Niedziela, 24 listopada 2024

imieniny: Emmy, Flory, Jana

RSS

Rodzina Brańskich z Roszkowa: Nasze życie to ciągła podróż

23.01.2015 10:37 | 0 komentarzy | OK

Kiedy Ola i Tomek słyszą, że wiele małżeństw rezygnuje ze swoich planów podróżniczych z powodu małych dzieci, kwitują to śmiechem. Ich syn towarzyszy im we wszystkich wyprawach odkąd skończył miesiąc. Wspinają się razem po górach, jeżdżą na rowerach, a mały Edi poznał już prawie wszystkie środki transportu. Bo Brańscy  to taka szalona rodzinka, która woli posmakować i dotknąć wszystkiego osobiście, niż oglądać w telewizji.

Rodzina Brańskich z Roszkowa: Nasze życie to ciągła podróż
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Na dzień dobry – kakałko

Znają się od 15 lat, ale bakcyla podróży połknęli we Włoszech. – To był nasz pierwszy wspólny wyjazd razem z moimi rodzicami. Ola miała wtedy 17 lat, więc musieli się na nasz pomysł zgodzić również jej rodzice – opowiada pan Tomek. Pojechali pociągiem, bo tato pani Oli i mama pana Tomka byli kolejarzami, więc mogli korzystać z bezpłatnych przejazdów po Europie. Przygodę zaczęli w Bohuminie, przesiadki mieli w Pradze, Monachium i Bolonii, a w Abruzji korzystali już z lokalnych połączeń. – Byliśmy zafascynowani i krajobrazami i zabytkami. Wiedzieliśmy, że musimy tam wrócić – opowiada pan Tomek. I wrócili zaraz po ślubie, wybierając ten kraj na swoją podróż poślubną, tym razem samochodem ze znajomymi. Potem były górskie szlaki, ścieżki rowerowe i dalsze trasy, które trzeba było pokonywać samolotem.

Gdy trzy lata temu do rodziny dołączył Edward, trzeba się było zastanowić nad tym jak malutkie dziecko włączyć do podróżniczych pasji rodziców. – Urodził się w marcu. Przed nami była perspektywa całych wakacji i nie chcieliśmy ich spędzić chodząc po podwórku z wózkiem. Nie chcieliśmy też czekać, aż będzie samodzielnie siedział, by można go było wozić na rowerze w siodełku – mówi pani Ola. Zaczęły się więc gorączkowe poszukiwania innych rozwiązań w internecie. Gdy Edi skończył miesiąc, rodzice byli już wyposażeni w zakupioną w Czechach przyczepkę do roweru, zwaną tam wozikiem, i postanowili go zabrać na pierwszą wycieczkę. – Zaplanowaliśmy przejażdżkę rowerami po okolicy. Zrobiliśmy wtedy jakieś 11 kilometrów, ale moi rodzice tym pomysłem byli przerażeni. Mama błagała o deszcz, a tato wiele razy sprawdzał, czy nam się Edi w tym woziku nie udusi – mówi ze śmiechem pani Ola. Dziś wie, że z takich rozwiązań korzystają rodziny na całym świecie. Przyczepka ma komfortowe siedzisko ze zintegrowaną płytą stabilizacyjną, system wentylacyjny, pasy bezpieczeństwa oraz specjalne zadaszenie chroniące przed insektami i zmianami pogody. Ważne jest też to, że z tyłu znajduje się duża torba na bagaż.

Półroczny Edward razem z rodzicami spędził swe pierwsze wakacje przemierzając polskie wybrzeże w przyczepce. Potem były wyjazdy do Czech, Austrii i Włoch. Edi od razu pokochał życie podróżnika i rzadko kiedy grymasi. Ma jednak swoje przyzwyczajenia, o których rodzice zawsze pamiętają. – Rano musi mieć kakao, więc jego zapas zawsze mamy pod ręką. Na szczęście są już teraz gotowe kartoniki z tym napojem, nie musimy więc wozić ze sobą mleka – tłumaczy pani Ola i dodaje, że ważny w podróży jest też ulubiony kocyk, który syn lubi mieć przy sobie gdy zasypia. Poza tym zabierane rzeczy ograniczają do minimum, zdając się na regionalną kuchnię kraju, który właśnie odwiedzają. Choć Edi jest niejadkiem, pokochał włoskie makarony i pizze, a w Austrii – maślankę. – Niektórzy uważają, że nie warto męczyć dzieci dalekimi podróżami, bo one i tak niczego z nich nie pamiętają. My jednak przekonaliśmy się na własnej skórze, że to nieprawda. Nasz syn rozpoznaje miejsca, w których byliśmy wcześniej, a podczas wyjazdu na narty pytał nas o krowy, które widział w Austrii latem – podsumowuje pani Ola.

Jak dobrze mieć sąsiada

Na czele podróżniczych priorytetów Brańskich wciąż królują Czechy. – Mają dużo bezpieczniejsze ścieżki rowerowe niż nasze i dużo lepsze i tańsze połączenia kolejowe, dlatego najczęściej wybieramy się do naszych sąsiadów – tłumaczy pan Tomek, a jego żona dodaje: Inna jest też u nich kultura jazdy. Kierowcy omijają rowerzystów szerokim łukiem, nigdy na nas nie trąbią i są dużo bardziej wyrozumiali niż ci z Polski. A kiedy wiele kilometrów pokonuje się wioząc w przyczepce małe dziecko, na bezpieczeństwo zwraca się szczególną uwagę.

Na czele peletonu jedzie pan Tomek, który ciągnie przyczepkę z synem. Za nimi pani Ola, która nie tylko zabezpiecza tyły, ale i dokumentuje każdą podróż robiąc setki zdjęć. – Kiedy Edi był mały, zazwyczaj w woziku spał, więc drogę pokonywaliśmy szybko i sprawnie. Teraz musimy robić więcej przystanków i wybierać trasy, które są atrakcyjne również dla dziecka. Szukamy więc placów zabaw, albo oglądamy pasące się na polach zwierzęta – tłumaczy pani Ola.

Nie bez znaczenia jest też bliskość europejskiego węzła komunikacyjnego, jakim jest Bohumin. By się tam dostać, z rodzinnego Roszkowa Brańscy muszą pokonać zaledwie 12 kilometrów. – Do Pragi pojechaliśmy na bilet rodzinny, za który zapłaciliśmy 500 koron. Dla porównania bilet do Warszawy kosztuje 60 zł od osoby. Często korzystamy też z wcześniejszych rezerwacji, dzięki którym ceny są dużo niższe. Za bilet do Ołomuńca daliśmy100 koron – wylicza pan Tomek. Dzięki tej ostatniej okazji cała rodzina mogła posmakować magii świąt na tamtejszym bożonarodzeniowym jarmarku.

W poszukiwaniu pomysłów na wakacje z dzieckiem pani Ola zaczęła odwiedzać blogi podróżnicze innych rodziców. – Oni ze swymi małymi dziećmi przemierzali na przykład Amerykę Południową. Pomyślałam więc, że skoro oni mogą, to czemu nie my? Zapakowaliśmy na rowery sprzęt turystyczny i wyruszyliśmy nad jezioro do Hluczyna na nasz pierwszy wyjazd pod namiot – relacjonuje pani Ola. A ponieważ ta forma wypoczynku wszystkim przypadła do gustu, od tej pory cała rodzina podróżuje po Europie korzystając z pól namiotowych.

Najpiękniejsze wspomnienia mają jednak z czeskiej Toskanii, czyli południowych Moraw, które jak zwykle przemierzali rowerami. Codziennie pokonywali przynajmniej 50 kilometrów, ale z powodu upałów musieli robić kilkugodzinne przerwy. Krajobrazy urzekły ich tak bardzo, że postanowili powrócić tu w tym roku.

Dla chcącego nie ma nic trudnego

– Zawsze myślałam, że jak się urodzi dziecko, to zmieni się całkiem nasze życie. Skończą się wyjazdy na rowerach, wycieczki po górach i dalekie podróże. Nie będzie już żadnych spontanicznych wypadów, a na otarcie łez zostaną nam wyjazdy all inclusive do Turcji,  dlatego myśl od macierzyństwie długo odkładałam. Teraz wiem, że wszystko jest możliwe, trzeba być tylko dobrze zorganizowanym – śmieje się pani Ola. A organizacja zaczyna się od zaplanowania trasy podróży i sporządzenia listy niezbędnych rzeczy, które trzeba ze sobą zabrać. – Pakowaniem zajmuje się u nas żona, która po każdym przyjeździe zapisuje te rzeczy, które okazały się niepotrzebne, by nie zabierać ich w następną podróż. Potem jest kolejna selekcja. Zawsze towarzyszą nam rowery, przyczepka, a od niedawna nosidło dla Edwarda, które sprawdza się równie dobrze na górskim szlaku, jak i podczas zwiedzania Budapesztu – mówi pan Tomek. Oboje podkreślają, że oprócz europejskiej karty ubezpieczenia zdrowotnego, którą wydaje na okres czasowy NFZ, zawsze mają wykupione dodatkowe ubezpieczenie dla całej rodziny. Jak do tej pory przydało się tylko raz. – Skorzystaliśmy z konsultacji w Austrii, bo Edi kaszlał, więc chcieliśmy mieć pewność, że wszystko jest pod kontrolą. Lekarz zalecił by syn przebywał jak najwięcej na świeżym powietrzu, co świetnie wpasowało się w sposób naszego spędzania wakacji – relacjonuje pani Ola.

Pomimo, że Edward jest jeszcze mały, każdą kolejną wyprawę rodzina omawia w komplecie. – Nasz syn nie ma jeszcze poczucia czasu, nie kojarzy też w jakim kraju jesteśmy, ale nie przeszkadza mu to w nawiązywaniu kontaktów z tubylcami – mówi ze śmiechem pani Ola i dodaje, że to kolejny dowód na to, że podróże otwierają ludzi na świat, a dzieci przełamują wszystkie bariery.

Kolejne wyjazdy z Edim stały się też inspiracją do założenia własnego bloga, na którym rodzina Brańkich dzieli się swoimi doświadczeniami i cennymi informacjami dla innych rodziców podróżujących z dziećmi. Strona ate-trips.blogspot.com powstała w lipcu 2013 roku i dziś ma ponad 18 tysięcy odwiedzających. – Mieliśmy już coraz więcej ciekawych przygód i historii do opowiedzenia i baliśmy się, że w końcu o nich zapomnimy. Pomyśleliśmy więc o tym, żeby poprzez blog zrobić sobie taką rodzinną pamiątkę – mówi pani Ola. Dziś poprzez blog poznają inne małżeństwa, wymieniają się pomysłami i planują wspólne wypady, bo podróżowanie z dziećmi w dzisiejszych czasach nie jest już żadnym wielkim wyzwaniem. A kto nie wierzy, niech obejrzy zdjęcia na blogu rodziny Brańskich. Dla nich nie ma rzeczy niemożliwych.

Katarzyna Gruchot