Sybiraczka Teresa Pawłowska wspomina zsyłkę
10 lutego 2015 roku przypadła 75. rocznica zsyłki Polaków na Syberię. - Jechaliśmy długo, dwa, trzy i cztery tygodnie tracąc poczucie czasu i rozeznanie kierunku trasy. Byliśmy zmęczeni fizycznie i psychicznie, odczuwając pragnienie, głód, ale też rozpacz, bezsilność i gniew. Była to droga przez mękę - wspomina Teresa Pawłowska.
Syberia to nazwa geograficzna. Dla Anglika czy Francuza oznacza pewien obszar ziemi pokryty tajgą, który należy do Azji. Polakowi ta nazwa nie kojarzy się jedynie z pojęciem geograficznym. Dźwięczy w niej to, co dla Anglika czy Francuza znaczy Golgota. Jeżeli ktoś mówi Golgota, to nie ma na myśli kształtu góry, jej piękna, lecz grozę. Golgota kojarzy się z cierpieniem człowieka niewinnego, skazanego na śmierć
Z obszarem Syberii od kilku wieków związane są najbardziej tragiczne i skomplikowane wątki naszej narodowej historii. Nie ma dla Polaków drugiej ziemi, która kojarzy się z cierpieniami i dramatycznymi ich losami, będącymi następstwem wywózek do łagrów, katorżniczych kopalń i miejsc odludnych, z których nie sposób było uciec.
Już w XVI i XVII wieku za Batorego i Wazów, po każdej wojnie polsko-moskiewskiej, pewną liczbę naszych jeńców zsyłano na Syberię. Ich losy podzielili później konfederaci barscy. Tak było z jeńcami Insurekcji Kościuszkowskiej oraz z żołnierzami wziętymi do niewoli w czasie wojen napoleońskich. Podobnie było po powstaniu listopadowym, a zwłaszcza po powstaniu styczniowym.
Nasza narodowa Polaków gehenna zaczęła się pierwszą deportacją, może najstraszniejszą, bo niespodziewaną i w środku bardzo ostrej zimy, 10 lutego 1940 r. W ciągu jednej nocy zabrano 220 tysięcy ludzi. Tego samego roku, 13 kwietnia wywieziono 320 tysięcy ludzi, a w czerwcu – 240 tys. ludzi.
Chodziło przede wszystkim o to, aby jak najskuteczniej i najprędzej zniszczyć kwiat naszej inteligencji: duchowieństwo katolickie, młodzież patriotyczną, osadników wojskowych, zamożnych rolników, słowem wszystkich potencjalnych i domniemanych wrogów władzy sowieckiej i jej ustroju.
Zsyłki przebiegały wszędzie podobnie, budzono ofiary nocą, dając krótki czas na spakowanie i odwożono na stację kolejową, gdzie czekały już wagony towarowe. Wtłaczano od 40 do 70 osób w ciemne czeluści wagonu i ryglowano od zewnątrz. Wszystko odbywało się pod nadzorem NKWD. Zakratowany otwór w ścianie zastępowało okno, dziura w podłodze urządzenie sanitarne, a za legowisko dla ludzi służyły drewniane prycze. Wyrwani z domów, bez względu na wiek i stan zdrowia – skazani byliśmy na zatracenie.
W podróży umierały niemowlęta, starzy i chorzy. Zdarzało się, że ciała zmarłych znajdowały się przez kilka dni wśród żywych, zanim zabrali je strażnicy. Bywało jednak i tak, że ciało najdroższej istoty wyrzucano po prostu z wagonu, pozostawiając je gdzieś w szczerym polu, w śniegu.
Rosjanie przeznaczali dla nas obszary w okolicach Morza Białego, nad Workutą, Uchtą i Peczorą. Za Uralem Stepy Kazachstanu i Centralnej Azji.
Jechaliśmy więc długo, dwa, trzy i cztery tygodnie tracąc poczucie czasu i rozeznanie kierunku trasy. Byliśmy zmęczeni fizycznie i psychicznie, odczuwając pragnienie, głód, ale też rozpacz, bezsilność i gniew. Była to droga przez mękę.
Na zesłaniu mieszkaliśmy w barakach, ziemiankach, lepiankach, szopach, kołchozowych stajniach i różnych innych przytuliskach, gdzie wszy, pluskwy gryzły nas zawsze i wszędzie. Wszyscy dorośli musieli pracować, często zmuszani do nieludzkiego wysiłku, w strasznych warunkach. Zatrudniani byli w fabrykach, kopalniach, przy wyrębie lasów, budowie torów kolejowych, dróg i mostów, przy kopaniu kanałów w kołchozach i sowchozach.
Dzieci były także obarczane obowiązkami. Do nich należało dźwiganie wody, zbieranie opału, wystawanie godzinami w kolejkach po chleb czy zupę, a latem zbieranie dodatkowego pożywienia w lesie.
Nie da się też opowiedzieć słowami dramatu przeżyć na zesłaniu matek polskich, bo im najczęściej pękały serca z bólu, widząc dzieci chore, spuchnięte z głodu. Płacząc błagały o jedzenie, a one same ledwo słaniały się na nogach, gdyż i tak najczęściej oddawały swoje racje, dzieląc je między dzieci. Te kruche istoty znajdowały w sobie jeszcze tyle siły, by uczyć dzieci polskiego, historii i pacierza.
Zresztą, w większości rodzin polskich na zesłaniu podtrzymywano tradycje polskie, zachowywano święta kościelne, uczono dzieci i młodzież modlitwy, pieśni kościelnych, patriotycznych i ludowych.
To nieustanne podtrzymywanie naszej tożsamości, napełniało nasze serca wiarą i nadzieją. Lecz tęsknota za krajem zżerała ludzi psychicznie.
Warunki klimatyczne, praca ponad siły i niedożywienie zbierały hojne żniwo. Ludzie tysiącami umierali z głodu, awitaminozy, czerwonki, malarii, tyfusu plamistego, duru brzusznego i wielu innych powodów.
Dziś trudno uwierzyć, że to wszystko można było przeżyć, jak też nie sposób opisać całej tragedii tysięcy Polaków.
Chcemy choć w części swoimi wspomnieniami wnieść do historii prawdę o męczeństwie narodu polskiego i życzyć, aby nikt nigdy nie doznał cierpień, których my doświadczyliśmy.
Teresa Pawłowska
Sybiraczka