Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Zupki chińskie zamiast obiadu, gry na telefonie zamiast rozmowy... [WYWIAD]

06.11.2024 07:00 | 3 komentarze | FK

Z Jolantą Rolnik, wychowawczynią świetlicy środowiskowej, kuratorem sądowym i matką dwóch synów rozmawiamy o problemach w rodzinach, cyberprzemocy, pracy kuratora i przyszłości świetlic środowiskowych oraz o tym co zrobić, kiedy ma się podejrzenia, że w jakiejś rodzinie dzieje się źle.

Zupki chińskie zamiast obiadu, gry na telefonie zamiast rozmowy... [WYWIAD]
- Myślę że współcześnie najważniejszymi problemami dzieci i ich rodzin jest kilka tematów, które sama w pracy obserwuję. Uważam, że dzieci są przebodźcowane, co często jest spowodowane brakiem kontroli ze strony rodziców ile czasu ich dziecko spędza przed komputerem, telewizorem czy telefonem. Zdarza się totalny brak uwagi ze strony rodzica, dzieci potrzebują rutyny, stałych elementów zachowań. Jest im to potrzebne, aby czuły się bezpiecznie i nie czuły się sfrustrowane. Zauważam też, nadmierne aspiracje i oczekiwania wobec dzieci, nieustanne zmęczenie, a nawet stany depresyjne - mówi pani Rolnik.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

- Fryderyk Kamczyk. Zawodowo pracuje pani w branży górniczej, ale od kilku lat zajęła się pani pracą z dziećmi.

- Jolanta Rolnik. Tak, to prawda, piętnaście lat pracuję w górnictwie, praca ta daje mi mnóstwo satysfakcji i zadowolenia, dzięki niej poznałam naprawdę ogrom ludzi, z którymi współpracowałam bądź nadal współpracuję. Jednak po jedenastu latach stwierdziłam, że szkoda mi jest sześciu lat studiów, ponieważ ukończyłam wychowanie fizyczne oraz pedagogikę specjalną na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, no i tak rozpoczęłam pracę z dziećmi. Obecnie pracuję w świetlicy środowiskowej w Pszowie, a wcześniej prowadziłam zajęcia w wodzisławskiej Dziupli. W zawodzie pedagoga pracuję już cztery lata, jestem też kuratorem sądowym. Dodatkowo ukończyłam kilka kursów doszkalających bardzo przydatnych w pracy z dziećmi choć nie tylko, takich jak, terapia ręki i wspieranie rozwoju motorycznego dziecka, szkolenie ADHD, ADD – zespół nadpobudliwości ruchowej z deficytem uwagi, Autyzm i Asperger, Dziecko z rodziny dysfunkcyjnej w szkole, Elementy integracji sensorycznej w pracy z dziećmi, Dziecko nieakceptowane przez rówieśników w szkole, Przemoc w szkole - przyczyny, diagnozowanie, działanie.

- Czym się pani zajmowała w Dziupli?

- Byłam tam wychowawcą dzieci grupy młodszej, spędzałam z nimi czas po szkole, odrabialiśmy lekcje, spędzaliśmy czas nie tylko ucząc się, ale również na zabawie i pogadankach na różne interesujące dzieci tematy. W placówce można było z wychowawcą porozmawiać, poradzić się, a nawet rozwiązać problem. Placówka oferuje dla dzieci i ich rodzin wparcie merytoryczne, pedagogiczne, a także psychologiczne. Natomiast wakacje to był czas różnego rodzaju wycieczek z dziećmi.

- A świetlica w Pszowie? Czym się różni od Dziupli? 

- Nie ma wielkiej różnicy, są to placówki wsparcia dziennego dla dzieci po zajęciach szkolnych, obie są świetlicami środowiskowymi, czyli są to świetlice ukierunkowane dla dzieci i młodzieży z rodzin dysfunkcyjnych, z trudną sytuacją materialną, ale również dla dzieci zmagającymi się z problemami: społecznymi, wychowawczymi, resocjalizacyjnymi, oraz z zaburzeniami takimi jak np. asperger, autyzm czy ADHD. Generalnie nie wszystkie dzieci muszą być z rodzin dysfunkcyjnych. Jest dużo dzieci z rodzin normalnie zdrowo funkcjonujących, ale dzieciaki potrzebują po prostu dodatkowego wsparcia pedagogicznego i do tego służy świetlica, z której mogą skorzystać. Tego typu placówki służą temu, aby pomagać dzieciom i ich rodzinom. Często jest tak, że dzieci zmagające się z w/w trudnościami dodatkowo zmagają się z problemami wykluczenia z grupy rówieśniczej, a taka świetlica służy właśnie temu, aby dzieci poznawały się trochę z innej strony, poznawały problemy z jakimi borykają się koledzy i starały się być empatyczne. To, jak będą teraz w dzieciństwie traktować osoby wymagające wsparcia czy pomocy, to zaowocuje w życiu dorosłym, a tylko my dorośli możemy im pokazać tę drogę.

- Była pani przez lata teoretykiem. Co panią najbardziej zdziwiło już jako praktyka?

- Choć trochę czasu minęło od kiedy ja skończyłam studia, to generalnie nic mnie nie zdziwiło. Jestem matką dwóch dorosłych synów, sama ich wychowałam, więc mało co mnie dziwi, mam duże doświadczenie i wiem, że dzieciaki wymagają ogromu wsparcia, pomocy, czasu i cierpliwości, czego często w domach nie mają. Często nie mają z kim pogadać, nie mają z kim odrobić lekcji, nie mają w domu obiadów, zdarza się, że czują się samotni. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale tak, w dzisiejszym świecie dzieci również czują się samotne, zwłaszcza kiedy rodzice są zapracowani i zabiegani. Zdarzało się, iż w trakcie luźnej rozmowy, np. na temat posiłków, dzieci mówią, że same robią sobie obiady, np. tosty. To dla tych dzieciaków jest obiadem. Plagą jest również to, że dzieci kiedy są głodne jedzą zupki chińskie, z czego są zadowolone, bo przecież zjadły zupę. Dzieci przychodzące do takich świetlic, są naprawdę różne, bardzo dobrze zaopiekowane i zadbane, czyste i przygotowane do zajęć szkolnych, ale są również takie, które potrzebują więcej wsparcia i czasu, który trzeba mu poświęcić.

- Kto może być wychowawcą w takiej świetlicy?

- Wychowawcą może być osoba z wykształceniem pedagogicznym, nauczyciele. W wielu tego typu placówkach pracują wolontariusze i są to nieraz osoby z zupełnie innym wykształceniem lub osoby bardzo młode. Najważniejsze w tej pracy jest jednak podejście do dziecka, każde dziecko jest inne i czego innego potrzebuje, jedno chce porozmawiać, inne wręcz przeciwnie, potrzebuje spokoju i wyciszenia. My jako osoby opiekujące się dziećmi musimy to uszanować.

- To jakie są główne trudności dzieci, z którymi pani ma do czynienia?

- Myślę że współcześnie najważniejszymi problemami dzieci i ich rodzin jest kilka tematów, które sama w pracy obserwuję. Uważam, że dzieci są przebodźcowane, co często jest spowodowane brakiem kontroli ze strony rodziców ile czasu ich dziecko spędza przed komputerem, telewizorem czy telefonem. Zdarza się totalny brak uwagi ze strony rodzica, dzieci potrzebują rutyny, stałych elementów zachowań. Jest im to potrzebne, aby czuły się bezpiecznie i nie czuły się sfrustrowane. Zauważam też, nadmierne aspiracje i oczekiwania wobec dzieci, nieustanne zmęczenie, a nawet stany depresyjne.

Pani Jolanta sama jest matką i wychowuje dwóch synów. Nie jest zatem tylko teoretykiem. Fot. arch.pryw.JR

Pani Jolanta sama jest matką i wychowuje dwóch synów. Nie jest zatem tylko teoretykiem. Fot. arch.pryw.JR

- Oprócz pracy z dziećmi jest pani też kuratorem sądowym...

- Pracuję również jako kurator społeczny w Sądzie Rejonowym w Rybniku, w wydziale karnym, czyli z osobami dorosłymi.

- Na czym ta praca kuratora polega?

- Kurator społeczny to osoba, która zajmuje się resocjalizacją, ma bezpośredni kontakt z dozorowanymi, kontroluje ich postępy, prowadzi dozory wg postanowień sądu. Zatem musi być w stałym kontakcie z dozorowanymi, czyli tymi osobami, które są pod naszą opieką. Ja osobiście pracuję z osobami dorosłymi, są to kobiety i mężczyźni, jest to pomoc w szerokim rozumieniu tego słowa. Do moich obowiązków należy m.in. odwiedzanie tych osób w ich miejscu pobytu lub zamieszkania, kontakt z rodziną, kontrolowanie czy wykonują obowiązki nałożone przez sąd w okresie próby, pomoc w poprawie - w razie potrzeby - warunków bytowych, zdrowotnych, zatrudnienia, generalnie udzielanie skazanym pomocy, oraz przeprowadzanie wywiadów środowiskowych. Swoje obowiązki kuratora wykonuję wchodząc w bardzo różne środowiska i z doświadczenia wiem, że bardzo ważne jest, aby móc się z każdym środowiskiem porozumieć nawet tym najbardziej patologicznym i zdemoralizowanym. To bardzo ważne aby znaleźć nić łączącą kuratora i dozorowanego, gdyż taka współpraca trwa czasami kilka lat.

- Jak to się stało, że stała się pani kuratorem i jakie było pierwsze zadanie?

- To był przypadek, jak wiele rzeczy w moim życiu. Dostałam informację, iż Sąd w Rybniku poszukuje kuratora, złożyłam zatem dokumenty. Jak się później okazało spełniałam warunki, mam odpowiednie wykształcenie, jestem niekarana, a przede wszystkim mam wielkie chęci do pracy. Pełnię tę funkcję od ponad dwóch lat. Dobrze pamiętam swoją pierwszą osobę oddaną pod dozór, była to kobieta, która została pozbawiona praw rodzicielskich do wszystkich swoich dzieci, z powodu nadużywania alkoholu, wszczynania awantur, a wyrok dotyczył pobicia jednego ze swoich dzieci. To było dla mnie trochę szokujące. Następnie wizyta w domu, a tam kolejny szok, w jakich warunkach ludzie żyją. Wszechogarniający bałagan, nieposprzątane, powyrywane kaloryfery, powybijane szyby, drzwi bez klamek. Oczywiście teraz się już przyzwyczaiłam, bo widzę, że to nie był odosobniony przypadek.

- Nie boi się pani?

- Nie, jakoś nie boję się, dużo osób mnie przestrzegało, żeby uważać, bo to niebezpieczne. Wiem, że zdarzały się przypadki pobicia czy zastraszania kuratorów, dlatego tak jak wcześniej mówiłam, ważne jest to porozumienie pomiędzy kuratorem a skazanym, żeby rozumiał i uwierzył, że kurator chce mu pomóc. Poza tym mam ze sobą gaz i zasadę, że pod pewne adresy nie jadę po zmroku.

- Często te osoby wracają do zakładu karnego?

- Niestety tak, zdarza się, że wracają do ZK. Warto jednak zaznaczyć, iż osoby oddane pod dozór kuratora wywodzą się z różnych środowisk. Nie zawsze jest to otoczenie patologiczne. Osobiście mam przypadki osób wykształconych i na poważnych stanowiskach, nie ma reguły. Każdy może popełnić błąd.

- A są osoby, które wychodzą na prostą?

- Mają również miejsce przypadki, że dozorowani wychodzą na prostą i chcą jak najszybciej zapomnieć o przeszłości. Powiem szczerze, że można podczas takich spotkań i rozmów z dozorowanym czy jego najbliższymi wyczuć, że te osoby rzeczywiście żałują, że popełniły błąd, chcą jak najszybciej aby dozór kuratora się zakończył i zacząć życie od nowa.

Nie samą pracą człowiek żyje. Pani Jolanta pomimo wielu obowiązków stara się aktywnie spędzać czas. Fot. arch.pryw.JL

Nie samą pracą człowiek żyje. Pani Jolanta pomimo wielu obowiązków stara się aktywnie spędzać czas. Fot. arch.pryw.JL

- Wróćmy jeszcze do tych dzieci, które cały czas są w sieci…

- Tak, to naprawdę wielki problem, niestety dzieci same często się chwalą, że grały do 1 czy 2 w nocy. Nawet czasem dodają, że za przyzwoleniem rodziców, zwłaszcza kiedy jest weekend czy wolne od szkoły. Jest to bardzo niepokojące zjawisko, gdyż dzieci, zwłaszcza te młodsze, nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństw czyhających na nie w internecie. Dlatego też staramy się w świetlicy robić dzieciom prelekcje czy pogadanki nt. cyberprzemocy, aby im uświadomić czym w ogóle jest cyberprzemoc, jak się objawia, jak i gdzie szukać pomocy w razie gdyby miała miejsce. Niestety szkoła, świetlice czy inne instytucje wychowawcze nie poradzą sobie z tym zjawiskiem, jak nie będzie współpracy z rodzicami. To oni w dużym stopniu odpowiadają za to, co dzieci robią w wolnym czasie.

- Jak to wpływa potem na ich funkcjonowanie?

- Bardzo często przejawia się to agresją, złością, strachem, niewyspaniem, koszmarami sennymi, nieraz wycofaniem. Dzieci, zdarza się że identyfikują się z bohaterami gier. Powtarzają teksty, całe zdania znają na pamięć, wiedzą kiedy to powiedzieć, kiedy to użyć. W życiu codziennym nazywają siebie czy kolegów nazwami bohaterów gier i bajek. Ta identyfikacja sama w sobie nie jest zła, do momentu kiedy ulubiony bohater nie okaże się agresorem i negatywną postacią.

- Czyli w tych świetlicach są dwie grupy dzieci. Pierwsze to dzieci z normalnie funkcjonujących rodzin, tylko mają jakieś zaburzenia typu ADHD lub inne, a drugi rodzaj to dzieci z rodzin dysfunkcyjnych.

- W wielkim uproszczenie można tak powiedzieć. W pierwszym przypadku rodzina wspiera i pomaga dziecku, w drugim niestety znacznie mniej. Nie chodzi już teraz tylko o pobyt i czas spędzony w świetlicy, ale jesteśmy często w kontakcie ze szkołą, z pedagogiem szkolnym, a oni też nas informują o problemach dzieci, a my sami też obserwujemy. Łącząc te informacje mamy obraz dziecka i tego co się dzieje. Często jest bowiem tak, iż mamy podobne spostrzeżenia co do funkcjonowania dziecka.

- Jakie są główne problemy w tych rodzinach? Przemoc, alkohol, bezrobocie?

- Świetlica, w której aktualnie pracuję nie przejawia w dużym stopniu problemów rodzin dysfunkcyjnych, ale w mojej pracy spotkałam się z problemami takimi jak alkoholizm jednego lub obojga rodziców, bezrobocie, przemoc, nieporadność życiowa, specyficzne podejście do życia. Często te rodziny korzystają z pomocy OPS w formie np. dopłat do obiadów dla dzieci, na opał, dopłaty do mieszkań, za media itp. Niestety zdarzyło mi się usłyszeć-  i to nie raz - że osoby korzystające uważają, iż skoro mają tyle dofinansowań nie pracując, to po co mają pracować. Żeby była jasność - nie jest tak, że wszystkie rodziny wielodzietne czy korzystające z pomocy OPS to rodziny dysfunkcyjne, absolutnie nie. Zdarza się, że jedno z rodziców starci pracę i już jest poważny problem dla rodziny, a to, że zgłaszają się po pomoc do OPS, to świadczy o ich dojrzałości i odpowiedzialności. Po to są te instytucje.

- To jak można uzdrowić tę sytuację?

- Trudno powiedzieć jak uzdrowić tę sytuację, nie ma gotowego scenariusza, gdyż historia każdej rodziny jest inna. Nie można tak po prostu zabrać pomocy i wsparcia, gdyż najbardziej odbije się to na dzieciach, a to one są tu najważniejsze. Mają wejść w dorosłe życie przygotowane, że świat stoi przed nimi otworem i mają wybór. Albo wybiorą własną ścieżkę, albo będą powielać błędy rodziców.

- Czyli w tych rodzinach brakuje dialogu, rozmowy też z tymi dziećmi?

- Myślę, że tak. I nie jest to w dużym stopniu zła wola rodziców, ale raczej zabieganie i brak czasu. Rodzicom się wydaje, że szkoła, świetlica czy inne instytucje, do których uczęszczają ich dzieci zrobią za nich robotę. Tak to nie działa, rodzic to zawsze rodzic. Osobiście spotkałam się z przypadkami, że wiem, iż rodzice w domu piją i są awantury, a dzieci i tak zawsze staną w ich obronie, nie dają na nich złego słowa powiedzieć. Starsze nawet wiedzą już, że mają pewne rzeczy ukrywać, żeby czegoś na świetlicy nie powiedzieć, przemilczeć pewne sprawy.

- Jak reagujecie, kiedy zauważacie, że w domu dzieje się coś złego? Jak to funkcjonuje kiedy np. nauczyciel czy wychowawca zauważa, że w domu dziecka jest jakiś problem?

- Zdarza się, że rodzina jest pod opieką asystenta rodzinnego, albo kuratora rodzinnego, wtedy oni sami często informują o sytuacji w rodzinie. Obie te instytucje są po to, aby wspierać rodzinę kiedy pojawia się w niej coś niepokojącego.

Jak wszyscy wiemy od 15.08.2024 r. zaczęła obowiązywać tzw. ustawa Kamilkowa, czyli ustawa przyjęta po tragicznej śmierci 8-letniego chłopca, który został zakatowany przez ojczyma. Najsmutniejsze w tym jest to, że gehenna chłopca trwała od dawna, a nikt nie był w stanie mu pomóc, dopiero skrajnie skatowanego zabrało go pogotowie po interwencji ojca. Ustawa ta ma chronić dzieci przed przemocą. Wszystkie instytucje zajmujące się opieką nad dziećmi musiały wdrożyć tzw. standardy ochrony małoletnich. Są to procedury opracowane konkretnie dla każdej instytucji indywidualnie, ale wg ogólnych wskazań i ram w ustawie sporządzonej przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Najogólniej można powiedzieć, że musimy reagować na każde niepokojące zjawisko, które nie tylko my zauważymy, ale nawet jeśli zostaniemy o tym poinformowani przez osobę postronną.

- Jeżeli jest się świadkiem albo podejrzewa się, że w jakiejś rodzinie dzieje się źle, co wtedy należy zrobić?

- To właśnie nowa ustawa ma zwiększyć bezpieczeństwo i ochronę najmłodszych, a także spowodować szybkie i skuteczne reagowanie na ich krzywdę. Każda instytucja ma opracowane swoje ścisłe procedury jak postępować w razie konieczności jej uruchomienia. Procedury są dostępne w każdej placówce nie tylko dla ich pracowników, ale również dla rodziców.

Staramy się prowadzić z dziećmi jak najwięcej pogadanek i prelekcji na temat przemocy. Tak aby wiedziały, co mają robić, gdyby taka sytuacja ich spotkała albo kogoś im bliskiego.

- Jak to będzie wyglądało w najbliższych 15-20 latach?

- No cóż, niestety nie widzę tego kolorowo, mają na to wpływ czasy, w jakich przyszło nam żyć. Z tego co obserwuję, będzie jeszcze gorzej. Dobrze, że istnieją takie instytucje jak świetlice środowiskowe, myślę, że w Pszowie mogłaby funkcjonować spokojnie jeszcze jedna. Dają one mimo wszystko, kilkugodzinne zaopiekowanie dziećmi a rodzice mają wtedy pewność, że dzieci są pod dobrą opieką, zawsze jest podwieczorek, jest gorąca herbata, czy coś zimnego do picia, mają tam wsparcie, są tam z wychowawcami i rówieśnikami. Czy za 10, 15, 20 lat będą jeszcze istniały świetlice? Myślę, że tak, choć pewnie forma pracy z dziećmi i repertuar do zaoferowania będzie inny, gdyż świetlice też muszą iść z duchem czasu.

Pani Jolanta zawodowo zajmuje się górnictwem. Jej firma zajmuje się między innymi remontem taboru podziemnego. Fot.arch.pryw.JL

Pani Jolanta zawodowo zajmuje się górnictwem. Jej firma zajmuje się między innymi remontem taboru podziemnego. Fot.arch.pryw.JL