Czwartek, 28 listopada 2024

imieniny: Zdzisława, Lesława, Gościerada

RSS

Wanda co pokochała Polaka ma 96 lat

27.09.2015 12:18 | 0 komentarzy | woj

3 września 1919 roku, w domu Augusty i Alojzego Klimanków, przyszła na świat mała Wanda. Dziś jest 96-latką, która po swoich urodzinach opowiedziała nam kilka historii swojego życia.

Wanda co pokochała Polaka ma 96 lat
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Wanda miała dwoje rodzeństwa, starszą siostrę Jadwigę i młodszego brata Damiana. Jej ojciec był kowalem, matka zajmowała się domem. Przeprowadzili się do Kornowaca w poprzednim pokoleniu, kiedy ojciec Alojzego przyjechał tu z Poznania. Po trzech klasach w szkole podstawowej Wanda i jej rodzina przeprowadzili się do Pogrzebienia. Kupili tu mały dom i kuźnię od mężczyzny zwanego Ślązakiem, który posiadał w okolicy wiele gruntów. – To był smutny okres dla naszej rodziny. Trzy dni po przeprowadzce zmarł mój ojciec – wspomina 96-latka. Śmierć zabrała również jej brata, a rodzina została z olbrzymimi długami. Matka Augusta chodziła do pracy po kilkanaście kilometrów do fabryki cygar. – My z siostrą zostawałyśmy same w domu. W szkole nasz nauczyciel, pan Rzodeczko puszczał nas szybciej z lekcji, żebyśmy mogły nasiec krowom i coś zrobić w domu – opowiada pani Wanda. – Kiedy miałam 13 lat potrafiłam już upiec chleb i kołacz – dodaje.

Łukasz z Brzezia

18-letnia Wanda poznała swojego przyszłego męża, Łukasza Polaka na odpuście w Brzeziu. Był to bardzo uzdolniony muzyk, z którym się dobrze czuła. Ich miłość przerwała wojna, na którą Łukasz został powołany do niemieckiej armii. Kiedy wyjeżdżał na front, wanda była już w stanie błogosławionym. W 1941 r. na świat przyszła Margot. – Ślub wzięliśmy na przepustce, po kryjomu, bo Niemcy nam chcieli przeszkodzić. Na szczęście dzięki wsparciu ks. Kincela i miejscowych Polaków udało nam się. Pan Rzodeczko grał głośno na organach, ludzie śpiewali po niemiecku, ale sam ślub był w języku polskim – przypomina pani Wanda. Jej małżonek musiał po tym szybko wracać do wojska. Szczęściem uniknął tragicznego losu na froncie wschodnim, tylko dzięki swojemu talentowi. Zamiast strzelać z karabinu kazano mu przygrywać, w polowym szpitalu, rannym żołnierzom.

Tymczasem w Pogrzebieniu

W czasie wojny, w pałacu salezjanów zorganizowano obóz. Miejscowi Polacy starali się pomagać więźniom i przerzucali im jedzenie. – Kiedy uwięzieni mężczyźni pracowali w ogrodzie przerzuciłam im przez płot chleb. Strażnicy złapali jednego z nich i chcieli aby wskazał kto mu go podał. To był starszy mężczyzna, który nie chciał niczego powiedzieć. Później go już nie widzieliśmy – wspomina.

Do osadzonych w Pogrzebieniu, z zamiarem pomocy, przyjeżdżały też ich rodziny. Część z nich przewijała się przez dom Wandy. – U nas była baza. Kiedyś coś musiało się wydać, bo gestapo zrobiło nam kontrolę. Na szczęście byli też dobrzy ludzie, którzy nas uprzedzili – relacjonuje.

U Polaków przez jedną noc przebywał obraz prezydenta Mościckiego, który miejscowa Polonia ukrywała przed nazistami. Konspiracja nie była łatwa, gdyż wkrótce w domu Wandy zakwaterowano niemieckich lekarzy. – Patrzyli na małą Margot, która była ładną blondyneczką o niebieskich oczach i mówili, że chętnie ją zabiorą. Mówili: „das ist richtig deutsche kind”. A ja sobie myślałam, uciekajcie zawczasu od mojej córki! – przywołuje w pamięci. Lekarze byli jednak poczciwymi ludźmi, którzy dzielili się z gospodarzami jedzeniem i pomagali w swojej profesji. 

Pani Wanda pamięta również sytuację, która mogła się okazać dla niej tragiczna. Zarządcą Pogrzebienia był w czasie okupacji niejaki Szamara. Wraz z gestapowcami wpadł do domu Polaków i wypytywali do jakich organizacji przed wojną należały dziewczyny. Wanda była harcerką, ale na zadane pytanie odpowiedziała Szmarze: do takich samych jak twoja córka. Okazało się, ze razem śpiewały w chórze i w ten sposób zbiła Niemców z tropu. Potem do wioski dobiegły informacje, że w Katowicach rozstrzelano 30 polskich harcerzy.

Losy rodziny Polaków

Łukasz wrócił z wojny już 1945 r. Parafią zarządzał ks. Jan Rzepka, który zapytał go czy nie przyjmie etatu organisty. Praca na parafii nie była dochodowa więc utalentowany muzyk dorabiał grając m.in. w Tajoji (była raciborska Tęczowa) czy na zabawach w Wiśle. Warto przypomnieć okoliczności w jakich, w 1951 r., zmarł ks. Rzepka. Ksiądz namawiał wiernych aby nie pracowali w dzień świętych Piotra i Pawła. Za to ktoś na niego doniósł. Ksiądz musiał się stawić do rybnickiego wydziału Urzędu Bezpieczeństwa. Gdy opuścił te mury był skatowany i w drodze powrotnej zmarł.

Nowy proboszcz, ks. Józef Długołęcki również przekonał Łukasza Polaka do dalszej pracy na parafii. Mąż wandy przepracował tu prawie 50 lat.

Wanda znalazła pracę na kolei, jako kasjerka na stacji w Szymocicach. – Pamiętam kiedy biegła jeszcze tamtędy kolejka wąskotorowa. W lesie obok kiedyś cyganie mieli wesele. Oni zresztą często przychodzili na poczekalnię. Dawałam im przez okienko ciepłe mleko dla dzieci – wspomina. – Dziś bym się bała pracować w takim miejscu – dodaje. Dzięki jej pracy rodzina miała zniżki na bilety kolejowe. To przydało się szczególnie synowi Adamowi (urodzonemu w 1959 r.), który studiował we Wrocławiu. Wtedy zresztą cała rodzina dopingowała i wspierała uzdolnionego Adama. Po studiach, jako weterynarz pracował pięć lat w lecznicy w Pietrowicach Wielkich, po czym wyruszył za lepszym losem na zachód, gdzie wiedzie mu się nieźle. Margot całe zawodowe życie spędziła w służbie zdrowia. Oboje dali swojej mamie radość z trójki wnuczek i jednego wnuka, a ci z trójki prawnucząt. – To mam na razie dosyć – uśmiecha się jubilatka.

96 lat to jest nic

Takimi słowy mówi dziś o sobie Wanda Polak. – Duchem się czuję jakbym miała lat 50. Ale czas szybko przeleciał. W pamięci mam jeszcze żywe obrazy z młodości. Tylko czasem zdrowie przypomina, że to już inne czasy – mówi. 96-latka czerpie radość głównie z potomków, z którymi ma dobry i stały kontakt (mieszka z córką, która się nią opiekuje). – Nigdy nie dążyłam do bogactwa, tylko Boga prosiłam o zdrowie dla siebie i rodziny. Moja mama zawsze przyjmowała do domu ludzi w potrzebie, dawała nocleg żebrakom i włóczęgom. I nic nigdy w domu się nie zginęło. Starałam się być taka sama – zapewnia. – W moim domu często grała muzyka, a my śpiewaliśmy. Przyjmowaliśmy zawsze wielu gości. Młodym radzę nie przejmować się zbyt mocno, nie objadać się, być wesołym i pomagać innym – podaje. To również jej wytłumaczenie żywotności, która choć pozbawiła jubilatkę wszystkich znajomych, to daje wciąż satysfakcję. – Dzień rozpoczynam od czytania gazety. Wypijam herbatę, kładę się na tapczanie i trochę śpię. Czasem dla rozgrzewki wypiję lampkę wina i porozmawiam z córką. Na biesiady nie chadzam, za to do mnie czasem przychodzą wnuki. Lubie zjeść wodzionkę, kiełbasę i ogórki kiszone. Za słodyczami nie przepadam. Aha, no i codziennie jem zupę mleczną! – zdradza swoje smaki pani Wanda.

Z jubilatką umówiliśmy się na kolejny wywiad, tym razem z okazji jej setnych urodzin. – To już niedługo – skomentowała...

Marcin Wojnarowski