Wyrok na mleczarnię. Czy można było tego uniknąć?
Miało być jak w bajce – solidny niemiecki kapitał, sprawne zarządzanie, pewna praca. Skończy się na zamknięciu zakładu, likwidacji dziewięćdziesięciu miejsc pracy i... wspomnieniu, że kiedyś przy Starowiejskiej działała mleczarnia.
Klamka zapadła. 31 października, niespełna trzy lata po podpisaniu umowy końcowej kupna zakładu produkcyjnego Raciborskiej Spółdzielni Mleczarskiej w Raciborzu, Zott Polska zamknie zakład przy Starowiejskiej. Wieść o decyzji zarządu spółki zelektryzowała nie tylko pracowników mleczarni, którzy stracą pracę, ale i pozostałych mieszkańców Raciborza. Część z nich przyszła w niedzielę pod bramę zakładu, aby zapalić znicz – gest symboliczny, wymowny. W raciborskim skrawku internetu zaroiło się od komentarzy o upadku miasta, złych Niemcach, naiwnych Polakach i nieudolnych rządzących. Ile w tym prawdy? Czy mogło być inaczej?
Wrogie przejęcie czy kryzys?
W oficjalnej informacji prasowej Zott Polska podał, że przejęcie zakładu produkcyjnego w Raciborzu miało poszerzyć portfolio całej grupy o kategorię twarogów, jednak „produkcja tradycyjnego twarogu (...) jest odbierana przez konsumenta w sposób autentyczny jedynie w przypadku gdy producentem twarogu jest tradycyjna Spółdzielnia Mleczarska. W związku z powyższym podjęto decyzję o wstrzymaniu produkcji tradycyjnego Twarogu przez Zott” – informuje Ewelina Czuczman z Zott Polska.
Decyzja Zotta zdążyła się już odbić echem w branży. Andrzej Herbut – prezes OSM Bieruń przyznaje, że w branży panuje kryzys. To nie jest tak, że wszędzie jest dobrze, a tylko w Raciborzu źle. Naprawdę jest kryzys na rynku mleczarskim – zakłady mleczarskie są zamykane lub ogranicza się produkcję – mówi.
– Myślę, że to jest też efekt tego, że marka Zott w twarogach słabo się przyjęła w Polsce, pomimo tego że te produkty były całkiem niezłe. Coś musi być na rzeczy, bo o ile z innymi produktami Zott marketingowo radzi sobie całkiem nieźle, to w twarogach mimo wszystko nie odnieśli zakładanego sukcesu – dodaje Jan Piechowiak, prezes OSM Głubczyce.
– Zott chciał pewnie sprawdzić produkt, przetestować jego sprzedaż, a następnie przenieść produkcję do Opola. – przypuszcza chcący zachować anonimowość rozmówca. Tym co przeczy tej wersji jest wysoka cena (około 13,5 mln zł), za jaką zakład przy Starowiejskiej został sprzedany. Z drugiej strony Zott Polska poinformował, że „ze względów ekonomicznych produkcja twarogu w tej lokalizacji w dłuższym okresie czasu nie przyniesie korzyści biznesowych” (tj. w Raciborzu, podkreślenie redakcji).
Obcy kapitał chce wielkich zysków
Gdy trzy lata temu w artykule „Właściciele mleczarni porzucili swój majątek” pisaliśmy o zgodzie rolników na sprzedaż mleczarni Zottowi, prezes Krajowego Związku Spółdzielni Mleczarskich Waldemar Broś wyraził swoje „zdziwienie i ubolewanie” nad sytuacją. – A nie mówiłem? – mówi teraz wprost naszemu tygodnikowi.
– Niejednokrotnie uprzedzałem rolników i prezesów, że należy szanować swoją własność – pilnować, dbać i rozwijać. W Polsce i na świecie nie ma dzisiaj alternatywy dla sektora spółdzielczego. To sektor spółdzielczy daje rolnikom pewność zbytu mleka. Dzisiaj nawet w tak potężnej gospodarce jak USA farmerzy zakładają spółdzielnie po to żeby pilnować swoich interesów – mówi W. Broś. Potwierdzają to twarde dane – od 1989 roku udział spółdzielni w skupie mleka zwiększył się z 65% do 75 – 80% obecnie. W. Broś dodaje, że w całej Polsce wiele podmiotów spółdzielczych udowodniło, że w tego typu formie własności można gospodarować i być najlepszym.
Nasz chcący zachować anonimowość rozmówca zwraca uwagę, że podmioty zagraniczne takie jak Zott na pierwszym miejscu stawiają rachunek ekonomiczny. – Jeśli nie mają 10 – 15% stopy zwrotu to zamykają zakład. U siebie tego nie robią, ale do Polski przyjeżdża się tylko po to, żeby zarabiać – mówi.
Kto winny – rolnicy czy zarząd?
Waldemar Broś z Krajowego Związku Spółdzielni Mleczarskich winą za obecną sytuację obarcza rolników-udziałowców Raciborskiej Spółdzielni Mleczarskiej. – Rolnicy musieli wyrazić zgodę na przejęcie przez Zott i ta grupa ponosi pełną odpowiedzialność za zaistniałą sytuację. Nikt inny. Nie ma co próbować zwalać winy na administrację, prezydenta kraju, premiera, ministra czy mnie – komentuje.
Nieco innego zdania jest Prezes OSM Bieruń Andrzej Herbut, który uważa, że ówczesny Zarząd Raciborskiej Spółdzielni Mleczarskiej nie przedstawił rolnikom alternatywy co do sprzedaży zakładu Zottowi. – Zarząd Spółdzielni w osobach prezesa Grzegorza Cyloka-Sokołowskiego i członka zarządu Pawła Musioła uważał, że sprzedaż powinna odbyć się inwestorowi zagranicznemu, Zottowi – mówi. Alternatywa jednak istniała, gdyż kupnem zakładu lub połączeniem ze Spółdzielnią w Raciborzu było zainteresowanych więcej spółdzielni mleczarskich, w tym OSM Bieruń.
– Zależało nam na powiększeniu zdolności produkcyjnej, ale do konkretnych rozmów nie doszło. Nie mogliśmy nawet przedstawić swojej oferty – wspomina A. Herbut. Dodaje, że w takich sprawach rolnicy ufają właśnie zarządowi. Ostatecznie OSM Bieruń kupiła mniejszą niż raciborska mleczarnię w Kadłubie (okolice Strzelec Opolskich). Zakład został zmodernizowany i w chwili obecnej zatrudnia już trzydzieści osób.
A jak decyzję Zotta o zamknięciu zakładu w Raciborzu komentuje wspomniany już Grzegorz Cylok-Sokołowski, prokurent a następnie prezes zarządu RSM w czasie, gdy została ona sprzedana? – Dopóki jestem pracownikiem firmy Zott to nie mogę komentować decyzji właściciela, który również jest moim pracodawcą. Mogę powiedzieć tyle, że jest mi bardzo przykro, że ten zakład został zamknięty, ale to nie jest decyzja zależna ode mnie i w tej chwili nie mogę tego komentować – powiedział nam w zeszły piątek.
Kto stracił najwięcej?
Odpowiedź na to pytanie jest prosta – pracownicy mleczarni. Zapytaliśmy, czy otrzymają oni propozycję pracy w innych zakładach Zotta, np. we wspomnianym już Opolu. – W związku z likwidacją stanowisk pracy w zakładzie w Raciborzu, niestety nie mamy możliwości zatrudnienia ww. osób na innych stanowiskach w Raciborzu bądź też w Opolu – odpowiada Ewelina Czuczman, dodając, że ze związkami zawodowymi oraz radą pracowniczą zostaną omówione możliwości „dodatkowych odpraw socjalnych dla zwalnianych pracowników”.
O szanse na zatrudnienie chociażby części pracowników raciborskiej mleczarni spytaliśmy również prezesów spółdzielni mleczarskich w Bieruniu i Głubczycach, jednak ich zdaniem w obecnej sytuacji na rynku jest to niemożliwe.
Zdaniem W. Brosia niegdysiejszy, bardzo dobry twaróg z Raciborza dziś śmiało można byłoby określić mianem produktu regionalnego. – Takie produkty powstają w małych zakładach, które działają na rzecz środowiska lokalnego, płacą „zusy” i podatki. Tych przedsiębiorstw nie wolno likwidować – mówi W. Broś.
Stosunkowo obronną ręką z całej sytuacji wyjdą rolnicy, z którymi Zott Polska ma podpisane umowy na dostarczanie mleka do swej centrali w Opolu.
Mleczarnię zgubiła krótkowzroczność
Dziś z perspektywy czasu można sądzić, że rolnicy, którzy trzy lata temu podjęli decyzję o sprzedaży mleczarni, skuszeni zostali wyższymi cenami mleka oraz pieniędzmi z podziału funduszu udziałowego (należały się im jako udziałowcom majątku mleczarni). Czy była to krótkowzroczna polityka? Zdaniem naszego anonimowego rozmówcy – tak. Jeśli mleczarnia miała problemy finansowe, które były konsekwencją przeprowadzanej modernizacji zakładu, być może wystarczyło wynegocjować z bankiem inne warunki spłaty kredytu. Natomiast rolnicy zamiast zacisnąć pasa i spłacić długi mleczarni, woleli utrzymać wysoką cenę mleka i jeszcze dostać fundusz udziałowy.
Problemy finansowe związane z modernizacją mleczarni, mogły mieć charakter przejściowy. Szczególnie, że produkowane w niej wyroby miały dobrą markę, trafiały nie tylko na lokalny rynek, ale również zagraniczny: niemiecki i francuski. Większość osób zainteresowanych losami zakładu, jest przekonana, że jeśli wchodzi kapitał obcy, to zwykle po to, by wyeliminować konkurencję, co w tej chwili się potwierdza. – Widocznie nasza mleczarnia była wysoko oceniana, skoro warto było wydać miliony, aby zakład kupić i zlikwidować – puentuje nasz rozmówca.
Dziś pozostaje nam już niewiele – zapalenie znicza, uronienie łzy „nad rozlanym mlekiem” i raczej płonna nadzieja na znalezienie inwestora chętnego do odbudowy raciborskiej mleczarni.
Wojtek Żołneczko
Płacz nad rozlanym mlekiem
Aleksandra Wojnarowska – redaktor naczelna pisma branżowego AgroIndustry, mieszkanka Raciborza
Spółdzielcy – właściciele raciborskiej mleczarni sprzedali ją kilka lat temu na określonych warunkach prywatnemu przedsiębiorcy. A nowy właściciel – firma Zott wywiązała się z zapisów ówczesnej umowy. Nie ma co się dziwić przedsiębiorcy, że realizuje swoje interesy i dba o swój zysk. Dlaczego niby ktoś pochodzący z daleka, miał dbać o zapewnienie miejsc pracy w Raciborzu? Dlaczego prywatny przedsiębiorca ma budować wizerunek naszego miasta i produkować „raciborskie” produkty?
Przecież działania mające na celu pobudzanie lokalnej przedsiębiorczości, wspieranie lokalnych pracodawców i dbałość o wizerunek Raciborza – to zadania włodarzy miasta. Nie znam ich roli w ewentualnym lobbowaniu w stronę jakiegoś rozwiązania w trakcie tamtych nerwowych dni, gdy mleczarnia sprzedawana była w pośpiechu. Dziś możemy tylko płakać „nad rozlanym mlekiem” i gdybać: co by było gdyby zakład przejęła inna, duża spółdzielnia mleczarska?
Mimo wszystko widzę szansę na powstanie nowego, małego, lokalnego podmiotu produkującego typowo raciborskie, tradycyjne mleczne specjały. Wymagałoby to jednak przemyślanej polityki wsparcia ze strony władz miasta. I ostatnie pytanie: czy raciborzanie zrozumieli już, że kupując lokalne produkty, wspierają lokalny rynek pracy?