Z poradnika ogrodnika Kazika: jabłkowi winiarze z klasą
Nie wiem jak u Was, drodzy Czytelnicy, ale u ogrodnika Kazika owocowy uwiąd.
Pogoda w tym roku jest dość nieszczególna. Sucha jak szloch w dżdżystą noc wiosna, do tego deszczowe lato, jeśli jesień nie będzie należała do tych ozłoconych, to zbiory będą, co tu dużo mówić, marne. Wystarczy prześledzić jak kształtowały się ceny owoców sezonowych. Kwoty szybowały wyżej niż wysokość przelotowa kukuruźnika. Jeśli jednak byłeś sumiennym i oddanym pasji ogrodnikiem, to na pewno na drzewie uchowała Ci się jakaś robaczywa śliwka lub skamieniała gruszka. Najlepiej z niedogodnościami klimatu poradziły sobie jabłonie, więc jeśli czeka Cię dostatni plon, to ten artykuł jest dla Ciebie.
Wino jabłkowe nie musi być podłe
Do napisania tych kilku słów skłoniła mnie przypadkowa wizyta u niejakiego Zdzisława, który z dumą zaznajamiał mnie w swoim laboratorium z niepowtarzalną recepturą na wino jabłkowe. Nie przytoczę Wam jej dokładnie, bo straciłem całą weń wiarę, a przez co i chęć na dalszą atencję, gdy wsadziłem swój brodaty łeb do plastikowej beczki wypełnionej gazującą pulpą. Wiem, że komuna na długie lata odseparowała nas od głównego nurtu europejskiego winiarstwa, ale bądźmy dumnym narodem i chociaż starajmy się w tym aspekcie z klasą podążać za zachodem. Kilka lat temu w Polsce pojawiło się pierwsze wino jabłkowe klasy premium. Dziś jest już ono naszą dumą narodową, bo nabyć można je już niemal we wszystkich strefach bezcłowych na naszych aeroportach. Inne owoce, jak gruszka, czy śliwka, we wszystkich kulturach w jakich występują, aspirują do wyższych celów niż lekkie wino stołowe, dlatego omawianie procesu ich złożonego przetwarzania zostawiam na lepsze czasy. Na łamach prasy należy jednak przeanalizować dokładnie temat wina jabłkowego, które niestety w naszym kraju wciąż kojarzy się głównie z podłym napojem patykiem podpisanym, a jest wbrew pozorom jednym z najlepszych materiałów na przetwory dla Dionizosa z polskim paszportem. Poniżej przedstawiam zatem recepturę na eksperymentalne 10 litrów Chateau de Pomme, pozyskane najniższym możliwym kosztem, jednak w sposób w pełni koszerny.
Żadnej wody nie będzie
Po pierwsze, potrzebujesz jabłek. Na drzewach dojrzały już papierówki. Jeśli jesteś desperatem, to działaj, ale polecam czekać na jabłka winne, czyli te bardziej kwaśne i bogate w sok, bo zakłada się, że potrzebujemy aż 20 kg tych owoców dla pozyskania 10 litrów soku. Zdzich łapie się w tym momencie za głowę, krzyczy, że to marnotrawienie jabłek, „gdzie woda?”– dopytuje sfrustrowany. Żadnej wody nie będzie! – odpowiadam pospiesznie. Receptury w stylu 10 litrów wody, 5 kg jabłek, 3 kg cukru i kostka drożdży odsyłamy do lamusa. Mamy przecież zamiar stać się jabłkowymi winiarzami z klasą. W naszym wspaniałym mieście jest kilka miejsc, gdzie kupisz korbflaszę. Lepiej jest kupić większy szklany balon – 15 litrowy, bo moszcz pod wpływem pracy drożdży się spieni i w wyniku powstałego ciśnienia możemy mieć kuchnię skazaną na malowanie, jeśli nie zapewnimy dostatecznej przestrzeni życiowej naszym grzybkom. Przy pomocy sokowirówki wyciskami sok (lepiej jest rozdrobnić owoce i prasować, ale to już wersja dla bardziej zaawansowanych graczy), czekamy, aż drobinki i zmętnienia opadną i delikatnie zlewamy sok do naszej zaczarowanej lampy Alladyna. W dwóch litrach gorącej wody (Zdzisiek odczuwa satysfakcję) rozpuszczamy 1,5 kg cukru, dodajemy je do nastawu i kiedy jesteśmy pewni, że temperatura naszej mikstury oscyluje w granicach 25 – 30 stopni Celsjusza włączamy do działania przygotowaną przed dwoma dniami matkę drożdżową, czyli namnożone w szklance soku z cukrem szlachetne drożdże zakupione u Pań niedaleko kamienia w Raciborzu, lub też nieopodal kościoła św. Mikołaja przy nerce. Szczegóły sporządzania matki drożdżowej są dokładnie opisane na drożdżowym opakowaniu. Zamykamy butlę korkiem z rurką fermentacyjną i trzymamy w zacienionym, ciepłym miejscu.
Bądź dzielny, nie panikuj!
Po kilkunastu godzinach drożdże, jako te jednokomórkowe grzyby, zaczną się intensywnie rozmnażać poprzez pączkowanie, będą obżerać się w przerwach między kopulacją cukrem, przez co będzie się mocno kotłować w baniaku. Bądź tedy dzielny człowieku i nie panikuj! One prędzej czy później umrą z głodu, gdy zabraknie im pożywienia (w przypadku napoju wytrawnego), lub zapiją się na śmierć, gdy wyprodukują zbyt dużo alkoholu (w wariancie półsłodkim lub słodkim). Po kilku tygodniach, gdy już wszystko się uspokoi i powstanie osad na dnie butli, ściągamy wężykiem silikonowym ze sklepu samochodowego niedojrzałe wino znad osadu drożdżowego do innego naczynia. Jest to moment, gdy można już skosztować naszego produktu i ocenić jego potencjał. Potrzebna będzie Wam druga, mniejsza butla (10l), którą wypełnicie po brzegi i dalej, zamkniętą korkiem z rurką fermentacyjną będziecie strzec w domowym zaciszu. Kiedy jabłkowa ambrozja zupełnie się wyklaruje, przybierając bursztynową barwę, należy śmiało rozpocząć wielkie Dionizje w doborowym towarzystwie. Na zakończenie pozostaje mi tylko życzyć Wam drodzy czytelnicy powodzenia. Eksperymentujcie! Modyfikujcie ilość dodanego cukru, uzyskując warianty wytrawne, półsłodkie, lub słodkie. Wasz wybór. Czasy są dość dziwne. Warto być chociaż odrobinę samowystarczalnym.
Ogrodnik Kazik