Bieganie i słowa – para nie do pokonania [FELIETON]
Przed nami ciepłe i długie dni lata. Aktywność na świeżym powietrzu staje się codziennością. W Parku Cegielnia robi się gęsto od spacerowiczów, biegaczy, rolkarzy. Teren zaprasza do uprawiania sportów, a nowo powstała tężnia solankowa kusi obietnicą poprawy zdrowia. Tylko wyjść z domu i korzystać. Pora dnia nie ma znaczenia. Tak jak i pora życia.
Bieganie i słowa – para nie do pokonania [FELIETON]
Siódmego czerwca obchodzony jest Światowy Dzień Biegania. Ten rodzaj wysiłku fizycznego jedni kochają, inni nie chcą o nim słyszeć. Mnie on fascynuje od młodych lat. Biegałam, kiedy to jeszcze nie było modne. Bywało, że czułam się w tej czynności samotnie i niekomfortowo, zwłaszcza gdy do moich uszu wpadały kpiące komentarze. Na szczęście te czasy już minęły. Dzisiaj słów używa się chętniej w celu podbudowania kogoś, niż zawstydzenia. A ja zachęcam, by robić to jak najczęściej.
Poniższa historia pokaże, dlaczego warto dodawać innym otuchy, i z jakiego powodu czwartego sierpnia pierwszego roku pandemii zapisałam w kalendarzu, że jest to pierwszy dzień moich przygotowań do maratonu.
Bieganie
Kiedy biegam, moje nogi czują wdzięczność. Od dłuższego czasu dopasowuję tę aktywność do siebie a nie siebie do aktywności. Moje podejście do sportu amatorskiego zmienił Slow Jogging. To metoda biegania w tempie wolniejszym nawet od zwykłego chodzenia – jej twórcą jest profesor Hiroaki Tanaka z Uniwersytetu w Fukuyoce. Zgłębiając temat, czytałam niemal wszystko, co wpadło mi w oczy, w tak zwanych Internetach (bogate źródło wiedzy znalazłam na stronie SLOWJOGGING). Potem analizowałam to, czego się dowiedziałam, by w końcu biegać tak, żeby się zbytnio nie męczyć. Bo obie te sprawy są mi bliskie – i bieganie, i brak zmęczenia. Brzmi to paradoksalnie, ale, jak się okazuje, nie do końca.
Tamtego sierpniowego wieczora wyszłam z domu z zamiarem krótkiej, około dwudziestominutowej, przebieżki. Mając za sobą dość długi okres prawie zerowej aktywności fizycznej, chciałam przedreptać jedynie dwukilometrowy odcinek trasy. Po męczącym dniu pracy miałam siły tylko na chodzenie i swobodny trucht z górki. I właśnie, kiedy akurat niespiesznie przemierzałam ścieżki żorskiej Cegielni, minęła mnie szczupła blondynka. Zauważyłam ją już wcześniej, myśląc, że jak się jest takim szczupłym i zdrowym, to można sobie tak lekko pomykać.
Była mżawka; niewiele widziałam z powodu mokrych okularów. Przed wyjściem nie pomyślałam, żeby zabrać chusteczki higieniczne. Wzięłam za to nieprzydatną w tę pogodę parasolkę, którą miotałam teraz na wszystkie strony jak lunatykujący wojownik ninja swoim nunczako. Miałam więc ochotę wyrzucić ją w krzaki, ale powstrzymała mnie myśl, że może,
w razie potrzeby, przydać się do obrony; a w parku robiło się już ciemno. Co prawda ten niewielki przedmiot, z automatyczną wyrzutnią drutów pokrytych materiałem w kolorowe groszki, posłużyłby mi bardziej za komiczny element zaskoczenia przeciwnika niż narzędzie samoobrony, ale był to niezły powód, by jednak go nie wyrzucać. Śmiech to też dobra broń.
Kiedy Blond Biegaczka mijała mnie, odbijając się od podłoża lekko niczym piłeczka pingpongowa, krzyknęła: „Brawo! Super!”, i dała kciuka w górę. Byłam tak zdziwiona, że zdołałam zareagować tylko uśmiechem i cichym „dzięki”, którego nie usłyszała.
Ta sympatyczna kobieta miała na sobie szaro-czarny strój sportowy, a jej mokre włosy powiewały na wietrze wolne jak ich posiadaczka. Przemknęło mi przez głowę, że uczucie, którego doznałam, słysząc jej słowa, to ledwie namiastka atmosfery, jaka towarzyszy zawodnikom podczas maratonu. I natychmiast pojawiła się kolejna myśl: „Mogę to zrobić”.
Zamiar wzięcia udziału w tak wielkiej i wymagającej imprezie biegowej kiełkował
w mojej głowie od dawna. Było to jednak tylko życzenie, do którego się zbytnio nie przywiązywałam, bo całkowicie jestem pozbawiona ducha rywalizacji.
Gdy, na swojej „ścieżce treningowej”, ponownie zrównałam się z tajemniczą sportsmenką, wiedziałam już, co powiedzieć. Zawołałam do niej: „Dzięki, to było miłe!”, a ona odpowiedziała z uśmiechem, że od czegoś trzeba zacząć. I wtedy poczułam, jak jej kolejne słowa rozchodzą się w moim krwiobiegu, wypełniając ciało energią, potrzebną do tego, by marzenie przekształcić w działanie.
Po zbiegnięciu z górki miałam przejść do marszu, ale nie zrobiłam tego. Biegłam dalej, bardzo powoli przebierając nogami, ale biegłam. Postanowiłam, że już nie przestanę.
Słowa
Ta sytuacja stanowi przykład niezwykłej mocy słów. Można nimi kogoś bardzo skrzywdzić i zniechęcić go do jakiejkolwiek aktywności. Można też sprawić, że człowiekowi będzie się chciało przeć do przodu, pokonywać przeszkody i podejmować rozwijające wyzwania. Zauważmy, jak reaguje ciało na klasyczne zawołanie „Gdzie masz narty?!” (kierowane do uprawiających Nordic Walking), a jak na okrzyk „Brawo!” – kiedy pojawia się w nas blokada, a kiedy luz. Jak dobrze zamiast zawstydzać, dodawać innym skrzydeł. Zachęcam, by robić to jak najczęściej, także w innych strefach życia. Przecież każdy potrzebuje dawki motywacji, nie tylko poprzez lajki na portalach społecznościowych.
Ostatnio podsłuchałam, jak w salonie fryzjerskim klientka zwróciła się do modelującej jej włosy kobiety: „Jest pani bardzo wartościową osobą”. Dobre słowo nic nie kosztuje, a tak wiele znaczy. To, co wypowiedziane odpowiednim tonem, z entuzjazmem, potrafi uruchomić lawinę chęci i możliwości. Inną sprawą jest to, że komunikaty nie zawsze odbierane są przez słyszącego zgodnie z intencją mówiącego. Ale to temat na osobny felieton.
Ta wspaniała, przemieszczająca się w szybkim tempie kobieta mogła niczego nie powiedzieć, mogła po prostu mnie minąć. Mogła pozostać niezauważona i niezapamiętana, ale odezwała się, chcąc dodać mi otuchy. A to sprawiło, że zapisała się w mojej pamięci i w moim sercu. I że nadal chce mi się biegać. Jeszcze w stylu „slow”, ale mam swój sportowy cel i wiem, że mogę go osiągnąć. Zadowolę się pierwszym miejscem od końca, bo, jak wspomniałam, duch rywalizacji nigdy jeszcze mnie nie nawiedził, a od czegoś przecież trzeba zacząć. Plan mam taki, żeby w tym miesiącu dziesięć razy, w tempie pozwalającym na uśmiech i swobodną rozmowę, pokonać cztery kilometry, a dwa kilometry i sto dziewięćdziesiąt pięć metrów raz. Później pomyślę, jak to złączyć w całość i jak zmieścić się w maratońskim limicie czasowym, żeby nie opuścił mnie duch zabawy.
Powinnam trenować inaczej? Może i tak, ale to moje marzenie, a uważam, że każdy powinien móc biegać i żyć po swojemu, bez skrępowania, o ile nie wchodzi z butami na czyjeś podwórko.
Bieganie i słowa
Czerwiec jest dobrym miesiącem na świętowanie biegania, choć to tylko termin umowny. Bo dla kochających ten sport, każde wyjście na trening czy udział w zawodach jest świętem. A największym zwycięstwem jest pokonanie własnych wymówek i ograniczeń. Słowa, które mówimy do siebie i które słyszymy od innych, mogą w tym pomóc.