Wtorek, 19 listopada 2024

imieniny: Elżbiety, Seweryny, Salomei

RSS

Indiana Jones i Artefakt Przeznaczenia. "Zdecydowanie warto obejrzeć, choć wyniki kasowe temu przeczą"

28.07.2023 19:00 | 1 komentarz | red, ż

- "Indiana Jones i Artefakt Przeznaczenia" to film zaskakująco udany i trzeba sporej dawki złej woli, żeby go ocenić negatywnie - pisze Adrian Szczypiński.

Indiana Jones i Artefakt Przeznaczenia. "Zdecydowanie warto obejrzeć, choć wyniki kasowe temu przeczą"
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Czy piąty film o Indym jest udany? Tak.  A czy piąty film o Indym musiał powstać? Absolutnie nie. Ale ocena i tak poszła w górę. W 2008 roku, kiedy do kin weszła część czwarta, "Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki", odbiór był fatalny, choć mieliśmy Spielberga na stołku reżysera, a Harrison Ford liczył sobie 66 lat podczas zdjęć. Ale i tak narzekaliśmy, że za stary, że UFO w finale filmu to potwarz dla poprzednich filmów, że Rosjanie zamiast nazistów, że Cate Blanchett zbyt groteskowa, że powrót Karen Allen to pomyłka, itd. A przecież wątek UFO to logiczny wybór ekranowej mitologii, zgodny z czasami maccarthyzmu i duchem rozpoczętej ery atomowej. Ale była to mitologia cywilna, zamiast religijnych z poprzednich filmów, co odebrało jej tchnienie tajemnicy i sprowadziło do wyśmiewanych małych zielonych ludzików. I choć czwórka zarobiła bardzo przyzwoicie, to uznano ją za spóźnioną i potrzebną jak zającowi dzwonek, szczególnie wobec pięknego epilogu "Ostatniej krucjaty" i jeźdźców odjeżdżających w stronę zachodzącego słońca.

Minęło 15 lat, w czasie których kino przeżyło kilka rewolucji i kataklizmów. James Cameron, Tom Cruise i Marvel na nowo zdefiniowali pojęcie blockbustera, pandemia wymiotła widzów z kin, a platformy vod wykorzystały szansę, jak ssaki po uderzeniu meteorytu. W tym czasie Disney zamienił się w odkurzacz wciągający mniejsze wytwórnie, choć porównania do rekina ze "Szczęk" byłoby bardziej na miejscu. Myszce Miki nie wystarczyło kupienie Pixara, Marvela, Lucasfilmu i 20th Century Fox. Legendarne serie filmowe nieoczekiwanie dostały kolejne części i serialowe protezy. Fani Gwiezdnych wojen stanęli w rozkroku, bo z kin wychodzili z płaczem, za to seriale napawały dumą, szczególnie młodszych widzów. W 2015 roku podjęto decyzję o ściągnięciu Henry'ego Jonesa Jr. z emerytury, tylko że przez kilka kolejnych lat nie bardzo wiadomo było, za czym miałby się uganiać. Wśród odrzuconych propozycji był m.in. złoty pociąg z Wałbrzycha. W 2020 Steven Spielberg zadowolił się rolą producenta, a na reżyserski stołek wskoczył James Mangold, solidny rzemieślnik z przyzwoitym dorobkiem, ale bez nazwiska będącego synonimem kina. Jednocześnie pandemia zamknęła wszystkie plany filmowe. Rok później rozpoczęto zdjęcia z 79-letnim Harrisonem Fordem. Ktoś narzekał, że aktor był za stary do poprzedniej części? Pandemia ponownie przesuwała datę premiery. Podsumowując, nie było zbyt wielu powodów do optymizmu.

Dziś można powiedzieć, że najbardziej po filmie płakali księgowi, którym przychody i rozchody się nie spięły. Film z Indianą Jonesem okazał się finansową katastrofą, co przed premierą nie mieściło się w głowach. Co poszło nie tak? Ano, właściwie nie wiadomo. "Indiana Jones i Artefakt Przeznaczenia" to film zaskakująco udany i trzeba sporej dawki złej woli, żeby go ocenić negatywnie. Jednocześnie daleko mu do tzw. fan-serwisu, czyli do filmu leżącego plackiem przed jego miłośnikami, chcącymi obejrzeć to, czego się spodziewają. Takim przypadkiem był "Skywalker. Odrodzenie", IX część Gwiezdnej Sagi. Akcję przytomnie umieszczono w 1969 roku, podczas powrotu załogi Apollo 11 z Księżyca. Indy to zgorzkniały i rozwiedziony z Marion emeryt, samodzielnie piorący swoje skarpetki. Fan-serwisem mógłby być wybór nazistów na głównych złoli, bo taki numer był dość ryzykowny 24 lata po wojnie. Skuteczną furtką była powojenna historia Ameryki, która swoją supremację w szczytowym okresie zimnej wojny zawdzięczała pokłosiu Operacji Spinacz i rzeszy nazistów z Wernherem von Braunem na czele, przeflancowanych w 1945 roku za ocean. Darowano im winy w zamian za stworzenie przemysłu rakietowego, który wraz z programem Apollo odebrał Związkowi Radzieckiemu chęć zabawy w "kto ma lepsze rakiety". Swoją drogą chciałbym zobaczyć film właśnie o tym - o zimnowojennym wyścigu zbrojeń, misjach Sputnik, Mercury, Wostok, Gemini, Luna i Apollo, o rakietach V2, Redstone, Vanguard, Atlas i Saturn, o von Braunie i Siergieju Korolowie, i to wszystko najlepiej w reżyserii Christophera Nolana. Wróćmy do Jonesa, którego przeciwnik został napisany na podobieństwo von Brauna, czyli dowcipnie odpowiedziano sobie na pytanie "jak znaleźć naziola w USA?" Cóż, najlepiej w NASA. Ale na tym podobieństwa się kończą.

Wernher von Braun w swoich najlepszych amerykańskich latach był gwiazdą, wręcz celebrytą uwielbianym za wysłanie Ameryki na Księżyc. Tymczasem grający nazistę w Ameryce Mads Mikkelsen to klasyczny, ponury psychol, raczej Hans Gruber ze "Szklanej pułapki", niż fałszywie dobrotliwy Walter Donovan z "Ostatniej krucjaty". Jego rola niespecjalnie różniła się od tego, co robił na planie bondowskiego "Casino Royale".

Znakiem czasu jest kobieta u boku Jonesa, choć w imię nowych czasów trzeba ten znak odwrócić - tym razem to Indy jest u boku kobiety. 80-letni bohater już nie inicjuje przygód i nie wyznacza kierunków ucieczek. W piątym filmie robi to przemądrzała i wyszczekana Helena Shaw, córka dawnego przyjaciela Jonesa. Pamiętając czasy pierwszych trzech filmów, gdzie Marion, Willie i Elsa podążały za wszystkowiedzącym Indianą, można ponarzekać na degradację bohatera i sens robienia piątego filmu w emerytalnej rzeczywistości, ale twórcy wybrali wariant bezpieczny i zdroworozsądkowy, w czym pomógł wdzięk Harrisona Forda, który najlepiej wie, jak aktorsko wychodzić z każdych opałów. Fan-serwisem był za to udział Johna-Rhysa Daviesa, trzeci raz u boku Forda w roli Sallaha. Jego udział był dla tego filmu tym samym, co pojawienie się Lando Carlissiana we wspomnianym "Skywalker. Odrodzenie". Czymś doskonale fabularnie niepotrzebnym. Mamy w filmie jeszcze jeden powrót po latach, ale to trzeba zobaczyć samemu. Warto.

Większość filmu spełnia oczekiwania fanów, podobnie jak filmy o Bondzie. Pewien zestaw żelaznych punktów programu po prostu musi być przestrzegany. Marka i tradycja zobowiązują. Ale na początku i na końcu twórcy przelicytowali samych siebie. Pierwsze 40 minut to powrót do klimatu trzeciego filmu, gdzie możemy cieszyć się jak dzieci, kiedy Jones w 1944 roku tłucze nazistów po gębach, a Harrison Ford, dzięki cyfrowemu odmłodzeniu, wygląda jakby był to film nakręcony w połowie lat 90. XX wieku. Czysta radocha.

Kiedy po tym efektownym i bardzo długim wstępie skaczemy do 1969 roku i 80-letniego Indy'ego, możemy wręcz poczuć żal, że nasz bohater jest już tak stary, a iluzja przestała działać. Za to trzeci akt to coś niewiarygodnego.

Indy w finale każdego filmu doświadczał nadnaturalnej cudowności, ale tym razem przekroczono pewną granicę. Arka Przymierza, kamienie Sankary, Św. Graal, a nawet UFO z "istotami międzywymiarowymi" były krótkimi, fantastycznymi wrzutkami do świata Jonesa, a sam bohater cofał się o krok, ledwo ocierał się o ich moc, pozostając ich w miarę bezpiecznym obserwatorem. Tym razem Indiana stał się pełnoprawnym uczestnikiem, wręcz składnikiem fantastycznej demonstracji tytułowego artefaktu. Wrażenie jest iście piorunujące i winduje odbiór filmu o kilka szczebli wyżej. Po ostatniej scenie pozostaje wdzięczność twórcom, że z takim sercem i kulturą pożegnali bohatera kilku pokoleń widzów. W końcu rodzice najmłodszych widzów tego filmu przychodzili na świat w momencie premiery "Poszukiwaczy zaginionej Arki" (1981). Łatwo można było zatopić tę postać dowcipasami o zażywaniu Geriavitu i sztucznej szczęce. Łatwo można było wydać Jonesa na żer współczesnej, blockbusterowej gonitwy z najnowszymi zdobyczami cyfrowej animacji. I choć w zasadzie korzystano z tych dobrodziejstw, to uczyniono to z głową na karku, z szacunkiem dla tradycji i bohatera, który woził nas po świecie przez 42 lata.

Zdecydowanie warto obejrzeć, choć wyniki kasowe temu przeczą.

7/10

Adrian Szczypiński


Indiana Jones i Artefakt Przeznaczenia (2023)

  • reżyseria - James Mangold,
  • scenariusz - Jez Butterworth, John-Henry Butterworth, David Koepp, James Mangold
  • zdjęcia - Phedon Papamichael
  • muzyka - John Williams
  • wystąpili - Harrison Ford, Phoebe Waller-Bridge, Antonio Banderas, John Rhys-Davies, Toby Jones, Boyd Holbrook, Mads Mikkelsen

Adrian Szczypiński to filmowiec z Raciborza. Producent, reżyser i scenarzysta szeregu filmów o tematyce historycznej, m.in.: "Tajemnic kościoła św. Mikołaja", "Z biegiem Psinki", "Matki Polki" oraz "Ulitzki". Zawodowo od lat związany z Raciborską Telewizją Kablową.