Zwykle po długiej i srogiej zimie, dokładnie takiej, z jaką zmagaliśmy się w tym roku, nawierzchnie dróg tworzą rozległy krajobraz księżycowy.
W Raciborzu podobny krajobraz zaczyna się pojawiać także w niektórych częściach miasta, bo te stopniowo zamieniają się w zwykłe dziury, do których nawet nie warto zaglądać. Przed świętami Wielkanocnymi wybrałam się na krótki spacer, podczas którego z przerażeniem zorientowałam się, że przy ulicy Londzina, tej samej, gdzie od lat raciborzanie chodzą do kina, biznesy zamykają się jeden po drugim. Zniknęła mała pizzeria, w której można było kupić naprawdę dobrą pizzę, sklep z farbami do wnętrz zmienił lokalizację, a najbliższy spożywczak znajduje się dopiero w drodze do kościoła przy Kozielskiej, bo dwa istniejące od lat na Stalmacha niedawno zakończyły działalność. Wygryzły je… „Biedronki”. Przy Londzina uchowała się jedynie „Żabka”. I całe szczęście, że „Bałtyk” przyciąga w te okolice jeszcze jakieś żywe stworzenia, bo inaczej byłoby rzeczywiście jak na księżycu. Prawdziwy kosmos.
Właściciele małych sklepów, prowadzący przeważnie rodzinne biznesy, z miesiąca na miesiąc wycofują się z działalności, które generują jedynie straty. Nokautowani przez wielkopowierzchniowe markety są niczym rycerze posłani na wojnę bez zbroi. Dosłownie. Bo czy ktoś ich wspiera? Czy ktoś się o nich martwi? Czy czują na ramieniu rękę, która by ich wsparła w walce o ich interes, w który przez lata wkładali pieniądze i energię? Wątpię. Dopiero, kiedy z dnia na dzień, bez uprzedzenia znika kolejny sklep, w którym od czasu do czasu kupowało się bułki i mleko, zaczyna robić się przykro. I tak, jak zakleja się dziury po zimie na drogach, to te, które powstaną na mapie miasta załatać będzie trudno, tym bardziej, że ulice Stalmacha i Londzina to żadne wyjątki, a tylko przykłady potwierdzające regułę. Dziś wspomina się relikty PRL-u, a za kilka lat będzie się wspominać zakupy w zwykłym i swojskim spożywczaku, bo o taki w Raciborzu może być trudno.
Iwona Świtała - dziennikarka RTK
Czytaj także: Pani Iwono, małe sklepy wszyscy mają w nosie
Opinie oraz treści zawarte w rubryce Publicystyka przedstawiają wyłącznie własne zdanie autorów i mogą ale nie muszą odzwierciedlać poglądów redakcji. Masz coś ciekawego do przekazania szerszemu gronu - zapraszamy na łamy portalu nowiny.pl - opublikujemy Twój felieton bezpłatnie. Wyślij swoje przemyślenia na adres portal@nowiny.pl. Redakcja zastrzega sobie prawo odmowy publikacji materiału.
Komentarze
2 komentarze
Niestety nie tylko z ul. Londzina tak się dzieje. Smutne.
Może i tak, ale...? Zwiedzałem różne miasta na tzw. zachodzie. Wiele z nich było mniejszych, niż Racibórz. W miastach tych były markety, ale główne ulice były zatłoczone. Wydaje mi się, że to m. in. kwestia mentalności, pomysłu i zarobków. Raciborzanie zarabiają niewiele i porównują ceny (nie dziwie się). Uważam również, że na ten rewir miasta nikt nie ma pomysłu. Pl. Wolności, Londzina, ze względu na zachowaną przedwojenną tkankę miejską, są, moim zdaniem, ciekawsze, niż Rynek i okolice. Odważni mieszkańcy, władza (to mało realne) powinni promować tę część miasta. Aż się prosi o ogródki, kawiarnie na ładnym Placu Wolności. Modę się tworzy a nie czeka, że sama się zrodzi. Pamiętam szwajcarską piekarnię na Długiej. Cieszyłem się, że nie tylko banki powstają. Wybrałem się pewnego razu specjalnie w sobotę rano (ok. 9.00) po ciepłe wypieki. Jeszcze nie było. Zdziwiony, w myślach przewidziałem rychły koniec pseudopiekarni. Są jeszcze zjawiska, które nie zawsze łatwo wytłumaczyć. Wspomniana pizzeria, na Londzina, miała najlepszą pizzę w mieście, jednak nie rozwijała się, słabo się reklamowała. Przegrała z gorszymi pizzeriami.