Sobota, 30 listopada 2024

imieniny: Andrzeja, Justyny, Konstantego

RSS

Wzruszająca opowieść wigilijna księdza Jana Szywalskiego

24.12.2014 09:40 | 0 komentarzy | red

- (...) Gdy skończył szkołę przyszedł cios: umarła matka. To ona go najlepiej rozumiała, ona się o niego starała i torowała mu drogi w życiu. Ojciec osamotniony szukał pocieszenia u kolegów w barze, zaczął popijać, stał się małomówny i zamknięty w sobie, po śląsku „zmierzły” - pisze ks. Jan Szywalski.

Wzruszająca opowieść wigilijna księdza Jana Szywalskiego
Gerrit van Honthorst, Pokłon pasterzy, 1621
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

„Dziecię się nam narodziło,
Syn został nam dany” (Iz 9,5)

Poznałem Rafała w szkole dla niesłyszących. W czwartki jest dzień spowiedzi,  uczniowie mogą się spowiadać w małym pokoiku danym do dyspozycji przez kierownictwo internatu. Czasem przychodził Rafał, wtedy uczeń zawodówki, szeroko uśmiechnięty i zawsze dobrze  przygotowany.

Rafał uczęszczał do szkoły dla niesłyszących, choć miał  resztki słuchu, bo dosyć wyraźnie mówił i łatwo go było zrozumieć. Podstawówkę ukończył w swojej wsi razem ze słyszącymi dziećmi. Nauczyciele znali go, dzieci w klasie było mało, więc można się było nim zająć osobno. Miał miłe usposobienie, dlatego także wśród dzieci znalazł swe miejsce. W niektórych zabawach zatracał się, gdy na przykład grali w chowanego  nie słyszał, gdy  szukający zawołał „już!” i za późno się krył, albo odwrotnie, siedział zbyt długo w swej kryjówce, bo nie słyszał, że zabawa się skończyła. Przy piłce nożnej nie zawsze się orientował, gdzie jest piłka, bo tracił ją z oczu, a nie słyszał gdzie uderzała o ziemię.

Rodzice mieli gospodarstwo, kilkanaście hektarów. Wtedy uprawiali wszystko: zboże, ziemniaki, buraki; mieli krowy i świnie oraz dwa konie. Obecnie gospodarstwo jest specjalistyczne, nastawione na hodowlę świń. Nie ma też koni, są traktory.

Życiowe progi zaczęły się dla niego, gdy skończył szkołę podstawową i miejscowe gimnazjum. Matka zawiozła go do Raciborza, chciała go dać do zawodówki na rolnictwo. Nie przyjęto go. Brak słuchu zaczął być barierą. Zresztą – powiedziano matce – jest w Raciborzu szkoła dla niesłyszących, tam też uczą zawodu, tam jest jego miejsce. Przyjęto go, choć nie na rolnictwo, ale na stolarstwo; ważne jednak było, że będzie miał kiedyś w ręku papier ukończenia szkoły ponadpodstawowej.

Do Raciborza dojeżdżał autobusem, miał ze swej wsi około 20 kilometrów. Popołudniu był w domu potrzebny na polu, albo w chlewie. Lubił to; był wyrośnięty, silny i kochał zwierzęta. W zimie jednak przebywał w internacie przy szkole głuchych i tylko w piątki  przyjeżdżał do domu. Nie ma w zimie roboty na polu, w chlewie radzili sobie bez niego, on zaś mógł nadrobić zaległości w nauce.

Gdy skończył szkołę przyszedł cios: umarła matka. To ona go najlepiej rozumiała, ona się o niego starała i torowała mu drogi w życiu. Ojciec osamotniony szukał pocieszenia u kolegów w barze, zaczął popijać, stał się małomówny i zamknięty w sobie, po śląsku „zmierzły”.

Gospodarstwo miał w zasadzie objąć starszy brat Rafała, ten  jednak miał za sobą technikum mechaniczne i nie ciągnęło go do ziemi i chlewa. Poszukał pracy w Niemczech, coraz rzadziej przyjeżdżał do domu, aż w końcu spotkał tam swojską dziewczynę, ożenił się i po weselu wyjechał na stałe.

Rafał pracował jak koń. Jednak mimo tego gospodarstwo zaczęło podupadać. Rafał był ambitny, nie chciał się poddać. W miesiącach zimowych jeździł do Niemiec do pracy. Dokładał do gospodarstwa, koniecznie chciał je ocalić. Zaczął gospodarstwo modernizować. Zgodnie z nowym trendem postawił na specjalizację, na hodowlę świń. Unowocześnił chlewy, sprowadzał rasowe maciory i uczył się fachowo je karmić.  Ojciec jeszcze rządził, trochę pomagał, ale duszy przy tym w nim nie było.

Rafał nadal utrzymywał kontakty z kolegami ze szkoły głuchych. Czasami spotykali się w małym gronie, albo razem jechali na zabawę zorganizowaną dla młodzieży przez Związek Głuchych. Na jednej z nich spotkał Helenę. Była z daleka, ze wschodnich stron Polski, skończyła szkołę dla niesłyszących aż w Przemyślu. Zaczęli pisać do siebie. Pojawiły się właśnie komórkowe telefony, stworzone jakby dla głuchych przez możliwość kontaktu SMS-ami. Wkrótce doszło do małżeństwa. Ojciec nie bardzo był zadowolony, nie wierzył, by dwie osoby niesłyszące dały sobie radę, wyobrażał sobie raczej syna w roli dozgonnego pachołka pod jego kierownictwem. Nową synową traktował prawie jak obcą osobę i schodził jej z drogi.

Rafał urządził sobie mieszkanie na górze,  a ojcu pozostawił parter. Helena była ze wsi, trochę się znała na pracy w gospodarstwie i nawzajem się uzupełniali.

Późną jesienią Rafał znowu wyjechał na robotę do Niemiec. Pieniądze były pilnie potrzebne, ciągle musiał  dokładać. Ojciec wciąż trzymał kasę ze sprzedaży świń i częściowo przepijał. Helena płakała przy odjeździe Rafała, choć on obiecał, że nie spóźni się na święta.

Przyjechał rzeczywiście kilka dni przed wigilią. Ucieszyła się, tak czuła się samotna w tym domu obok zachmurzonego teścia. W dwójkę pojechali do Raciborza do klasztoru na duchowe przygotowanie do świąt. Do Annuntiaty zjeżdżali się jak zwykle głusi z całej okolicy do spowiedzi przedświątecznej. Serdecznie witali się ze znajomymi. Po mszy św. łamali się opłatkiem, zaś do dzieci przychodził św. Mikołaj. W duszy Rafała zagrała wyobraźnia: „Może  w tej gromadce między nimi będą kiedyś nasze dzieci?” Tak chciałby mieć „bobo” – jak głusi mówią. Helena byłaby na pewno dobrą matką, ale nic nie mówi, choć są ponad rok po ślubie.

Były jeszcze dwa dni sprzątania, strojenia choinki, przygotowania w kuchni do świąt. Helena dużo wyniosła z domu. Rafał, ustawiając figurki w szopce betlejemskiej, ze szczególną czułością ułożył Dzieciątko w żłobie; znów poczuł pragnienie, by tak móc położyć do łóżeczka kiedyś swoje własne maleństwo.

– Mam dla ciebie prezent – migał do żony zajętej w kuchni Rafał.

– Duży prezent z Niemiec, ale to tajemnica – zakreślił krzyżyk na wargach.

– Ja też mam prezent dla ciebie – śmiejąc się odparła Helena

– Też tajemnica.

Na wigilijną wieczerzę przyszedł ojciec. Był trzeźwy, ogolony i dobrze ubrany.

Po wieczerzy były prezenty. Rafał przytaszczył  duży pakunek.

– To dla ciebie – wskazał na Helenę. Był to nowy odkurzacz od dawna potrzebny. Uradowała się szczerze. Ona spod choinki wyciągnęła ciepłą kurtkę i podeszła do teścia.

– To dla taty – dygnęła grzecznie podając pakunek.

– A dla mnie? – upomniał się Rafał.

– Gdzie mój prezent?

Helena stanęła przed nim, oczy jej błyszczały, pokazała na swój brzuch.

– Będziemy mieli bobo, jestem w ciąży! – mówiła i migała przejęta.

Trwało chwilę nim Rafał pojął, potem podskoczył do niej, chwycił wpół, podniósł i zatańczył z nią.

– Uważaj, musisz uważać! – krzyczała w jego ramionach.

Ojciec stał z boku i miał mokre oczy. Widocznie w sercu topniały mu lody.

Ps.: Dziś Helena i Rafał już mają dwoje dzieci.

Imiona i niektóre szczegóły zostały w opowiadaniu zmienione.

/Jan Szywalski/