Piątek, 8 listopada 2024

imieniny: Seweryna, Gotfryda, Hadriana

RSS

Sybiraczka Teresa Pawłowska wspomina zsyłkę

10.02.2015 12:24 | 0 komentarzy | red

10 lutego 2015 roku przypadła 75. rocznica zsyłki Polaków na Syberię. - Jechaliśmy długo, dwa, trzy i cztery tygodnie tracąc poczucie czasu i rozeznanie kierunku trasy. Byliśmy zmęczeni fizycznie i psychicznie, odczuwając pragnienie, głód, ale też rozpacz, bezsilność i gniew. Była to droga przez mękę - wspomina Teresa Pawłowska.

Sybiraczka Teresa Pawłowska wspomina zsyłkę
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Syberia to nazwa geograficzna. Dla Anglika czy Francuza oznacza pewien obszar ziemi pokryty tajgą, który należy do Azji. Polakowi ta nazwa nie kojarzy się jedynie z pojęciem geograficznym. Dźwięczy w niej to, co dla Anglika czy Francuza znaczy Golgota. Jeżeli ktoś mówi Golgota, to nie ma na myśli kształtu góry, jej piękna, lecz grozę. Golgota kojarzy się z cierpieniem człowieka niewinnego, skazanego na śmierć

Z obszarem Syberii od kilku wieków związane są najbardziej tragiczne i skomplikowane wątki naszej narodowej historii. Nie ma dla Polaków drugiej ziemi, która kojarzy się z cierpieniami i dramatycznymi ich losami, będącymi następstwem wywózek do łagrów, katorżniczych kopalń i miejsc odludnych, z których nie sposób było uciec.

Już w XVI i XVII wieku za Batorego i Wazów, po każdej wojnie polsko-moskiewskiej, pewną liczbę naszych jeńców zsyłano na Syberię. Ich losy podzielili później konfederaci barscy. Tak było z jeńcami Insurekcji Kościuszkowskiej oraz z żołnierzami wziętymi do niewoli w czasie wojen napoleońskich. Podobnie było po powstaniu listopadowym, a zwłaszcza po powstaniu styczniowym.

Nasza narodowa Polaków gehenna zaczęła się pierwszą deportacją, może najstraszniejszą, bo niespodziewaną i w środku bardzo ostrej zimy, 10 lutego 1940 r. W ciągu jednej nocy zabrano 220 tysięcy ludzi. Tego samego roku, 13 kwietnia wywieziono 320 tysięcy ludzi, a w czerwcu – 240 tys. ludzi.

Chodziło przede wszystkim o to, aby jak najskuteczniej i najprędzej zniszczyć kwiat naszej inteligencji: duchowieństwo katolickie, młodzież patriotyczną, osadników wojskowych, zamożnych rolników, słowem wszystkich potencjalnych i domniemanych wrogów władzy sowieckiej i jej ustroju.

Zsyłki przebiegały wszędzie podobnie, budzono ofiary nocą, dając krótki czas na spakowanie i odwożono na stację kolejową, gdzie czekały już wagony towarowe. Wtłaczano od 40 do 70 osób w ciemne czeluści wagonu i ryglowano od zewnątrz. Wszystko odbywało się pod nadzorem NKWD. Zakratowany otwór w ścianie zastępowało okno, dziura w podłodze urządzenie sanitarne, a za legowisko dla ludzi służyły drewniane prycze. Wyrwani z domów, bez względu na wiek i stan zdrowia – skazani byliśmy na zatracenie.

W podróży umierały niemowlęta, starzy i chorzy. Zdarzało się, że ciała zmarłych znajdowały się przez kilka dni wśród żywych, zanim zabrali je strażnicy. Bywało jednak i tak, że ciało najdroższej istoty wyrzucano po prostu z wagonu, pozostawiając je gdzieś w szczerym polu, w śniegu.

Rosjanie przeznaczali dla nas obszary w okolicach Morza Białego, nad Workutą, Uchtą i Peczorą. Za Uralem Stepy Kazachstanu i Centralnej Azji.

Jechaliśmy więc długo, dwa, trzy i cztery tygodnie tracąc poczucie czasu i rozeznanie kierunku trasy. Byliśmy zmęczeni fizycznie i psychicznie, odczuwając pragnienie, głód, ale też rozpacz, bezsilność i gniew. Była to droga przez mękę.

Na zesłaniu mieszkaliśmy w barakach, ziemiankach, lepiankach, szopach, kołchozowych stajniach i różnych innych przytuliskach, gdzie wszy, pluskwy gryzły nas zawsze i wszędzie. Wszyscy dorośli musieli pracować, często zmuszani do nieludzkiego wysiłku, w strasznych warunkach. Zatrudniani byli w fabrykach, kopalniach, przy wyrębie lasów, budowie torów kolejowych, dróg i mostów, przy kopaniu kanałów w kołchozach i sowchozach.

Dzieci były także obarczane obowiązkami. Do nich należało dźwiganie wody, zbieranie opału, wystawanie godzinami w kolejkach po chleb czy zupę, a latem zbieranie dodatkowego pożywienia w lesie.

Nie da się też opowiedzieć słowami dramatu przeżyć na zesłaniu matek polskich, bo im najczęściej pękały serca z bólu, widząc dzieci chore, spuchnięte z głodu. Płacząc błagały o jedzenie, a one same ledwo słaniały się na nogach, gdyż i tak najczęściej oddawały swoje racje, dzieląc je między dzieci. Te kruche istoty znajdowały w sobie jeszcze tyle siły, by uczyć dzieci polskiego, historii i pacierza.

Zresztą, w większości rodzin polskich na zesłaniu podtrzymywano tradycje polskie, zachowywano święta kościelne, uczono dzieci i młodzież modlitwy, pieśni kościelnych, patriotycznych i ludowych.

To nieustanne podtrzymywanie naszej tożsamości, napełniało nasze serca wiarą i nadzieją. Lecz tęsknota za krajem zżerała ludzi psychicznie.

Warunki klimatyczne, praca ponad siły i niedożywienie zbierały hojne żniwo. Ludzie tysiącami umierali z głodu, awitaminozy, czerwonki, malarii, tyfusu plamistego, duru brzusznego i wielu innych powodów.

Dziś trudno uwierzyć, że to wszystko można było przeżyć, jak też nie sposób opisać całej tragedii tysięcy Polaków.

Chcemy choć w części swoimi wspomnieniami wnieść do historii prawdę o męczeństwie narodu polskiego i życzyć, aby nikt nigdy nie doznał cierpień, których my doświadczyliśmy.

Teresa Pawłowska

Sybiraczka