Młodzi muszą nas zastąpić! Ale dopiero za 50 lat [FELIETON]
W polityce samorządowej od wielu lat rządzą pewne slogany. Powtarzają je niektórzy radni, kandydaci, działacze, a nawet członkowie stowarzyszeń zaangażowanych politycznie. Spróbujmy przedstawić dwa kluczowe slogany, które nigdy się nie starzeją (w przeciwieństwie do działaczy).
Pierwszy slogan, choć zewnętrznie jest bardzo piękny (wywołuje sporo dobrych uczuć i emocji, wzbudza zaufanie - i to właśnie chodzi!) dotyczy obecności młodych lub nowych ludzi w polityce. Oto na jakimś spotkaniu, gdzieś w remizie, u strażaków czy emerytów lub jakiegoś innego stowarzyszenia, 75-80-letni "młodzieniec" zaczyna publicznie lub w kuluarach przebąkiwać o swoim odejściu i poszukiwaniu na jego miejsce rzekomych następców. Sytuacja jednak jest dość dziwna, bo zazwyczaj pełni on różne funkcje w różnych stowarzyszeniach, komisjach i zarządach, i jakoś do tej pory nic nie wskazywało, że miałoby się to zmienić. Co zatem się stało?
O co chodzi w haśle o młodych?
Chodzi bowiem nie o faktycznie przekazanie władzy (czy też jej części), ale o wykorzystanie nowych ludzi w polityce - często młodych (ale niekoniecznie), najlepiej działaczy stowarzyszeń typu OSP, kluby sportowe - aby "ugrali", jak to się mówi językiem politycznym, kilkanaście lub kilkadziesiąt głosów.
Nowicjusze, którzy dadzą wiarę tym hasłom, będą wieszać banery (bo czasem sam kandydat się wstydzi), roznosić ulotki i plakaty (tu również pojawia wstyd, szczególnie u niektórych nauczycieli czy urzędników z politycznymi aspiracjami), robić zdjęcia na Facebooka (czasem wstawiać je na profil lidera, który sam nie zdołał się tego jeszcze nauczyć) itd. Wreszcie będą wpłacać własne pieniądze na komitet, aby wydrukować ulotki z przekonaniem, że biorą udział w wielkiej misji, że zmieniają świat...
Jeżeli dany lider nie wejdzie do rady, bo społeczeństwo zada mu w jego mniemaniu cios w plecy, to ów młody czy nowy najemnik często nie usłyszy nawet słowa DZIĘKUJĘ, a może nawet dostać "naganę", że za mało się zaangażował w kampanię. Uczciwie trzeba też przyznać, że polityce zdarzają się również osoby, które podziękują i zaproszą na obiad. Jednak zazwyczaj jest inaczej.
Ja w radzie miasta, Ty w powiecie
Jest jeszcze jeden element dotyczący młodych. Czasem potrzebni są do pełnienia funkcji na zasadzie sterowania. Jakiś stary polityczny lis wystawia najlepiej swojego syna lub krewnego, a jeśli już nie idzie to jakiegoś "pionka" (w jego mniemaniu) lub kilka pionków (któryś wejdzie) z rady dzielnicy czy stowarzyszenia tylko dlatego, żeby ten dostał się do innej rady niż on i można nim było przez jakiś czas sterować i realizować swoje interesy.
Nie można być jednocześnie radnym wojewódzkim, miejskim, powiatowym więc jakoś to trzeba załatwić. Oczywiście stary samorządowy lis doskonale wie, że ów młodzieniec kiedyś będzie się chciał usamodzielnić od niego, ale im dłużej utrzyma go przy sobie, tym lepiej. Czasem ta sztuka udaje mu się naprawdę długo. Zdarzają się też "młodzi od roznoszenia ulotek", którzy po zwycięstwie w wyborach potrafią wyrwać się z układu i zaczynają realizować własne pomysły. Dla starych działaczy taka sytuacja nie jest idealna, ale pozwala podpiąć się pod sukces młodego walczącego o dobro mieszkańców (stary lis przewaznie nie ma na to czasu, bo walczy o dobro własne).
W ostatnim czasie coraz mniej osób daje się nabierać na slogan o młodych i nowych w polityce. Młodzi nie chcą iść do polityki, część z nich dobrze zarabia, część pracuje za granicą. Ma to swoje dobre i złe strony. Złą sprawą jest to, że nie czują też związku z tzw. małą ojczyzną. Za chwilę niektórzy będą mieszkać we Wrocławiu, Poznaniu czy Warszawie itd. Znają języki, mają swoje firmy, potrafią obsługiwać komputer, więc udział w jakiś gierkach rodem z PRL-u za 1000 czy 2000 zł ich nie obchodzi. Nie rozumieją tych układów i polityki, szkoda im na to czasu. Nie chodzą nawet na wybory.
To już na pewno moja ostatnia kadencja - drugi slogan ciągle ma się dobrze
I tutaj dochodzimy do drugiego sloganu. Niektórzy funkcyjni od razu po wyborach stwierdzają i rozgłaszają w każdy możliwy sposób, że to ich ostatnia kadencja, że już więcej nie startują i że dali się namówić, ale nie chcieli. Nie wiadomo do końca, po co to robią.
Zaraz po wyborach osobnik ten opowiada wszystkim, że żałuje wyboru, że to ostatnia kadencja i dał się namówić teraz, a już nie chciał startować. Wyznacza nawet następców, np. proponuje start jakiemuś prezesowi straży pożarnej, związku gołębiarzy czy komuś z rady parafialnej. "Teraz Ty będziesz się męczył" – dodaje odchodząc z zebrania i wskazując swojego potencjalnego następcę.
W następnym roku, kiedy ów rozanielony prezes lub inni prezesi, którym naobiecywano głupot, pytają go, chcąc potwierdzić czy naprawdę odchodzi, słyszą najpierw wzdychanie, a później jakieś burczenie pod nosem w stylu: „zobaczymy, zobaczymy, jeszcze dużo czasu” i wypowiedź się jakoś urywa - działacz nagle szybko musi wyjść na inne spotkanie.
W trzecim roku "działacz ostatniej kadencji" nie mówi już nic. Za to w czwartym (wyborczym) jest już bardziej rozmowny i mówi odpowiadając na pytanie przy bezalkoholowym piwie coś w rodzaju: Właśnie jest problem. Nie chciałem już startować, ale przyszedł Kazik z Markiem i mówią: "Kto, jak nie Ty? I nie chcę, ale nie wiem czy nie będę musiał". Bajki te opowiada aż do wyborów, po których znowu mówi starą śpiewkę, że to już ostatnia kadencja i tak dalej.
Czemu to ma służyć? Nie wiadomo. Może jednak jest w tym jakaś głębsza logika. Chyba jednak głównym celem jest przekonanie swoich wyborców, że "stoją" za nim ogromne tłumy, a on nie chce ale dla dobra wszystkich decyduje się wziąć ten ciężar na swoje barki i zostać jakimś przewodniczącym komisji czy członkiem zarządu. Przez kilka lat kolejnych lat opowiada wszystkim, że on nie chciał tej funkcji w zarządzie, ale nie było nikogo chętnego i młodzi nie chcieli, bo mają działalność itd.
Na szczeście nie dotyczy to wszystkich działaczy, ale niesmak i tak pozostaje.
Nie dajmy się nabrać
Pamiętajmy, że to my decydujemy kto będzie dysponował naszymi pieniędzmi, kto będzie w naszym imieniu walczył o szpital, drogi, instytucje, które mają nam pomagać, kto nas zadłuży. Czy będą to działacze, którzy potrafią tylko powtarzać slogany, jeździć na rowerze dla własnej satysfakcji i publikować te „sukcesy” na Facebooku, czy też osoby, które coś chcą dla nas wszystkich zrobić, bo na szczęście i takich w samorządzie nie brakuje, co trzeba jasno podkreślić. Nie będę ich jednak wymieniać aby nie narazić na nieprzyjemności lub bajki o rzekomej współpracy z mediami kosztem układu, w którym siłą rzeczy się znajdują. Im jednak należą się podziękowania, gdyż z uwagi na ich wiedzę i doświadczenie wszystko to jeszcze się jakoś trzyma kupy i są to ludzie różni, posiadający długi staż i krótki, po zawodówce (co też może być u niektórych nieskalanych prawdziwą pracą minusem) i po studiach. Pytanie tylko jak długo cały ten statek jeszcze będzie się trzymać na powierzchni i nie zatonie?!