Trwają wakacje. W wolne dni wyjeżdżamy z miasta lub nie (w zależności od tego czy lubimy opuszczać domowe pielesze i czy pozwalają nam na to okoliczności oraz finanse). A spędzając letni czas według własnych upodobań, próbujemy zresetować nasze ustawienia w centralnym komputerze, czyli w głowie, odcinając się od dołujących wiadomości i toksycznych relacji - pisze w swoim felietonie Barbara Musiałek.
Kiedy zdołamy się wreszcie wyluzować, możemy znaleźć coś, co nas spionizuje i uporządkuje wartości. Na mnie w ten sposób zadziałał widok kamiennych płyt nagrobnych, ustawionych równo, w cieniu kołobrzeskich drzew. Patrząc na te zabytkowe pozostałości po dawnych cmentarzach, przypomniał mi się napis (pochodzący z artystycznego plakatu autorstwa Pawła Grai), który zobaczyłam pod koniec października ubiegłego roku, w Galerii Szyb Wilson w Katowicach: „Za 5 milionów lat już nas tu nie będzie".
Fraza ta, niezamierzenie, stała się moją wakacyjną myślą przewodnią; z pozoru nie przekazuje niczego odkrywczego, a jednak uważam ją za genialną – w cudowny bowiem sposób uwalnia od poczucia obowiązku zaspokajania czyichś oczekiwań i przejmowania się tym, co inni powiedzą. Bo jakie, wobec zacytowanego stwierdzenia, ma znaczenie to, że kiedyś założyliśmy sweter na lewą stronę, popełniliśmy faux pas w towarzystwie, źle wybraliśmy coś lub kogoś albo biczujemy się poczuciem winy jeszcze z innego powodu? Myśl o tym, że ostatecznie zostanie po nas ślad w postaci napisu na kamieniu, paradoksalnie pozwala patrzeć w przyszłość bardziej optymistycznie.
W Kołobrzegu znajdują się dwa lapidaria (miejsca ze starymi kamiennymi nagrobkami): niemieckie – usytuowane w parku im. Jedności Narodowej, i żydowskie (z zachowanymi sześcioma macewami) – na styku ulic Zdrojowej i Mickiewicza. Dziś to piękne świadectwa pamięci. Głębokiego przesłania, kryjącej się w nich idei nie da się odczytać z artykułów w sieci (ale zachęcam, by się z nimi zapoznać, na przykład TUTAJ czy TUTAJ). Magia dzieje się wtedy, gdy samemu stoi się na fragmencie ziemi, zawierającej dawno zatarte ślady stóp tych, których imiona i nazwiska wyryto w kamieniach.
Starając się odczytać dane zmarłych w ubiegłym stuleciu kołobrzeżan, wyobrażałam sobie, jak ci ludzie mogli wyglądać za życia. Jakie były ich koleje losu? Czy dziś jeszcze ktoś o nich pamięta? Spacerując zaś brzegiem morza, słuchałam pokrzykiwań mew, szumu fal, dudnienia wody uderzającej o burtę statku, i miałam świadomość, że tamci ludzie też to słyszeli. Oni także przemieszczali się, śmiali, płakali, martwili o bliskich. Zapewne byli to czyiś dziadkowie, ojcowie, synowie, wnuki, czyjeś mamy, babcie, córki… Patrzyli w przyszłość i na wzburzone fale Bałtyku, który jako jedyny może pamiętać te niepewne jutra spojrzenia, ostatnie (z tego co zaobserwowałam w lapidarium niemieckim) z kwietnia 1939 r.
Na ich twarzach, tak jak na naszych, odbijała się czerwień zachodzącego słońca, kiedy spędzali wieczory, rozmawiając o sprawach bieżących bądź przekazując sobie zasłyszane opowieści i legendy. Ludzie ci, z pewnością częściej niż my dzisiaj, odwiedzali się i wzajemnie cieszyli swoją obecnością, siedząc do późna przy świetle tlącej się świecy. Ciężko pracowali, dbając o rozwój przedwojennego uzdrowiska. Niektórzy zapisali się na kartach historii miasta, o innych nie wspomniano w książkach ani w prasie. Im wszystkim oddaję dziś swoją uwagę. Kładę mały kamyk pamięci na tym, co pozostało z czyjegoś grobu.
Zastanawiam się, co zostanie po współczesnych pokoleniach. Kiedy nasze sprawy już nie będą naszymi. Mamy tysiące zdjęć w Internecie, który ponoć niczego nie zapomina. Ale, prawdopodobnie, przepadną one gdzieś w czeluściach portali społecznościowych, przykryte milionami innych fotografii. Z czasem, prawdopodobnie, ktoś usunie nasze konta. I to tyle z historii ludzi żyjących w XXI wieku.
Tylko kamień, jak widać, zniesie prawie wszystko. Zachowa imię i nazwisko, powie: ten człowiek tu był. Jakiś przechodzień zatrzyma się i zmówi modlitwę. Wyobrazi sobie życie, które przez pewien czas trwało i przeminęło.
Minęły też moje wakacje, a po powrocie do Żor udałam się na odrestaurowany zabytkowy cmentarz przy ulicy ks. Klimka. Chyba po raz pierwszy kroczyłam alejkami świadomie, przyglądając się grobom w szczególnej zadumie. Myślałam o tym, że kiedy nie będzie już na świecie nikogo, kto nosiłby ślad mojej obecności w swoim sercu, to imię i nazwisko jest największym dziełem, jakie mogę po sobie pozostawić. Później na straży mej pamięci będzie stać już tylko pusta płyta – napisy znikną pod wpływem różnych czynników. Kamień jednak nadal będzie pamiętał, o ile nie zostanie całkiem zniszczony przez człowieka. Czy przetrwa pięć milionów lat? Słyszałam, że bryłki bałtyckich bursztynów mają około 40 milionów lat, więc… jest szansa.
Życie z wizją czekającej nas śmierci może przygniatać lub dodawać odwagi. Bo, owszem, powinno się żyć tak, żeby zasłużyć na „niebo”; ale, z drugiej strony, można też przestać się spinać i przejmować błędami, które na co dzień popełniamy. W końcu jesteśmy tylko ludźmi, a o doskonałości dowiemy się więcej, gdy opuścimy ziemski padół. Czasem warto mieć w wakacje poważną myśl przewodnią, by potem życie stało się lżejsze.
Barbara Musiałek