Stowarzyszenie "17-tka": Nie ma bloku, w którym ktoś nie sprzedaje narkotyków
Gdy władze Rybnika ogłosiły wyniki konkursu na podział środków finansowych w obszarze przeciwdziałania uzależnieniom i patologiom społecznym, w mieście zawrzało. - Gdybym odpowiadał na wszystkie zarzuty, to ludzie z góry nastawieni negatywnie, krzyczeliby, że tłumaczą się winni - mówi Mariusz Wiśniewski, szef Stowarzyszenia "17-tka", społecznik, radny miejski z ramienia Forum Obywateli Rybnika.
Oburzali się głównie przedstawiciele klubów sportowych, dla których przez ostatnie lata było to dodatkowe źródło finansowania, a w tegorocznym rozdaniu zostali pominięci. Wytykali również władzom, że ci faworyzują Mariusza Wiśniewskiego i jego Stowarzyszenie „17-tka”, dopatrując się w tym układów politycznych. – Zastanawiałem się długo jak zareagować. Gdybym odpowiadał na wszystkie zarzuty, to ludzie z góry nastawieni negatywnie, krzyczeliby, że tłumaczą się winni. Jeżeli nic nie będę mówił, to mogę usłyszeć, że nie mam argumentów, aby się obronić. Nikt jednak nie patrzy na to, że komisja odrzuciła trzy z ośmiu naszych projektów – mówi Mariusz Wiśniewski, szef „17-tki”.
„Jest lepiej niż się spodziewałem”
Po ogłoszeniu wyników wyborów do rady miasta jesienią 2014 roku, okazało się, że największą niespodzianką jest mandat Mariusza Wiśniewskiego, działacza społecznego, który jako jedyny kandydat spoza PO, PiS i BSR uzyskał poparcie wyborców na tyle duże, żeby zostać rajcą. Wtedy Wiśniewski, reprezentujący Forum Obywateli Rybnika mówił: – Z jednej strony wyborcy pokazali mi swoje zaufanie, ale także jest to sygnał, że na coś liczą. Dla mnie sytuacja, w której będę samotnym jeźdźcem w radzie, nie jest komfortowa – stwierdził rybnicki radny. Dziś pytany o to, jak czuje się w roli polityka, odpowiada. – Jest lepiej niż się spodziewałem. Po I turze wyborów prezydenckich, wydawało się, że władza w mieście się nie zmieni. Więc ja, jako radny, będę mógł głośniej krzyczeć, że z czymś się nie zgadzam, ale jako 1/25 rady na niewiele rzeczy będę miał realny wpływ – tłumaczy Wiśniewski i dodaje, że po ogłoszeniu wyników II tury wyborów był w euforii. – Zwycięstwo Piotra Kuczery ucieszyło mnie dużo bardziej, niż mój mandat radnego. Wtedy uwierzyłem, że będę mógł pomagać ludziom, że skończył się czas, kiedy odczuwałem tylko bezsilną złość. Ostatnio, stojąc przed drzwiami gabinetu prezydenta, zdałem sobie sprawę, że pierwszy raz wchodzę do tego pomieszczenia bez drżenia i obaw. Przez ostatnie 12 lat pojawiałem się u włodarza miasta, aby wylać swoje żale, albo gdy byłem wzywany na dywanik, żeby wysłuchać pretensji – opowiada szef stowarzyszenia z Boguszowic, który dodaje jednocześnie, że nikt, nigdy nie pytało go o to, co robi, jakie przygotowuje programy, jakie są ich efekty. Nawet w sytuacji kiedy stało się jasne, że musi nastąpić przekształcenie systemu opieki nad dzieckiem, nikt nie pytał go o zdanie, nie wykorzystał jego doświadczenia. Co więcej, jeden z urzędników powiedział mu wprost, że nawet jeżeli tą działką będzie się zajmował III sektor, to na pewno nie jego stowarzyszenie. – Jestem bardzo daleki od triumfalizmu. Chociaż czasem kusi, aby powiedzieć tym, którzy teraz czują się skrzywdzeni, popatrzcie w jakiej rzeczywistości myśmy funkcjonowali od 2002 roku. Z roku na rok było trudniej, chociaż robiliśmy więcej – mówi Wiśniewski. Opowiada również, że budżet jego stowarzyszenia drastycznie wzrastał, kiedy zbliżały się wybory. – W 2002, 2006 i 2010 roku dostawaliśmy znacznie większe środki. W ubiegłym roku nie było już tak dobrze. Gdy stało się jasne, że Piotr Masłowski wystartuje z FOR i będzie konkurował z urzędującym prezydentem, nie mogliśmy liczyć na przychylność Miasta i dostaliśmy mniejsze wsparcie. Było to swoiste pogrożenie palcem i pokazanie kto tu rządzi – tłumaczy radny Wiśniewski.
Pytany, czy umie się odciąć od opinii, że teraz dostał pokaźny zastrzyk gotówki, tylko dlatego, że wiceprezydent Masłowski to jego kolega, twierdzi: – Ktoś, kto tak mówi, nie ma pojęcia co robimy na co dzień. Tak jak mówiłem wcześniej, wiele naszych projektów zostało odrzuconych. Miejska dotacja pokryje trochę powyżej 50 proc. naszych potrzeb, resztę musimy zorganizować z innych źródeł. A tak naprawdę, o tym czy dobrze wydatkujemy pieniądze, mogą opowiedzieć matki samotnie wychowujące dzieci – nasze podopieczne, czy młodzież, która spędza u nas czas. Często nie dlatego, że tego chce, ale dlatego, że tylko u nas może znaleźć pomoc – tłumaczy Mariusz Wiśniewski.
Trzeba wrócić do normalności
Głosy, że dotacja dla „17-tki” wzbudza duże emocje, dotarły również do innych pracowników stowarzyszenia z Boguszowic. Jednym z nich jest Grzegorz Głupczyk, członek zarządu, kierownik młodzieżowego klubu środowiskowego „Maszkeciarnia”, a no co dzień również kurator sądowy. – Trochę mnie to dziwi. Konkurs rozstrzygała komisja. Nie wierzę, że oceniała projekty pod dyktando kogokolwiek. Przecież to są pieniądze publiczne, więc mechanizm ich pozyskiwania i wydatkowania jest dość czytelny. Trzeba napisać dobry wniosek i zrealizować opisane w nim działania. Prezydent Masłowski stwierdził, że część projektów była słaba, więc trudno się dziwić, że przepadły w konkursie – mówi Grzegorz Głupczyk i dodaje. – Nie zgadzam się również z narzekaniem, że podmioty przystępujące do konkursu, nie zostały poinformowane o zmianie zasad. Bo o czym my mówimy? Miasto miało ogłosić, że od teraz będzie przestrzegane prawo? Każdy dorosły człowiek sam podejmuje decyzje i za nie odpowiada. Przerzucanie odpowiedzialności na innych, nic nie daje. Mówienie o tym, że zawsze tak było, że ludzie byli przyzwyczajenie to innych ustaleń, to szukanie usprawiedliwienia. Trzeba jak najszybciej wrócić do normalności. Konkursy mają wygrywać najlepsze projekty – twierdzi Głupczyk, który obecnie jest kierownikiem dwóch projektów realizowanych przez „17-tkę”, na które pieniądze pozyskano z funduszy europejskich. Ich wartość to przeszło 2 mln zł.
Swojego pracownika popiera Wiśniewski, zaznaczając jednocześnie, że rozumie zaskoczenie wielu osób, których wnioski grantowe zostały odrzucone. – Od wielu lat wszystko w Rybniku funkcjonowało wg ustalonego harmonogramu. Była wiosna, lato, jesień i zima, podczas której następował podział pieniędzy. Nie rozstrzygano konkursów, a dzielono pieniądze. To właśnie ta zasadnicza różnica pomiędzy tym co było, a tym czego jesteśmy świadkami obecnie. Dlatego wielu poczuło się, jakby ktoś poprzestawiał pory roku – twierdzi prezes „17-tki”. Nie ukrywa także, że w jego opinii – kilku prezesom klubów przyda się taki mały wstrząs. Żałuje jedynie, że w związku z tym mogą również ucierpieć dzieci, trenujące w klubach.
Grzegorz Głupczyk stawia jednak tezę, że taki czas musiał przyjść. – Trzeba przeżyć ten rok, ja wiem, że dla wielu będzie on bolesny. Ale taka terapia szokowa może wszystkim wyjść na dobre – przekonuje pracownik „17-tki” i dodaje. – Ja już widzę dobre efekty. Jako kurator sądowy dostałem zapytanie, czy nie chcę wysłać swoich podopiecznych na obóz profilaktyczny, organizowany przez klub judo. To pierwszy taki przypadek – mówi Głupczyk. Prezes Wiśniewski zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt. – W moim odczuciu, osoby które się skarżą, że podział był inny niż się spodziewały, że przecież zawsze było inaczej, stawiają zarzuty poprzedniej władzy, która do takiego stanu doprowadziła. Nie ważna była merytoryka zawarta w projekcie, ale wcześniejsze uzgodnienia – mówi Wiśniewski.
Najlepszy projekt przepadł
Suma wszystkich projektów złożonych przez Stowarzyszenie „17-tka” opiewała na przeszło 1,2 mln zł. – Wiedziałem, że w tym roku, konkurs będzie konkursem, że nie będzie ingerencji w pracę komisji. Liczyłem więc na pozytywne rozstrzygnięcie – w wariancie optymistycznym, na dotację na poziomie 500 tys. zł. Dostaliśmy więcej, co jest dla nas miłym zaskoczeniem – mówi prezes „17-tki”. Chociaż, jak twierdzi, ich najlepszy projekt nie znalazł uznania w oczach komisji. – Napisałem projekt „Mamin klubik”. Miała to być kontynuacja pilotażowego projektu, w którym uczestniczyły kobiety samotnie wychowujące dzieci. A zakończył się on bardzo fajnie. Panie się zaaktywizowały, stworzyły grupę wsparcia, same chcą pisać wnioski. Przychodziły do nas jeszcze długo po zakończeniu projektu. Również wg wiceprezydenta Masłowskiego był to nasz najlepszy projekt. Komisja zdecydowała jednak inaczej i dotacji nie przyznała. To chyba też dowód, że działała niezależnie – twierdzi Mariusz Wiśniewski.
Stowarzyszenie z Boguszowic prowadzi obecnie: Placówkę Wsparcia dziennego „Klub 17-tka”, Młodzieżowy Klub Środowiskowy „Maszkeciarnia”, Program Pedagogiki Ulicy „Ekipa z placu” oraz Klub Integracji Społecznej „SR”. – Skala naszych działań jest naprawdę duża. Staramy się pozyskiwać środki z każdego możliwego źródła. Na dwa projekty (Klub Integracji Społecznej „SR” i projekt „Mission Possible II” – oba związane z aktywizacją społeczną i zawodową)) udało nam się zdobyć 2,5 mln z Europejskiego Funduszu Społecznego – tłumaczy Grzegorz Głupczyk. We wszystkich projektach, realizowanych przez „17-tkę” w 2014 roku, uczestniczyło kilkaset osób. To głównie młodzież, ale również dorośli czy matki samotnie wychowujące dzieci.
– My naprawdę nie pompujemy sztucznie budżetu. Na wszystkie nasze zadania potrzebujemy 1 mln 250 tys. Dotacja z miasta to super sprawa, ale teraz musimy zadbać o resztę środków. Jeżeli zgromadzimy ich więcej, to chcemy otworzyć klub seniora. Ale tylko pod warunkiem, że będzie nas na to stać – mówi Wiśniewski. Stowarzyszenie, którym zarządza współpracuje z różnymi instytucjami, jak opieka społeczna czy sąd, ale również inne stowarzyszenia. I to właśnie te instytucje często podsyłają do „17-tki” osoby, szukające pomocy.
Ogromna patologia
Mariusz Wiśniewski pytany czy z poprzednią władzą ma tylko złe wspomnienia, trochę na przekór, ale stanowczo mówi, że nie. – Za jedno jestem wdzięczny poprzednim włodarzom. Stworzyli mi osobiście i stowarzyszeniu darwinowskie, ekstremalne warunki, które mogły przetrwać tylko bardzo silne osobniki. Gdy inni byli pewni, że co rok dostaną odpowiednią dotację, my musieliśmy się bardzo pilnować. Byłem świadomy, że jeżeli zrobię najmniejszy błąd, to nie dostanę nic – twierdzi działacz społeczny z Boguszowic. Opowiada również, że obecnie odbiera gratulacje, jak twierdzi czasem nawet szczere, ale jednocześnie słyszy pytanie czy faktycznie jest taki problem z uzależnieniami, przemocą w rodzinie. – Wtedy im opowiadam coś, co usłyszałem od naszego wychowanka. Że gdyby przejść się po osiedlu w Boguszowicach, to byłby problem, aby wskazać blok, w którym ktoś nie diluje, czyli nie sprzedaje narkotyków. Taka jest właśnie skala tego zjawiska – mówi Wiśniewski. Wtóruje mu Grzegorz Głupczyk. – Kiedyś CRIS prowadził projekt „Dwa bieguny”. Wtedy była okazja porozmawiać z różnymi mieszkańcami dzielnicy. Gdy ja opowiadałem o problemach związanych z alkoholem, narkotykami czy przemocą domową, to często słyszałem: ja tu mieszkam 20 lat i niczego takiego nie widzę, nie może być tak źle. A prawda jest taka, że tych problemów często nie widać. Bo jak ktoś się normalnie ubierze i wyjdzie z domu, to nie rozpoznajemy w nim od razu człowieka uzależnionego czy doświadczającego przemocy domowej – tłumaczy pracownik „17-tki”. – Wielu problemów nie widać, ale one bardzo mocno istnieją w świadomości instytucji, które się nimi zajmują. My doskonale znamy miejsca prostytucji nieletnich i dilowania na osiedlu. Niestety, tych problemów nikt nie potrafi jak dotąd rozwiązać – dodaje na zakończenie Grzegorz Głupczyk, członek zarządu „17-tki”.
Marek Pietras