśl była taka, że w ogóle nikt się nie odwróci. Będąc na próbach i słuchając innych uczestników, przeszło mi przez myśl, że w ogóle nie mam przy nich szans. Zastanawiałem się jednak, co bym zrobił, gdyby jakimś cudem odwróciło się więcej osób. Wiedziałem, że jeśli odwróci się Marysia, to idę do niej. Jest mi najbliższa stylistycznie i powiązana z muzyką jazzową, choćby przez swojego ojca, który zapisał się na kartach historii polskiego jazzu. Jak już wyszedłem na scenę i zobaczyłem, że odwraca się fotel Marysi, to wiedziałem, że już osiągnąłem swój cel.

Po ostatnim odcinku sporo się zmieniło. Jak widzisz teraz pracę po zmianie mentora?

Cieszę się, że przygarnął mnie Andrzej Piaseczny, ale ubolewam, że nie jestem już pod skrzydłami Marysi. Krzysztof – mój rywal jest świetnym wokalistą i zasłużenie wygrał bitwę. Zmieniłem trenera i to kolejne doświadczenia, inne podejście. Nie uważam tego za porażkę, a nawet się cieszę.

Wróćmy do Rybnika. Za niedługo znowu zaczynają się pojedynki na słowa. Wybierasz się?

Na pewno chcę się wybrać chociaż na jeden. Mam w Fundacji Elektrowni Rybnik EDF wielu przyjaciół i dobrze będzie zobaczyć znajome twarze.

Tak jak powiedziałeś, w twoim przypadku Pojedynki pomogły w karierze. Czy możesz zachęcić licealistów do udziału, jeśli np. się wahają?

Jeśli się wahają, to myślę, że mogą odpuścić.

???

Chodzi o to, że w zawodzie muzyka nie może być wahania. Nie możesz sobie na to pozwolić. Mój przykład pokazuje jednak, że warto tam pójść. Jeśli potrafisz śpiewać lub recytować –  masz predyspozycje aktorskie, polecam to jak najbardziej. Nie można jednak myśleć w ten sposób, że „a, pójdę sobie na Pojedynek na Słowa, ktoś mnie zauważy i już nic nie będę robić”. Pojedynek jest genialnym miejscem dla licealistów do tego, aby potoczyć swoją karierę dalej. Chodzi o to, aby rozpocząć pracę jako muzyk i kiedyś wypełniać sale koncertowe. W jury zasiadają osoby, które podpowiadają co dalej robić z talentem i czy w ogóle coś robić. To jest bezcenne.

Czy w najbliższym czasie będzie można cię usłyszeć w Rybniku?

Na razie nie mam żadnych planów, ale w okolicach grudnia lub stycznia na pewno z moim kwartetem jazzowym wystąpię w herbaciarni White Monkey. To miejsce, do którego mam duży sentyment.

W takim razie życzę powodzenia w programie i obrony licencjata.

Na tym drugim zależy mi bardziej, ale również proszę o głosy.

Rozmawiał Szymon Kamczyk