Piotr Sput o szkolnictwie AD 2017
Po raz kolejny, już od ponad czterech dekad, obchodzimy Dzień Nauczyciela zwany obecnie Dniem Edukacji Narodowej. Natomiast Światowy Dzień Nauczyciela obchodzony jest od 1994 roku pod patronatem UNESCO w dniu 5 października, na pamiątkę podpisania w 1966 roku Rekomendacji w sprawie statusu nauczyciela, opracowanej przez UNESCO i Międzynarodową Organizację Pracy.
Od kilku lat piszę z okazji tego wydarzenia o kondycji polskiej oświaty, opierając się głównie na badaniach i opiniach znawców materii. Po lekturze artykułów wiele osób zadaje pytania o kondycję polskiej oświaty, pytając mnie wprost o to, czy jest z nią tak źle, jak opisuję.
Na poparcie zawartych w artykule tez przychodzi mi też w sukurs Najwyższa Izba Kontroli. Jej raporty z ostatnich dotyczące szkolnictwa są jakby powieleniem tego, o czym piszę od lat. Raporty i badania innych instytucji naukowych, czy dla przykładu CBA, opisujące stan instytucji nierozerwalnie związanych z oświatą, jak choćby samorządów terytorialnych, nie są lepsze, wprost przeciwnie.
Edukacja to kilka podstawowych części składowych. Uczniowie, nauczyciele, ramy prawne kształcenia i działania instytucji oświatowych, organy zarządzające i prowadzące - ministerium, kuratoria, samorządy terytorialne.
Uczniowie są główną przyczyną i istotą funkcjonowania szkół. W ostatnich dwóch dekadach przeprowadzano na nich wiele eksperymentów pedagogicznych lub też określanych, jako pedagogiczne. Opinie o młodzieży są bardzo rozbieżne. Część uważa dzisiejszą młodzież za wspaniałą, nie mniejsza grupa zaś za nic nie wartą. Obydwie opinie są bzdurne i nieuprawnione. Dzisiejsi uczniowie są wytworem naszej cywilizacji – bez większych egzystencjonalnych buntów, bez wielkich marzeń, karmieni są papką ideologiczną popkultury. Na szczęście duża grupa nie potwierdza tej reguły. Nie mając często przykładów do naśladowania w domu, poszukują tychże w innych środowiskach. Niestety również w szkole nauczyciele coraz rzadziej są dla nich mistrzami i przewodnikami życiowymi. Grupa młodzieżowa jest dla nich najważniejsza. Do nauki podchodzą fragmentarycznie i wybiórczo, ucząc się „od linku do linku”. Dzielą swe życie na dwa światy – szkołę i to, co dzieje się poza nią. Świat poza szkołą jest dla zatrważająco dużej liczby światem coraz bardziej wirtualnym. Wielu żyjących w wirtualnym świecie nie jest w stanie skupić się na dłużej niż kilka minut. Zdecydowana większość przechodzi jednak pomyślnie, czasem z zawirowaniami, proces socjalizacji, stając się typowym członkiem społeczności.
Szkoła zaś uczy ich wiedzy coraz bardziej sformalizowanej. Wprowadzono system egzaminów – szóstoklasisty, gimnazjalny, maturalny i zawodowy, od których się częściowo odchodzi, a który nie uczy logicznego myślenia i tego, co będzie potrzebne w dorosłym życiu. Szkoła nie umie odpowiedzieć na zmieniający się świat. Pytanie tylko – czy powinna to robić?
Szkoła uczyła dotychczas podstaw wiedzy z głównych dziedzin nauki, próbując przybliżyć najważniejsze osiągnięcia cywilizacji ludzkiej. Chciała kształtować w miarę pełnego człowieka. Obecnie wielu „specjalistów” twierdzi, że najważniejsze jest kształcenia przyszłych pracowników. Tu najważniejsze nie są wiedza oraz całkowicie ukształtowany młody człowiek, członek społeczeństwa obywatelskiego a tak zwane umiejętności miękkie i przeróżne kompetencje. Ważne są tu: kreatywność i współpraca w grupie, budowanie relacji, myślenie krytyczne i strukturalne, komunikatywność, przedsiębiorczość, odpowiedzialność. Także kształcenie ustawiczne. Wszystko to jest jednak nakierowane na życie gospodarcze, zawodowe nie osobiste, prywatne. Takie zawężenie to kompletna bzdura, przy tym przedmiotowe traktowanie człowieka I jest problemem, o którym już kiedyś pisałem. Chyba, że faktycznie chcemy kształcić nie światłych, świadomych i kompetentnych obywateli, ale zestandaryzowane, optymalnie dostosowane do potrzeb gospodarki rynkowej, zoptymalizowane w kosztach kształcenia i w oczekiwanych (z nabytych, podstawowych zdolności) zyskach „indywidua”.
Jak stwierdza NIK dzieci i młodzież narażone są na zjawiska patologiczne w szkołach. Tragicznie jest w likwidowanych obecnie gimnazjach. Nasilają się tradycyjne formy przemocy słownej i fizycznej, a dodatkowo rozwijają się nowe, w cyberprzestrzeni. Szkoły od lat nie radzą sobie z tym problemem.
Szkoły dla dorosłych, jak stwierdzono w raporcie NIK, to lipa, często zbieranina „martwych dusz”, które często uczęszczaj fikcyjnie całymi miesiącami na zajęcia, o fatalnym poziomie nauczani i małej zdawalności np. matury. Takie szkoły kończy co piąty słuchacz.
Szkoła jest też dla uczniów niebezpieczna, corocznie ginie w szkole około 40 dzieci. Malkontenci podnoszą, że to więcej niż w kopalniach. Jednak pomimo tragizmu każdej śmierci ucznia jest to liczba na ilość uczniów znikoma, tysiące zaś giną corocznie w czasie wolnym.
Czy obecna reforma przyczyni się do poprawy jakości nauczania, poszerzenia wiedzy, kompetencji i świadomości społecznej uczniów? Należy mieć nadzieję, że tak będzie, wbrew różnym krytycznym głosom.
Druga część składowa to nauczyciele. We wspomnianej wyżej Rekomendacji UNESCO i Międzynarodowej Organizacji Pracy mowa jest o tym, że „…stabilność zawodowa i bezpieczeństwo zatrudnienia są niezbędne zarówno w interesie procesu nauczania, jak i w interesie nauczyciela i powinny być gwarantowane oraz że nauczyciele winni być skutecznie chronieni przed arbitralnymi działaniami, których charakter mógłby naruszyć ich sytuację zawodową lub ich karierę…”. Tak powinno być, jeżeli nauczyciele reprezentowaliby odpowiedni poziom zawodowy, moralny, byliby dla uczniów autorytetem i mistrzem. Tak jednak obecnie w dużej części nie jest.
Najnowszy raport NIK wskazuje, że coraz wyraźniejsza staje się selekcja negatywna do zawodu nauczyciela. Coraz więcej studentów na kierunkach nauczycielskich to, ci, którzy najgorzej zdali maturę (od 30 do 49 punktów). Proces rozwoju zawodowego nauczycieli sprowadzony jest w praktyce do uzyskiwania kolejnych stopni awansu. Plany rozwoju zawodowego nauczycieli stażystów to kpina i powielana przez prawie wszystkich papka.
Dostęp do kolejnych stopni awansu zawodowego nauczycieli został zautomatyzowany i obecnie odbywa się przy braku rzetelnej weryfikacji ich osiągnięć zawodowych. Jakie może mieć osiągnięcia nauczyciel, który ledwo zdał maturę, potem studia? Procedura rozwoju zawodowego nauczycieli nie spełnia swojej roli, to kpina i pic.
Jak podkreślają specjaliści, niezbędne byłoby rozważenie procedury uzyskiwania uprawnień zawodowych poprzez wprowadzenie zewnętrznego egzaminu państwowego, ale byłoby to dla ogromnego grona dyrektorów oraz ich pupilków spektakularnym obnażeniem miałkości, niedouczenia i, nazwijmy rzecz po imieniu, głupoty.
Z badań specjalistów od higieny pracy zawodowej wynika, że ok. 30 proc. nauczycieli w ogóle nie powinno pracować w zawodzie, bo to są ludzie wypaleni, toksyczni dla siebie i uczniów, a kolejne 25 proc. to przeciętniacy na granicy wypalenia. Nie mają wsparcia, więc chcą tylko przetrwać. Z badań prof. Śliwerskiego wynika z kolei, że jeszcze połowa polskich nauczycieli to ludzie z pasją, z tych zaś połowa ma nawet misję.
Także nauczyciele są wytworem swego czasu, który nie promuje często prawych, ale dostosowanych, odważnych tylko klakierów, wybitnych tylko wiernych i przeciętnych, bezstronnych tylko miernych i lizusów, co powoduje, że wielu dobrym nauczycielom ciężko w dzisiejszych czasach być sobą. Jak zaś mawiał Stanisław Jerzy Lec „Żeby być sobą, trzeba być kimś”. Z racji własnych badań wiem, jak wyglądało szkolnictwo średnie przed 100 czy 150 laty. Kilka do kilkunastu procent dzisiejszych uczniów i nauczycieli spełniałoby ówczesne kryteria, z nauczycieli pełniących obowiązki dyrektora – tylko nieliczne wyjątki.
Jeżeli chodzi o ramy prawne kształcenia i działania instytucji oświatowych, to należy stwierdzi, że polski system edukacji jest jednym z najbardziej zdecentralizowanych systemów w Europie. Każdy, kto choć trochę zna historię europejskiej edukacji, wie, że od czasów oświecenia państwa dążyły do pełnego podporządkowania sobie oświaty. W konstytucjach wielu państw jest wyraźnie powiedziane, – że nadzór nad szkołami sprawuje państwo – w Konstytucji RP z 2 kwietnia 1997 roku nie ma nic takiego. Art. 70 dotyczący szkolnictwa jest, najłagodniej rzecz ujmując, mdły. W większości konstytucji państw zachodnich jest wyraźnie powiedziane, że szkolnictwo to sprawa państwa i podlega prawodawstwu i kontroli instytucji państwowych – zwykle do najniższego szczebla. Państwo nie może też wypuścić kontroli nad edukacją ze swych rąk. Wszędzie tam, gdzie do tego doszło, oświata podupadła.
Innym, ważnym problemem jest fakt, że polska oświata nie ma jasno określonego kierunku rozwoju, ba, nie ma własnych, polskich, narodowych priorytetów. Ostatnio to się zmienia. Kilka lat temu cytowany już tutaj prof. Śliwerski odwiedził raciborską PWSZ z wykładem o znamiennym tytule „Polska oświata, jako czynnik destrukcji demokracji”. Ostatnia kontrola NIK potwierdza powyższy tytuł i wskazuje na niskie efekty kształcenia w polskich szkołach.
W jednej z opinii czytamy „…Zdumiewające, że choć mamy w ustawie o oświacie jasno sformułowane cele i wartości kształcenia, podstawy programowe kształcenia ogólnego i zawodowego, określające, czego każdy przedmiot ma nauczyć, nasz system podporządkowuje edukację procesom kluczowym dla funkcjonowania gospodarki rynkowej. Staje się narzędziem władzy, wspomagania tych procesów. Przenosi do sfery edukacji publicznej rozwiązania znane z firm, koncernów, zobowiązujące do pilnowania efektywności, optymalizacji kosztów i zysków. Innymi słowy, jakość polskiego szkolnictwa mierzy się unijnymi wskaźnikami, które warunkują, gdzie trzeba zaoszczędzić, ograniczyć środki z budżetu, ciąć etaty. Weryfikuje się, na jakim poziomie jest młode pokolenie w 15. roku życia. Bo to jest etap fundamentalnej alfabetyzacji. Wszystko po to, by stymulować wzrost produkcyjności edukacji. Jak w chińskiej fabryce, taniej i więcej, jakość to rzecz wtórna...”.
Z analiz socjologów edukacji wynika, że „…redukcji lub nawet likwidacji ulegają te przedmioty z procesu kształcenia, które nie były związane z testowaniem wiedzy i umiejętności. Nauczyciele poświęcali więcej czasu na uczenie umiejętności rozwiązywania testów, zwłaszcza z pytaniami zamkniętymi, a w dniu przeprowadzanych testów porównawczych zachęcano słabszych uczniów do pozostania w domu. Zmniejsza się też liczbę zajęć z przedmiotów, które nie kończą się egzaminem…”.
Jeżeli chodzi o organy zarządzające, kontrolne i tzw. prowadzące (ministerium, kuratoria, samorządy terytorialne) to stwierdzić należy co następuje: Kolejne reformy ministerialne powodują niebywały chaos i zamieszanie w szkołach. Przepisy oświatowe są często sprzeczne, bełkotliwe, nielogiczne.
Nadzór pedagogiczny sprawowany przez kuratorów oświaty i dyrektorów szkół publicznych nie przekłada się na poprawę jakości nauczania. Jest nie tylko mało efektywny, ale bywa także niezgodny z obowiązującymi przepisami. W kuratoriach jest za mało pracowników, na jednego wizytatora przypada wielokrotnie więcej szkół niż przewidują to przepisy. Za rządów koalicji PO – PSL ograniczano rolę i możliwości decyzyjne kuratoriów, tym samym ograniczano wpływ państwa na oświatę co, jak stwierdzono bezdyskusyjnie, ma fatalny wpływ na tę ostatnią.
Subwencje oświatowe, które są przeznaczane do samorządów na szkolnictwo nie są subwencjami celowymi, bardzo często przeznaczane są na inne cele. Brylują w tym powiaty. Powiaty w przygniatającej większości nie dokładają do subwencji innych środków na szkolnictwo. Ten szczebel samorządu terytorialnego jest przez wielu ekspertów uważany za zbędny, niemający solidnych podstaw egzystencji, żerujący na subwencjach i dotacjach, które są lwia częścią ich budżetów. Jeżeli dodamy to, o czym upomina CBA i inne organy, które charakteryzują wiele samorządów, jako siedlisko nieformalnych grup, sitwy, korupcji, przekrętów, fikcyjnych przetargów i konkursów, to mamy równie pełny jak ponury obraz organów, które współodpowiadają za polskie szkolnictwo. Prowadzenie szkół to zadanie własne samorządów, nic zatem dziwnego, że współfinansują oświatę z dochodów własnych. W gminach, w przeciwieństwie do powiatów, mamy znaczące współfinansowanie oświaty. Niektórzy eksperci, np. Wojciech Misiąg, proponują zastąpić subwencję oświatową wyrównawczą. Wówczas samorządy same musiałyby decydować, ile wydają na oświatę. Subwencja oświatowa powinna być celowa, z której byłyby subsydiowane zadania edukacyjne. Subwencję oświatową należałoby umiejscowić na poziomie ustawy i przypisać ją do wybranych zadań. Takie umocowanie pozwoliłoby uporządkować zasady i określić, jakie środki powinny pozostać w subwencji, a jakie należałoby przenieść do dotacji.
W pewnych sprawach prawo oświatowe ociera się o absurd. Dyrektor szkoły, w rozumieniu art. 3 k.p., jest pracownikiem szkoły a nie zarządu gminy, i szkoła jako jednostka organizacyjna jest jego pracodawcą. Czyli cegły i tynki bez osobowości prawnej.
Zagmatwanie (łagodnie rzecz ujmując) w tym zakresie wiernie oddaje jedna z sentencji Stanisław Jerzego Leca: „Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu”. A jednak, w tym wypadku, dopuszczono.
Często jest też tak, że stanowiska dyrektorskie w szkołach to niejako synekury samorządowe, co powoduje wiele ujemnych skutków. Dyrektorka czy dyrektor często, chcąc pozostać na stanowisku jak długo się da, stawia na współpracowników, których można określić, jako „mierny, ale wierny”. Chroniczne rezygnowanie z konkursów dyrektorskich powoduje, że z wielu dyrektorów „wychodzi” mały „dyktatorek”, który „zachłystuje” się swą pozycją i namiastką władzy (bo przecież prawdziwej władzy dyrektor ma niewiele, za to odpowiedzialności tym więcej), często z tyrana domowego rodzi się tyran szkolny, otaczający się chwalącymi go klakierami. W tysiącach szkół panuje taki właśnie stan. W tychże szkołach, czego mamy niestety bardzo wiele przykładów, szerzy się lizusostwo, donosicielstwo – a wszystkiemu przypatrują się uczniowie – i wyciągają swoje wnioski. I wtedy jest to prawdziwa tragedia polskiej oświaty. W szkołach zaś, jak mawiał cytowany już Lec, widzimy całą rozpiętość natury - od kreatora do kreatury – szczęściarze, którzy mają do czynienia z tym pierwszym, rzadszym.
Nie ma ogólnych badań tyczących kondycji polskich szkół, nauczycieli, mobbingu w szkołach, są częściowe badania NIK, związków zawodowych i innych podmiotów. Słaby stan techniczny szkolnych budynków, przemoc, narkotyki i inne patologie, mobbing, łamanie prawa, tworzenie ze szkół „folwarków”, dyskryminacja niezależnych i piętnujących szkolne patologie nauczycieli, popieranie lizusów, donosicieli i klakierów jest w polskich szkołach powszechna.
Polska rzeczywistość szkolna rysuje się na przyszłość w barwach mieszanych.
Różne środowiska o zabarwieniu mniej lub bardziej lewicowym mówią o epoce nowoczesnego szkolnictwa, o równej ważności i wartości wielu, nawet najbardziej debilnych czy zboczonych zachowań czy inklinacji. Kto jest przeciw, to w lewicowej nowomowie jest homofobem lub po prostu faszystą. Prof. Legutko pisze o tym jasno: Jeśli słowo „edukacja" oznacza także wychowanie, to mniej więcej w roku 1990 szkoły polskie przestały edukować. Od kilku dekad świat liberalno-demokratycznej demokracji nie jest w stanie poradzić sobie z upadkiem edukacji. Zjawisko to dotknęło także III RP. Zamiast wychowania pojawiła się lewacka indoktrynacja. Okazało się, że dyscyplina szkolna nie ma już szans, a nauczyciele są bezradni wobec rosnącej fali chamstwa i agresji.
Zjawisko śmierci edukacji i braku wychowywania wystąpiło na długo przed Polską w krajach, w których panuje ustrój liberalno-demokratyczny. Przemoc, chamstwo, agresja, prymitywizm nie spotykają się z oporem, bo wszystkie narzędzia takiego oporu zostały zniszczone przez głupie prawo, głupie nawyki i głupie ideologie.
Współcześni oświeceni edukatorzy mówią nam, że jedyną drogą edukacji jest naśladowanie zachodu, spłycanie i ograniczanie przekazywanej wiedzy, uczenie kompetencji nie wartości, otwartość, tolerancja, uznanie różnych wartości, nawet takich, które żadnymi wartościami nie są, odrzucenie wpływu wartości tradycyjnych, w tym religii, tradycji, rodziny, patriotyzmu, ojczyzny, narodu, wierności, poświęcenia, jako archaicznych, zbędnych i śmiesznych. Tylko tak, zapewniają, staniemy się w pełni ludźmi wolnymi, europejczykami.
Jeżeli tak, to dlaczego miliony najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi na świecie posyła swe dzieci do tradycyjnych, zamkniętych, drogich szkół z internatami, gdzie ich pociech „kują” od rana do wieczora klasyczny, szeroki zakres wiedzy ogólnej a tradycyjne wartości są powszechnie kultywowane?
Będąc bardzo często na zachodzie Europy i mając kontakty z tamtejszym systemem edukacji i nie tylko muszę stwierdzić, że Europejczykami nie jesteśmy i długo nie będziemy. Widząc powszechny negatywny dobór kadr w edukacji i nie tylko (mierny ale wierny), lizusostwo, mobbing, donosicielstwo, układy, koniunkturalizm i oportunizm, siermiężność wiedzy i miałkość wartości stwierdzić należy, że dominującą postawą jest wciąż homo sovieticus. Do dzisiaj nie wytworzyło się w Polsce społeczeństwo obywatelskie. Jak więc mogą dorośli uczyć dzieci najważniejszych dla funkcjonowania państwa demokratycznego kompetencji, skoro wielu nie ma o nich zielonego pojęcia, ba, nie chce o nich wiedzieć? Chyba, że nie potrzebujemy światłych obywateli, wystarczą konsumenci.
Opinie oraz treści zawarte w rubryce Publicystyka przedstawiają wyłącznie własne zdanie autorów i mogą ale nie muszą odzwierciedlać poglądów redakcji. Masz coś ciekawego do przekazania szerszemu gronu - zapraszamy na łamy portalu nowiny.pl - opublikujemy Twój felieton bezpłatnie. Wyślij swoje przemyślenia na adres portal@nowiny.pl. Redakcja zastrzega sobie prawo odmowy publikacji materiału.