Odszedł szybko, by na długo pozostać w pamięci - wspomnienie o śp. Władysławie Płonce
Był królem życia – mówi o Władysławie Płonce jego znajoma i zaraz wspomina, jak wymieniali się doświadczeniami z podróży, którym ten raciborski historyk, dziennikarz i obieżyświat oddawał się z pasją. Racibórz nie skrywał przed nim żadnych tajemnic, zawsze pogodny, dowcipny przemierzał jego ulice, co chwila przystając, by przywitać się z niezliczoną liczbą znajomych.
– Każdy z nas był nauczycielem i wychowaliśmy pokolenia młodych ludzi, ale zawsze byłem pod wrażeniem, jak wiele osób kłania się Władkowi – mówi z podziwem dyrektor Międzyszkolnego Ośrodka Sportowego w Raciborzu Janusz Obarymski.
Przyjacielem ze szkolnej ławy Władka Płonki jest nauczyciel i trener sportowy Aleksander Grzeszek. Znali się od ósmej klasy liceum, w sumie prawie 55 lat. W tym roku planowali uczcić swoje 50 lat po maturze. – Pan od wuefu bezskutecznie próbował zrobić z nas lekkoatletów. Wiedział jednak, że jeśli pozwoli nam pograć w koszykówkę, to on będzie miał święty spokój, a my będziemy szczęśliwi. W szkole odbywały się występy artystyczne, a my uciekaliśmy przez okno do sali, aby pograć choć przez godzinę – zdradza wspólne zamiłowanie do koszykówki.
Przyjaźń Władka i pana Aleksandra oparła się próbie czasu. Byli nierozłączni, tworząc najpierw czwórkę, a potem trójkę przyjaciół. – Pamiętam z okresu szkolnego, gdy Władek był szczuplutki, jak tyczka od fasoli, miał oryginalne dżinsy Levis i pierwszą płytę Beatlesów, potem był okres długich włosów, a ostatnie lata krótko golił głowę i podcinał brodę – wymienia kolejne etapy ich znajomości.
Rozstali się dopiero gdy pan Aleksander wyjechał na studia do Wrocławia, a Władek do Opola. Zawsze jednak po powrocie do Raciborza spotykali się i wymieniali studenckimi doświadczeniami. – W Tęczowej na przykład biliśmy rekordy picia wody mineralnej, aż bąbelki wylatywały nam nosem – śmieje się. Po studiach pan Aleksander został przez sześć lat na uczelni we Wrocławiu, po czym wyjechał do Sztokholmu. Władek przyjechał do niego na miesiąc. – Pamiętam pierwszy spacer po dzielnicy. Władek po obejrzeniu wystaw, zapytał: Olek, czy tu jest coś czego nie ma? – wspomina jego zauroczenie Szwecją.
Pragnął być prawnikiem został historykiem
Pan Aleksander podkreśla humanistyczne zacięcie Władka i jako przykład przytacza pierwszy zjazd I LO, gdzie Władek zwierzył się swej nauczycielce, profesor Szczęsnej: – Pani Aniu, przez całe życie nie bałem się żadnego nauczyciela, ani w szkole, ani na uczelni, ale jak przychodziła pani na matematykę, to drżały mi ręce i nogi.
Już w ósmej klasie Władek marzył, aby zostać prawnikiem. Dwukrotnie zdawał na prawo, ale w owych czasach bez odpowiednich koneksji było to bardzo trudne. Poza tym niestety obowiązywał egzamin z języka rosyjskiego, który nie był jego ulubionym przedmiotem. Wybór pasował do jego natury, był bardzo dociekliwy, informacje które zdobywał, starał się potwierdzać u źródła. Być może właśnie historia, do nauki której od początku bardzo się przykładał, stała się tym drugim sposobem na życie. I oczywiście dziennikarstwo, które pozwalało mu na aktywny udział i obserwację ważnych wydarzeń na Raciborszczyźnie. Z żoną Grażyną, szczególnie w ostatnich latach już na emeryturze, bywał na większości znaczących imprez w mieście.
Jako barwną postać nauczyciela wspomina go również młodzież, którą uczył m.in. w Budowlance. Tam sławę wychodzącą poza mury szkoły, zyskało „Koło Fortuny”, czyli wymyślony i stosowany przez niego losowy sposób na odpytywanie uczniów.
Cechowała go niezwykła skrupulatność. W raciborskiej „Jedenastce”, gdzie również uczył, jeśli przychodziła kontrola, dyrektor w ciemno pokazywał dziennik pana Płonki, który zawsze był idealnie prowadzony. Pan Aleksander wspomina też trudniejsze chwile, kiedy Władek zwierzał się rozgoryczony, że uczniowie zdobywali sukcesy na olimpiadach historycznych, a jego rola w tym była pomijana. W końcu spasował.
Wierny koszykówce i „zarządom”
Władek wierny pozostał też swej ulubionej koszykówce. Początkowo w mniejszej, a potem w większej grupie grał w nią najpierw w LO 9 (dziś I LO), potem w „Jedenastce”, (obecnym G5 przy ul. Opawskiej), a następnie w II LO, gdzie przetrwał zwyczaj koszykarskich zmagań oldboy’ów.
Na rozgrywki zarezerwowano piątek i w dniu tym nic nie mogło być ważniejszego od spotkania na parkiecie. Zwieńczeniem gry stał się „zarząd”, czyli koleżeńskie spotkanie przy piwie. Władek skończył z koszem przed ok. 5 – 6 laty, gdy przestało dopisywać mu zdrowie, ale na „zarządach” starał się bywać i oczywiście regularnie w saunie.
Lubił wyzwania, w które wciągał również młodzież. W Budowlance wszyscy wiedzieli, że profesor Płonka gra w kosza, gdy więc jednemu z uczniów, również koszykarzowi, zagroziła ocena niedostateczna zaproponował, aby powalczył o lepsza notę rzutami osobistymi do kosza. W pierwszej serii nauczyciel historii okazał się lepszy od swego wychowanka, postanowił więc dać mu kolejną szansę. Tym razem nauczyciel rzucał tyłem, a uczeń przodem. Jednak i za drugim razem zdystansował swego młodszego przeciwnika.
– Imponował nam niesamowitą pamięcią. Potrafił recytować wierszyki, które przygotowane miał na każdą okoliczność. Wielu swych uczniów pamiętał z imienia i nazwiska, rozpoznawał ich nawet po 30 latach niewidzenia – mówią z podziwem koledzy z koszykówki Artur Sudenis i Andrzej Bułka.
Z wielką ciekawością słuchali jego wrażeń z wyjazdów. Pozostało niewiele miejsc, których nie zdążył zobaczyć. – Fantastycznie znał Rzym, kiedy musiałem tam pojechać, otrzymałem od niego mapki z liniami metra, dzięki czemu mogłem swobodnie poruszać się po mieście – wspomina dyrektor Obarymski.
O „złotym” trunku wiedział prawie wszystko
Każdy, kto znał Władka, wiedział o jego wielkiej słabości do piwa. Chętnie je pijał, ale też zgłębiał historię „złotego” napoju i produkujących go browarów, a nawet pisał przewodniki i informatory.
– Posiadał nieprawdopodobne wyczucie smaku piwa. Podczas jednego z „zarządów” podano nam żywca. Poza Władkiem nikt nie zorientował się, że piwo to ma inny smak. Na potwierdzenie swojej racji, podszedł do barmanki, która wyjaśniła, że piwo pochodzi z Żywca, ale faktycznie podała im brackie – wspomina pan Aleksander, jak wtenczas wszystkim zaimponował swym znawstwem.
Innym razem w jednym z raciborskich barów, Władek spotkał swego dawnego ucznia i jego kolegę – również smakosza piwa. Postanowili przeprowadzić test, w którym z miejskich lokali serwowany jest najlepszy lany żywiec. Okazało się, że obaj panowie podali tę samą restaurację.
– Władek doskonale wiedział, gdzie było świeże, a gdzie nieświeże piwo. Potrafił z czterech określić bezbłędnie trzy gatunki piwa – opowiada dyrektor Janusz Obarymski.
Pan Aleksander pamięta natomiast, jak Władek ze swadą opowiadał o swoim powrocie z ćwiczeń w studium wojskowym, w czasach studenckich w SN. W drodze powrotnej na uczelnię „zaczepili” o raciborską Klepkę, gdzie wstąpili na piwo. Po wyjściu Władek poczuł się niesamowicie lekko i dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że w barze zostawił karabin.
Niektórym nie podobało się, że nauczyciel pija piwo w raciborskich barach, wezwany na dywanik odparł bez większego namysłu: „Otrzymam wyższą pensję, to będę chodził do Hotelowej”.
Poza wiedzą, którą dzielił się z młodzieżą, dziesiątkami publikacji i niezliczoną liczbą tekstów dziennikarskich, przetrwa po nim wspomnienie, jako o człowieku nietuzinkowym, konsekwentnym i niezależnym. Może dlatego, że odszedł tak szybko, za szybko – pozostawił wrażenie, że nadal jest gdzieś wśród nas i ciągle wypatrywać będziemy jego sylwetki na ulicach miasta.
Ewa Osiecka