środa, 4 grudnia 2024

imieniny: Barbary, Krystiana, Berny

RSS

Najpiękniejsze choinki od wyjątkowej rodzinki [reportaż]

13.12.2013 14:43 | 0 komentarzy | OK

Trasę z Raciborza na plantację choinek w Roszkowie znam na pamięć. Pokonuję ją raz w roku, ale od wielu lat. Nic tak bowiem nie dodaje magii świętom jak świeża, pachnąca choinka. A u Kretków każdy znajdzie dla siebie tę najpiękniejszą.

Najpiękniejsze choinki od wyjątkowej rodzinki [reportaż]
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

W tej rodzinie już trzecie pokolenie wie o tych drzewkach wszystko. A jest to wiedza rzetelna, bo poparta doświadczeniem zdobywanym na własnych błędach.

W Roszkowie pachnie już świętami

Pan Gerard oprowadza nas po swoim leśnym królestwie, gdzie na chętnych czekają już ścięte drzewka. Pierwsi klienci pojawiają się pod koniec listopada. Ostatni – w wigilię. – Co roku zapisuję sobie tych spóźnialskich. W tamtym roku sprzedawałem jeszcze o 11.00, ale zdarzyło się wcześniej, że ktoś przyjechał o 14.30 – mówi ze śmiechem i dodaje, że większość kupujących zna, bo to stali klienci. Odkąd plantacja została oświetlona, sporo osób przyjeżdża wieczorem. – Teraz ludzie do późna pracują, więc jest to dla nich duże udogodnienie – wyjaśnia hodowca i dodaje, że raciborzanie najczęściej biorą świerki, mieszkańcy powiatu wodzisławskiego – sosny, a Czesi chętnie kupują choinki w doniczkach. Zdarzyło się, że w Wigilię, prosto z trasy, dotarli do Kretków wracający do domu Polacy pracujący we Włoszech. Do Włoch z kolei trafiła roszkowska choinka, którą zabrała ze sobą spędzająca tam święta raciborzanka.

Nowe choinki sadzi się najczęściej w październiku. Pan Gerard robi to zawsze ręcznie, ale  pomaga mu w tym cała rodzina. – Kręgosłupy was nie bolą? Bolą, ale to jest dobre, bo przynajmniej człowiek wie, że żyje – mówi ze śmiechem pan Kretek i pokazuje mi najstarsze drzewa, które sadził jeszcze jego ojciec. Sadzonki czteroletnich wówczas sosen, pan Maksymilian sprowadził z Bawarii i posadził w 1993 roku. Dziś mają więc 24 lata.

U Kretków co roku w święta gości inne drzewko. – Ja najbardziej lubię zwykły świerk.  W domu mamy taki salon 9 na 4 metry, więc i choinka musi być sporych rozmiarów. Wybieramy taką, która ma 2,5 metra średnicy na dole, tylko moja żona zawsze się boi, że jej całe ściany pobrudzi –  mówi hodowca i pokazuje nam swoje najpiękniejsze choinki. Wybór jest ogromny. Oglądamy jodły, sosny czarne i czerwone, których nazwa bierze się od koloru ich szyszek, a pan Gerard opowiada o nasadzonej już sośnie piramidalnej (która jest gęsta, ale smukła, znakomicie będzie się więc nadawała do mieszkań w blokach) oraz żółtej, której kora ma brązowo-żółty kolor. Amatorzy świerków też będą mieli w czym wybierać, od tego zwykłego, przez srebrny, biały, serbski a na koreańskim skończywszy. Ten ostatni wygląda tak, jakby jego gałązki przyprószył śnieg. – Idealnym drzewkiem do posadzenia na działce jest świerk serbski. Jest odporny na choroby, mróz, suszę a nawet zanieczyszczenia środowiska i szybko rośnie – tłumaczy pan Kretek.

Przy domu zachwycamy się niezwykłą daglezją, która nie jest wprawdzie traktowana jak typowe drzewko bożonarodzeniowe, ale wiele osób kupuje ją ze względu na piękny cytrusowy zapach. Wystarczy zerwać kilka igieł i potrzeć je w dłoni, by poczuć zapach zbliżających się świąt.

Najpiękniejsze hobby na świecie

Zaczęło się od niedzielnego programu dla rolników, poświęconego uprawie choinek. – Oni tam przedstawiali wszystko bardzo optymistycznie. Pomyślałem sobie, że jak obsadzę 10 hektarów, to będę zbierał prawdziwe kokosy – wspomina pan Gerard. 1 maja 1993 roku zasadzili pierwsze drzewko. – Kupiliśmy w nadleśnictwie około 3 tysięcy sosen i obsadziliśmy nimi pół hektara nieużytków pod lasem w Czyżowicach i Roszkowie. 90% drzew nam padło – opowiada nasz bohater, który przyznaje, że sam 200 sztuk podsypał taką ilością nawozu, że się po prostu spaliły. Porażka nie zniechęciła go jednak do dalszych prób. – Byliśmy naiwni i nie mieliśmy żadnej wiedzy, bo nie było wtedy ani Internetu ani odpowiedniej literatury. Uczyliśmy się więc na błędach – podsumowuje.

Dziś pan Gerard korzysta tylko ze sprawdzonych dostawców, a doświadczenie pozwala mu na śmiałe eksperymenty z różnymi odmianami drzew. Samą sprzedaż usprawniają też pakowalnice z siatką, która jeszcze pięć lat temu była nie do zdobycia. – Tak naprawdę to tę pracę traktuję teraz jak fantastyczne hobby, które pozwala mi oderwać się od pracy za biurkiem – dodaje. Na to hobby cała rodzina musiała jednak zapracować. Dorosłe już dzieci: Ola, Zosia i Michał pomagały tacie jeszcze chodząc do szkoły. – Nieraz był kilkunastostopniowy mróz, a my musieliśmy wstać o wpół do piątej rano, żeby jak najwcześniej zająć sobie miejsce na targu w Raciborzu. Samochodem nie można było tam wjechać, więc choinki nosiliśmy z Rynku – wspomina pan Kretek, który do dziś pamięta, że pierwsze drzewko sprzedał na raciborskim targu w sobotę 20 grudnia 1997 roku. Teraz klienci przyjeżdżają do Roszkowa. Wielu z nich zabiera ze sobą dzieci, bo nie tylko wybór, ale i możliwość własnoręcznego ścięcia choinki jest dla całej rodziny ogromnym wydarzeniem. – Dostają ręczną piłę, taką „moja – twoja”, i ścinają to swoje najpiękniejsze drzewko, a ja dostaję aparat i uwieczniam to wszystko na zdjęciach – tłumaczy pan Gerard, a jego córka Ola dodaje, że jak nie ma żadnego mężczyzny to i ona z tym sprzętem świetnie sobie radzi. – Dzięki  tej pracy poznałem mnóstwo ciekawych osób, od doktorów i profesorów po zwykłych ludzi, z którymi zawsze chętnie rozmawiam, najczęściej o tradycjach zbliżających się świąt. Nikt nie powinien zostać w Boże Narodzenie bez choinki – podsumowuje nasz bohater.

Rodzina zawsze razem

Po godzinie spędzonej wśród drzewek jesteśmy trochę zmarznięci, więc pani Ola zaprasza nas na gorącą kawę i herbatę. Odwiedzamy rodzinny dom Kretków, który zbudował nieżyjący już senior rodu – Maksymilian. – To moja stara chałupa. Wprowadziliśmy się do niej z mężem tuż przed Bożym Narodzeniem 1957 roku – tłumaczy pani Adelajda, która mimo swoich 81 lat, jeszcze do niedawna pomagała w sprzedaży i nasadzaniu choinek. A że ma niespożytą energię świadczy fakt, że jeszcze cztery lata temu uczestniczyła w rajdzie rowerowym. – Mama pochodzi z rodziny Rybarzy, która od 250 lat związana jest z Roszkowem, moja żona jest z Olzy, a zięć Tomek z Zabełkowa – tłumaczy nasz bohater i dodaje, że od pokoleń wszyscy związani są z rolnictwem.

W domu też wszystko ma swoją ciągłość. Kiedyś jego górę zajmował pan Gerard ze swoją żoną. Dziś mieszka w domu na końcu tej samej działki, a jego miejsce zajęła córka Ola ze swoim mężem Tomkiem. Nawet znajdujący się na parterze pokój dla dziecka, w którym kiedyś mały Gerard bawił się ze swoją siostrą Elą, dziś zajmuje jego wnuczek – 2-letni Edward.

Rodzina spotyka się w komplecie zawsze podczas świąt. Choinkę, tradycyjnie w Wigilię, ubierają dziewczyny, a do pana Gerarda należy przygotowanie karpi. – Gdy byłem dzieckiem, żywa choinka towarzyszyła nam do lat 70., a potem na długo zagościła sztuczna. Zresztą te świeże drzewka sypały się strasznie i zaraz po świętach trzeba je było rozbierać. Po prostu nikt nie wiedział jak o nie dbać – wspomina. Sztuczna choinka nie miała w sobie żadnej magii i stawała się z czasem jednym z wielu domowych przedmiotów. – Jedna z nich dotrwała kiedyś do moich urodzin, które przypadają w lipcu. Stała w jadalni, z której niezbyt często korzystaliśmy i jakoś się uchowała – opowiada ze śmiechem pan Gerard.

W ubiegłym roku Kretkowie spędzili święta w towarzystwie gości z Zairu. – Przywiozła ich ze sobą moja córka Zosia, która na stałe mieszka w Niemczech. Nasze temperatury były dla nich zaskoczeniem. Pamiętam, że mimo włączonego ogrzewania siedzieli opatuleni w szale i rękawiczki – wspomina pan Kretek.

Do Bożego Narodzenia zostało niewiele czasu. Państwo Brańscy przygotowują się już do świątecznego jarmarku na raciborskim rynku. Jak co roku, przywiozą ze sobą roszkowskie choinki. Pani Ola przygotowuje też aniołki z masy solnej, które stanowią piękne uzupełnienie naturalnego drzewka. A jakie będą te ich najbliższe święta? – Najważniejsze, żeby zgoda w rodzinie była – odpowiada pani Adelajda, a ja wiem, że w domu, w którym na co dzień spotykają się cztery pokolenia, takie życzenia zawsze mają moc sprawczą.

Tekst Katarzyna Gruchot

zdjęcia Jerzy Oślizły