Piątek, 29 listopada 2024

imieniny: Błażeja, Saturnina, Fryderyka

RSS

Wywiercił otwory i wlał truciznę... modrzewie ofiarą sąsiedzkiego konfliktu

07.06.2015 08:39 | 3 komentarze | art

Zygmunt Szebesta jest właścicielem około 200 kilkunastoletnich modrzewi. Część z nich nagle obumarła. Okazało się, że ktoś wywiercił w pniach drzew centymetrowej średnicy otwory, w które najprawdopodobniej wlano jakąś substancję.

Wywiercił otwory i wlał truciznę... modrzewie ofiarą sąsiedzkiego konfliktu
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Właściciel podejrzewa o to swoich sąsiadów. Ci przyznają, że sypiące igłami modrzewie są uciążliwe, ale oskarżeniom zaprzeczają.

Zygmunt Szebesta mieszka w Rogowie na ulicy Lipowej. To ubocze wsi, spokojna okolica. Kilkanaście lat temu zasadził z tyłu domu modrzewie. Dziś drzewa mają ponad 20 metrów wysokości. Dwa pierwsze rzędy od strony, w której las styka się z posesją sąsiadów Szebesty wyglądają na obumarłe. Drzewa zatruto w wymagający sporego zaangażowania sposób. W pniu każdego z nich, tuż nad ziemią wywiercono otwory i zatkano je drewnianymi kołkami. Żeby zobaczyć otwory trzeba się dobrze przyjrzeć. Znajdują się niemal na wysokości ściółki. Praktycznie nie rzucają się w oczy.

Otrute starym sposobem

- Podejrzewam, że zostały zatrute roundupem (preparat do tępienia chwastów – przyp.red.), który został wlany w otwory. Proszę zobaczyć, jak ściskam kleszczami kołek to widać, że sączy się z niego jeszcze jakaś biała substancja – Szebesta pokazuje nam wyciągnięty z drzewa kołek, z którego rzeczywiście sączy się biała substancja. Leśnicy znają ten sposób niszczenia niechcianych drzew. - To stary przedwojenny sposób – przyznaje nadleśniczy Janusz Fidyk, którego zapytaliśmy o mechanizm takiego niszczenia drzew. - Kiedyś wlewało się w takie otwory kwas, a dziś herbicydy, z reguły na bazie roundupu. Przenikają do naczyń transportujących substancje odżywcze, niszcząc w ten sposób tkankę drzewa – wyjaśnia nadleśniczy. Jak zaznacza, nie jest w stanie bez dokonania oględzin odpowiedzieć czy na pewno to mogło być przyczyną śmierci modrzewi w lasku Szebesty. - Musimy pamiętać, że często osłabione w ten sposób drzewo nie jest w stanie bronić się przed naturalnymi szkodnikami, jak grzyby czy korniki i dopiero po ich ataku obumiera – zastrzega Fidyk.

Przyjaciółka świadkiem wizyty sąsiada

Akcję niszczenia drzew przeprowadzono najprawdopodobniej w okresie wegetacji drzew, kiedy jak mówią przyrodnicy ciągną one soki. Modrzewie Szebesty zamiast soku najwyraźniej pociągnęły truciznę. I teraz zamiast się zazielenić, całkowicie zżółkły jakby była jesień a nie wiosna. Właściciel lasku twierdzi, że drzewa zostały zniszczone najpewniej wtedy, gdy na przełomie marca i kwietnia przebywał w Niemczech i jego dom w Rogowie stał pusty. O niecny czyn podejrzewa swoich, mieszkających tuż za płotem sąsiadów, którzy są zarazem jego dalszą rodziną. Skąd taki wniosek? - Hoduję króliki. Dlatego kiedy byłem w Niemczech, żeby zaopatrzyć te moje króliki codziennie przyjeżdżała tu moja przyjaciółka. I właśnie ona widziała jak po lasku przechadzał się zięć sąsiada – mówi starszy mężczyzna. Rita Drobna potwierdza, że widziała w lasku sąsiada. - Chodził z jakąś torbą. Ale co dokładnie robił to nie wiem – przyznaje przyjaciółka Szebesty. Dodaje, że nie zainteresowała się bardziej tym co robi sąsiad, bo go kojarzyła, a lasu od posesji sąsiada nie odgradza żaden płot. - Nie miałam żadnych podejrzeń, że robi coś podejrzanego – dodaje.

Słowo przeciw słowu

Pytamy Zygmunta Szebestę dlaczego sąsiad miałby zniszczyć jego drzewa. Ten odpowiada, że konflikt z drzewami w tle toczy się już od dawna. Modrzewie tracą mnóstwo igieł, a te w dużej części spadają na działkę sąsiadów. - Proponowałem, że posprzątam igły dmuchawą, ale nie chcieli – zapewnia Szebesta. Odwiedziliśmy jego sąsiadów. W jednym domu mieszkają dwie rodziny. Akurat trafiliśmy na seniora rodu. To mniej więcej równolatek Szebesty. Nie unika rozmowy, ale zastrzega, że nie chce być cytowany z nazwiska. Jak wyjaśnia nie potrzebuje brylować w mediach, a poza tym właścicielem domu jest córka.  W rozmowie z nami zaprzecza by truł drzewa, a sam pomysł podejrzewania go o to nazywa idiotycznym. Argumentuje, że gdyby posunął się do tego kroku, to jako sąsiad automatycznie postawiłby się w kręgu podejrzanych. Zastanawia się czy Szebesta sam nie wytruł drzew by móc je wyciąć, a teraz chce zrzucić winę na niego. Poproszona przez nas o rozmowę córka również nie unika odpowiedzi na nasze pytania, ale też prosi by jej nie cytować, ani nie publikować jej nazwiska. Jak wyjaśnia nie zgadza się na to ze względu na zajmowane przez nią stanowisko. Zaprzecza by ona lub jej mąż mieli cokolwiek wspólnego z zatrutymi modrzewiami. Na stwierdzenie, że jej mąż był pod koniec marca widziany w lasku odpowiada, że ona również widziała w tym lasku wiele obcych osób, które nie wiadomo co tam robiły. Zarówno ojciec jak i córka przyznają, że nie żyją w najlepszych stosunkach ze swoim sąsiadem, ale podkreślają, że drzew mu nie wytruli. Twierdzą, że nie chcą mieć z nim nic wspólnego, bo to człowiek konfliktowy. Z widzianym przez Ritę Drobną w lasku zięciem nie udało nam się porozmawiać. Przebywał w pracy, a żona twierdzi, że trudno powiedzieć kiedy można go zastać, bo ma ruchome godziny pracy. Dodaje, że mąż i tak nie powiedziałby nic innego niż ona.

Policja wyjaśni sprawę?

Zygmunt Szebesta 7 maja złożył na policję zawiadomienie o zniszczeniu kilkudziesięciu drzew. - Aktualnie prowadzone są w tej sprawie czynności wyjaśniające o wykroczenie z art. 131 pkt 13 Ustawy z dnia 16 kwietnia 2004 roku o ochronie przyrody. W sprawie tej zostali już przesłuchani pierwsi świadkowie, zostały wykonane oględziny oraz przeprowadzono obchód wśród sąsiadów. Planowane są dalsze czynności. Policjanci chcą ustalić sprawcę tego zniszczenia oraz zebrać taki materiał dowodowy, który pozwoli na skierowanie wniosku o ukaranie sprawcy do sądu – wyjaśnia sierżant sztabowy Joanna Paszenda, rzecznik Komendy Powiatowej Policji w Wodzisławiu. Jak dodaje, za to wykroczenie przewidziana jest kara aresztu lub grzywny. Sąsiedzi Szebesty zapewniają, że ze spokojem czekają na wynik policyjnego śledztwa.

Artur Marcisz