środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Sześć godzin pod hałdą. Sentymentalna podróż do Rydułtów

01.09.2014 14:55 | 2 komentarze | web

- Rydułtowy pozostały dla mnie na zawsze przestrzenią magiczną, choć od wyjazdu z nich, w zasadzie na zawsze, mija dokładnie w tym roku pięćdziesiąt pięć lat - pisze pani Maria Ostrowska z domu Białek. Zachęcamy do lektury wspaniałego reportażu.

Sześć godzin pod hałdą. Sentymentalna podróż do Rydułtów
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Jest lipcowa środa, tego roku. "W piątek jadę na samą granicę z Czechami, do Chałupek, do Zameczku, po „odbiór” gości weselnych, pary moich przyjaciół. Mam tam być o pierwszej w nocy" – mówi Basia. Otwieram oczy ze zdumienia. Jacy goście weselni, dlaczego akurat w Chałupkach, skoro mieszkamy w Krzeszowicach pod Krakowem. I skąd ta tajemnicza mina u mojej przyjaciółki. Wtedy przychodzi olśnienie. Prawda, nie tak dawno zwierzyłam się jej, że moim marzeniem byłoby podczas tych wakacji znaleźć się choć na chwilę w Rydułtowach, mieście mego  dzieciństwa i młodości. Basia zapamiętała dobrze tę rozmowę. A przecież do Chałupek można jechać przez Rydułtowy. W piątek marzenie się ziszcza.

Wyjeżdżamy z Krzeszowic o godzinie 16. Jest upalne popołudnie. Wspaniałe lato towarzyszy nam podczas całej samochodowej wędrówki. Gdyby nie ogólna niechęć do patosu, powiedziałabym, że serce bije mi mocno. Wreszcie Rydułtowy... Tyle zapisanych w pamięci wspomnień z tego zakątka południowych kresów, przedpola słynnej Bramy Morawskiej, niegdysiejszego bursztynowego szlaku. Położone blisko granicy, w latach międzywojennych z Niemcami, po II wojnie światowej z Czechami, Rydułtowy pozostały dla mnie na zawsze przestrzenią magiczną, choć od wyjazdu z nich, w zasadzie na zawsze, mija dokładnie w tym roku pięćdziesiąt pięć lat. Studia w Krakowie, potem osiedlenie się na stałe w Krzeszowicach – to bilans czasu po opuszczeniu górniczej osady, przycupniętej pod najwyższą w Europie hałdą (134m). Ten czas pozwolił na zmitologizowanie zostawionej przestrzeni moich lat, patrząc z perspektywy, najszczęśliwszych. Przez długi okres nie odwiedzałam tych miejsc. Straciłam wszystkich z mojej najbliższej rodziny, rodziców i dwóch braci, a tylko z nimi mogłam sobie wyobrazić siebie w tym krajobrazie.

W 1998 roku byłam na uroczystości pięćdziesięciolecia powstania mojego rydułtowskiego wspaniałego Liceum. Potem, drogą internetową, nawiązałam kontakty z kolegami, głównie z podstawówki, bo tych ze szkoły średniej jakoś wywiało w świat. Odwiedziłam też przed kilkoma laty Ziemię Rybnicką i  Raciborską z krzeszowickim Klubem Podróżnika. Nasz przewodnik, pochodzący z Zawady koło Wodzisławia, mieszkający teraz w Ojcowie, Krzysztof Lelek, trzydziestolatek, opowiadał o odwiedzanych miejscach w gwarze śląskiej. Zrobił to pięknie.

Mówię o tym wszystkim Basi, gdy mijamy Mikołów, zbliżamy się do Rybnika. A potem już Radoszowy i Rydułtowy. Długa przelotowa ulica Raciborska. Teraz trzeba skręcić w lewo, na Orłowiec. Trudno poznać to miejsce, bo na pagórkach, niegdyś zupełnie pustych, z których zjeżdżaliśmy zimą z braćmi na saneczkach i nartach, wyrosło imponujące osiedle mieszkaniowe. I już ulica, teraz Obywatelska, niegdyś 3 –go Maja. I dwa jednakowe, trochę willowe domy. W jednym z nich mieszkaliśmy przed laty. "O, te okna na pierwszym piętrze" – pokazuję Basi dokładnie, gdzie był mój pokój. Tutaj nic się w zasadzie nie zmieniło. Szkoda tylko rosnących wtedy przed domem magnolii i rododendronów. Cóż, potrzebny był zapewne wjazd do garaży, usytuowanych gdzieś z tyłu, gdzie niegdyś mieściły się typowe dla śląskiego krajobrazu komórki. W czasach mojego dzieciństwa samochody w Rydułtowach były rzadkością. Zjeżdżamy w dół stromej ulicy, do przejazdu kolejowego. Nowoczesne, bardzo funkcjonalne nadziemne przejście. Trudno uwierzyć, że kiedyś, pędząc do szkoły, przemykaliśmy ukradkiem pod wagonami, stającymi, a czasem nieoczekiwanie przesuwającymi się to w jedną, to w drugą stronę wahadłowym ruchem. Jedyne lanie od rodziców, przyłapana na gorącym uczynku, dostałam za te szokujące praktyki.

I już ulica Ofiar Terroru, kiedyś w zasadzie jedyna licząca się w Rydułtowach, główna. Pamiętam każdy sklep, kino „Nowiny”, do którego chodziliśmy po lekcjach we środy. A tutaj mieściła się księgarnia. Czekałam kiedyś na jej otwarcie od samego rana, bo właśnie, w tym dniu, miał być sprzedawany kolejny tom wymarzonych „Dzieci kapitana Granta” Juliusza Verne’a. Teraz ulica wygląda bardzo atrakcyjnie, ze swymi eleganckimi sklepami, kawiarniami i pięknym parkiem po lewej, już w pobliżu kościoła. Wypatruję sklepu z tradycyjnym śląskim pieczywem, „kołoczykami” z serem i makiem, przekrojonymi w środku bułkami, tak wspaniale chrupiącymi. Ich smak pozostał w mej pamięci na zawsze. Potem Rynek, niby ten sam, co przed laty, ale jednak z trudem przypominający niegdysiejszą bardzo surową przestrzeń. Fontanna, kawiarniane ogródki... W pobliżu Rynku – zaciszna uliczka Miła. Tu odwiedzamy, oczekujących nas, Ireną i Konrada, moich kolegów z podstawówki. Po kawie i znakomitym placku czeka nas cudowny wieczorny rejs samochodem po mieście mojego dzieciństwa. W blaskach zachodzącego słońca pięknie prezentują się zadbane trawniki, kolorowe klomby. "Taki system podlewania widziałam we Francji" – mówi z uznaniem Basia. Na Tunelu, w odrestaurowanym budynku z czerwonej cegły, w którym kiedyś mieściła się Szkoła Podstawowa nr 4 – Biblioteka Miejska. Konrad opowiada z zapałem o jej ambitnej działalności. Przed wejściem – wzruszający pomnik pamięci – ławeczka, a na niej zasiada mój nieco starszy kolega z rydułtowskiego Liceum, światowej sławy kompozytor , Henryk Mikołaj Górecki. Czyta rozłożoną partyturę. W pobliżu dom, w którym mieszkał...

Przejeżdżamy potem obok właśnie otwieranego parku rekreacyjnego dla dzieci, jest imponujący, rozmiarami i znakomitym, niezwykle atrakcyjnym wyposażeniem.

Z dala błyszczą światła Kopalni „Rydułtowy”, w ciemnościach majaczy słynna hałda. Widok jak z filmu science fiction. Zatrzymujemy się na chwilę przed zabytkowym wejściem na teren kopalni. Rok 1799 – odczytujemy umieszczoną w tym właśnie miejscu datę początku niezwykle zasłużonego zakładu pracy, od dwóch wieków życiodajnego dla mieszkańców górniczej osady i okolic.

Słuchamy opowieści Konrada, który ma duszę poety – „Rydułtowy dostały 3,5 miliona złotych na budowę parku sensorycznego. To będzie taki alternatywny krajobraz. Park sensoryczny o smaku poziomek i zapachu jaśminu. Zapach lawendy, smak truskawek, szelest liści – to wszystko będziemy mogli poczuć w pierwszym na Śląsku parku sensorycznym” – mówi z dumą.

Jeszcze tylko przejazd na skaliste wzgórze, pod moją szkołę. Mój zakątek wyobraźni i tęsknoty... A potem – kolacja u Konradów, pożegnanie z miłymi gospodarzami. Już północ. Ruszamy z Basią do Chałupek, po gości weselnych. A ja chciałabym znów wrócić pod tę hałdę...

Maria Ostrowska z domu Białek


Opinie oraz treści zawarte w rubryce Publicystyka przedstawiają wyłącznie własne zdanie autorów i mogą ale nie muszą odzwierciedlać poglądów redakcji. Masz coś ciekawego do przekazania szerszemu gronu - zapraszamy na łamy portalu nowiny.pl - opublikujemy Twój felieton bezpłatnie. Wyślij swoje przemyślenia na adres portal@nowiny.pl. Redakcja zastrzega sobie prawo odmowy publikacji materiału.