Poniedziałkowe spotkanie samorządowców z Marszałkiem Województwa Śląskiego – Mirosławem Sekułą - to najsmutniejsze spotkanie, w jakim brałem udział w swojej dotychczasowej, krótkiej przygodzie z samorządem. Mdli mnie po nim i czuję niestrawność. Zrobiło mi się smutno z kilku powodów…
Po pierwsze, po raz kolejny na własnej skórze przekonałem się o tym, że politycy kłamią i nie dotrzymują słowa. Robią to oczywiście w sposób w jakimś stopniu ukryty, używają pięknych słów, usiłują silić się na dyplomację etc. W praktyce oznacza to, że bredzą coś o tym, że wiedzą, rozumieją, ufają, kochają i podziwiają, wymyślają tematy zastępcze by uciec od jakiejkolwiek wiążącej odpowiedzi, gadają od rzeczy, nie odpowiadają na pytania, snują jakieś farmazony, że wspólnie, że trzeba, że należy, że ble, ble, ble. Jeśli jednak zderzyć słowa poprzedniego Marszałka Matusiewicza, który mówił wyraźnie, iż „nic nie powstrzyma budowy drogi Pszczyna – Racibórz” i „Proszę budowę tej drogi traktować jako pewnik” z dzisiejszym mętnym tłumaczeniem Marszałka Sekuły, który zapewniał już tylko o tym, że województwo zrzuci się, ale tylko na przygotowanie papierów („nad konstrukcją finansowania będziemy musieli zastanawiać się wspólnie” - czyli, że kasa wojewódzka jest już podzielona między miasta, z których pochodzą członkowie zarządu, a dla nas pusta) – wychodzi po prostu klasyczna ściema, pic i fotomontaż. W jakiekolwiek piękne słowa tego nie ująć, zostaliśmy bez drogi, i jak określił to na spotkaniu Mirosław Lenk – „jesteśmy w szarej…”.
Po drugie, smutno było mi patrzeć, jak Mirosław Sekuła traktuje naszych samorządowców. Mówiąc krótko i bez ogródek – wszystkich wójtów i burmistrzów, a także lidera projektu – Mirosława Lenka – posłał szybkich ruchem na drzewo, dając jednoznacznie do zrozumienia, że być może oni nadają się do obchodzenia sołectw i obiecywania nowych chodników, ale o budowie i finansowaniu budowy dróg to być może czytali w gazetach. To oczywiście ON, doświadczony finansista wie, zna się, potrafi liczyć, ma doświadczenie, rozeznanie, znajomość sprawy… a oni… mają wracać na wieś grać w warcaby i prowadzić kampanię wyborczą. Choć na co dzień toczę spory z Mirosławem Lenkiem i mam zupełnie inną wizję Racibórza, dziś - w przypływie empatii - zrobiło mi się go po prostu żal. Kiedy Sekuła najzwyczajniej wyśmiał jego przemówienie, ustawił do kąta i wymusił przeprosiny (wcześniej Lenk pozwolił sobie na wysunięcie „żądań” pod adresem województwa i odrobinę uzasadnionych emocji), poczułem się jakby ktoś skopał na moich oczach kogoś bliskiego. Było to po prostu smutne, niesmaczne i nieeleganckie. To nie było takie optymistyczne przemawianie w stylu Tuska, który zapewnił, że „zrobimy wszystko i będzie dobrze”. To był taki schetynowski prawy sierpowy wymierzony z uśmiechem i cygarem trzymanym w kącikach ust. „Macie chłopcy problem, he he he”.
Nie mniej smutne były miny pozostałych naszych rycerzy walczących o Ziemię Raciborską na wyjeździe. Poseł Siedlaczek siedział poskręcany i czerwony – raczej ze wstydu niż z zimna, starosta Hajduk jako gospodarz zachowywał zimną krew, ale nie udało mu się wymóc na marszałku nawet szczątkowej obietnicy, która dawałaby jakiś skrawek nadziei (że w ślad za dokumentacją pójdzie budowa), ani jednego słowa nie wycedził z siebie nawet Tadeusz Wojnar, który na ostatniej sesji w moim odczuciu zapowiedział między wierszami, że w razie czego wkroczy na ring i przystąpi do walki. Radna Lewandowska (nasza radna wojewódzka – jakby ktoś zapomniał) nie tylko nie zabrała głosu by walczyć o drogę u swojego szefa i kolegi z PO, ale nawet zabrakło dla niej miejsca przy stole wśród samorządowców, siedziała gdzieś między dziennikarzami. Wprost i bez ogródek mówili wójtowie okolicznych miejscowości, ale mówiąc szczerze – oni także nic nie wskórali.
Najsmutniej zrobiło mi się jednak w chwili, gdy dotarło do mnie, że tak naprawdę Sekuła po prostu pokazał Raciborzowi lustro. Tak, lustro. Lustro, w którym zobaczyliśmy zerowe znaczenie swoich władz, swoją nikłą pozycję negocjacyjną, nic nie znaczącą siłę polityczną naszych ludzi w PO. Dwadzieścia kilka lat rządów tych, a nie innych ludzi doprowadziło nas do momentu, w którym PO PROSTU jesteśmy niewiele znaczącym krańcem świata. Ilość naszych głosów jest coraz mniejsza, nie mamy nikogo w zarządzie województwa, nasi przedstawiciele w PO robią za skrzyżowanie maskotek z kuzynostwem z dalekiej prowincji, a bić się o nas nie będzie nawet położony w tym samym subregionie Rybnik, którego nie interesuje połączenie z Raciborzem, tylko z resztą świata. W zasadzie możemy być wdzięczni sami sobie, gdyż to my decydujemy o tym, kto nas (nie)reprezentuje.
Zazwyczaj, spotkania tego typu polegają na tym, że dany polityk przyjeżdża ugasić pożar, mówi, że jest ciężko itp., przez godzinę zbiera baty, a na końcu wyciąga kilka obietnic, przedstawia kwotę kompromisową i wręcza lizaka. Wszyscy mogą ogłosić swój sukces. Tym razem Marszałek zjadł rogalika, wypił szklankę raciborskiej wody, wytarł się chusteczką, powiedział, że lizaka nie będzie, pokazał plecy i odjechał do Katowic. Tak po prostu…
Dawid Wacławczyk
Opinie oraz treści zawarte w rubryce Publicystyka przedstawiają wyłącznie własne zdanie autorów i mogą ale nie muszą odzwierciedlać poglądów redakcji. Masz coś ciekawego do przekazania szerszemu gronu - zapraszamy na łamy portalu nowiny.pl - opublikujemy Twój felieton bezpłatnie. Wyślij swoje przemyślenia na adres portal@nowiny.pl. Redakcja zastrzega sobie prawo odmowy publikacji materiału.
Komentarze
1 komentarz
To jak POstępuje się z naszym regionem woła o pomstę do nieba, połączenia kolejowe - jakieś ogryzki z Wodzisławia do Rybnika; Droga Główna Południowa to już chyba tylko marzenie, droga Racibórz-Pszczyna podobnie; nawet autostrada A1 w naszej aglomeracji będzie płatna... Może czas pomyśleć poważnie o przyłączeniu się do województwa opolskiego powiatów wodzisławskiego i raciborskiego a ci z GOPu niech sobie rządzą w ich brudnych miastach.