Obrażę się i złożę dymisję, koniec dyskusji! [FELIETON]
Dymisje są czymś naturalnym w polityce. Nie powinny nas zatem dziwić. Przyczyny są jednak różne, dlatego warto im się przyjrzeć.
W ostatnim czasie wśród lokalnych wodzisławskich polityków pojawiła się informacja o pewnej próbie dymisji, którą miała złożyć super ważna i mądra osoba, na ręce również super ważnej osoby. Wszyscy w kuluarach zastanawiali się, co dalej. Co teraz będzie w tej jednostce, gdy zabraknie tak wielkiego "eksperta"? Okazuje się jednak, że ten niesamowity problem został „na szczęście” zażegnany. Być może sami samorządowcy na kolanach uprosili tegoż „specjalistę”, aby dla dobra nas wszystkich pozostał. Koalicja władzy się utrzymała i można „pracować” dalej, a tak przy okazji jeździć na zagraniczne wycieczki (choć oczywiście nie po to szło się do samorządu, absolutnie). Rzucone papiery zostały zabrane i wszyscy radośnie odetchnęli z ulgą. Problem w tym, że może z ulgą nie odetchnęli sami mieszkańcy, którzy mają inne wymagania, co do tych wszystkich działaczy. Warto jednak przy tej okazji zastanowić się, jakie są rodzaje dymisji i co leży u ich podstaw.
Rodzaje politycznych dymisji
Pierwszy typ można określić jako dymisja prawdziwa. Jest zupełnie naturalnym zjawiskiem, że dwoje ludzi nie widzi dalszej współpracy i postanawia ją zakończyć. Takie sytuacje są w zakładach pracy oraz środowisku polityków. Ktoś ma inną wizję, więc szef go zwalnia. Ktoś nie chce realizować pomysłów szefa, więc odchodzi. Czasem również z innych powodów, jak wynagrodzenie czy sprawy zdrowotne.
Drugi typ to dymisja techniczna lub techniczno – pedagogiczna. Czasem jakiś radny czy działacz od czterech lat tłumaczy wójtowi, prezydentowi czy staroście, że trzeba np. położyć krawężniki aby nie zalewało mieszkańców. Na poziomie sołectwa sprawa wydaje się prosta, zaś na poziomie starostwa czy gminy porównywalna jest z wyprawą na księżyc. Nie ma pieniędzy, nie trzeba, nie zalewa – twierdzi ów włodarz. Co zatem robi dany działacz? Składa dymisję i nagle okazuje się, że problem od razu można rozwiązać, gdyż bez niego nie da się stworzyć koalicji. A jeżeli po złożeniu dymisji mieszkańcy ponownie go wybiorą i uzyska jeszcze większe poparcie, to ma to ogromny wpływ na jego dalszą działalność. Jest to dobra taktyczna zagrywka, która uświadamia pewne rzeczy. Następnym razem krawężniki będzie można położyć od razu. Dymisja taka jest zatem bardzo pedagogiczna dla włodarza. Nagle okazuje się, że na jednym „zwykłym” sołtysie utrzymana jest cała władza w gminie.
Trzeci rodzaj to dymisja polityczna. Kiedy spada poparcie partii lub jakiegoś środowiska, to nagle po czterech latach, pół roku przed wyborami, jakiś poseł, minister czy radny po dokonaniu kalkulacji politycznej, zrywa ze swoim ugrupowaniem i staje się główną twarzą innego. Komentatorzy dyskutują, analizują dlaczego ów wiceminister tak zrobił. I to już jest jego plus. Dotychczas bowiem nikt nie zwracał uwagi, że taki osobnik w ogóle jest, a teraz ma darmową reklamę w mediach. W nowym ugrupowaniu będzie miał „jedynkę” i pewnie znowu zostanie posłem lub radnym. A może nawet stanie się potrzebny dla nowego układu i zostanie powołany na ważne stanowisko. Czasem jest to dla niego „być albo nie być”. Czasami też ta układanka nie wychodzi. Obecność niektórych takich karierowiczów nie jest do końca zła. Może nic nie robią, ale przez to nic nie zniszczą, a jeśli pozwolą, żeby fachowcy działali (gdyż sami nie mają czasu ze względu na politykę) to może skutek będzie dobry. Zazwyczaj są to też osoby niezłośliwe, bo nigdy nie wiadomo z kim będą pracować za parę miesięcy.
Obrażony „geniusz” składa dymisję
Istnieje jednak jeszcze dymisja ze względu na niedocenienie wielkości samego samorządowca -polityka, albo co gorsza, zlecanie mu pracy (jak wiadomo niektórzy wygrane wybory uważają za tak wielki sukces, że nie planują już nic więcej robić). Rzadko się to zdarza, ale również takie persony w środowisku politycznym występują. Zazwyczaj dotyczy to ludzi, którzy otrzymali jedynkę na liście przez układ i jakimś cudem znaleźli się w radzie gminy, powiatu czy sejmie. Następnie, ku „uciesze” mieszkańców, otrzymują kolejną funkcję, na której niewiele się znają. Osoby te, chociaż nic sobą nie reprezentują, to mają jedną cechę wspólną, a mianowicie swoisty kult samego siebie połączony zazwyczaj z jakimś rodzajem prymitywizmu, ubranego w specyficzny uśmiech i markowe ciuchy. Wystająca słoma z butów połączona z jakimś tytułem zdobytym na uczelni również często idą w parze. U podstaw takiego zachowania leży zazwyczaj zwykłe chamstwo i egoizm, połączone z brakiem kompetencji. Tego typu dymisja na ogół nie jest przyjmowana ze względu na dobro jakiegoś układu, który później mocno ucierpi z tego powodu. Jednak zaślepiony władzą układ zrozumie to dopiero po wyborach, kiedy straci władzę. Może zatem dymisję takiego nieudacznika przyjąć, skoro już nie dla dobra mieszkańców, to może dla dobra układu? Niektórzy mogą twierdzić, że czasem faktycznie trzeba pozostawić takiego szkodnika, aby bardziej się skompromitował i już nigdy na odpowiedzialne stanowisko nie wrócił? Ta koncepcja byłaby do zaakceptowania, gdyby nie odpowiadał za ważne sprawy. Szkoda, że na tym wszystkim cierpią mieszkańcy i to nieraz dosłownie.
Fryderyk Kamczyk