Czwartek, 26 grudnia 2024

imieniny: Szczepana, Dionizego

RSS

Lubię pogodać z parafianami. Wywiad z ks. Mirosławem Sikorą - proboszczem parafii ewangelicko-augsburskiej w Rybniku

07.08.2022 07:00 | 0 komentarzy | żet

Skąd wzięli się ewangelicy w Rybniku? Jak miejsce do naprawiania sieci rybackich zmieniło się w świątynię? Czego z kościołów katolickich na pewno nie spotkamy w kościele ewangelickim? Odpowiedzi na te oraz wiele innych znajdziecie w wywiadzie z ks. Mirosławem Sikorą.

Lubię pogodać z parafianami. Wywiad z ks. Mirosławem Sikorą - proboszczem parafii ewangelicko-augsburskiej w Rybniku
Ksiądz Mirosław Sikora jest proboszczem parafii ewangelicko-augsburskiej w Rybniku od 20 lat.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

- Jeśli dobrze rozumiem, jesteśmy nie tylko w kościele ewangelickim ale również na terenie dawnego zamku w Rybniku?

- Tak, kiedyś była tu sieciarnia zamkowa. Tutaj naprawiano i produkowano sieci. To nie była murowana budowla jak w tej chwili, ale drewniana. Historia tej parafii wiąże się z z wojnami śląskimi (XVIII-wieczny konflikt Królestwa Prus z Cesarstwem Austriackim o panowanie na Śląsku - red.), w czasie których wielu ewangelików przybyło na ten teren. Świątynia, która powstała w miejscu dawnej sieciarni, nosiła nazwę Kościół Luterański Inwalidów, czyli tych wszystkich osób poszkodowanych w starciach wojennych. Później ten drewniany kościół spłonął, a w jego miejscu zbudowano nowy, murowany.

- Jak liczną jesteście wspólnotą?

- Mamy 350 parafian. Większość luteran pochodzi z dzielnic i okolic Rybnika - Radlina, Boguszowic, Jankowic, Niedobczyc, Niewiadomia. To są głównie osoby, które w latach 50-60-tych XX wieku przyjechały tutaj za pracą ze Śląska Cieszyńskiego - enklawy luteranizmu w naszym kraju. Oni tu pozostali, razem z dziećmi i wnukami. Choć z tymi ostatnimi dzisiaj różnie bywa, bo tendencja jest taka, że większość młodzieży po ukończeniu szkoły średniej wyjeżdża na studia do większych ośrodków. Później mało kto wraca. Tym niemniej mamy też młodych ludzi w parafii. Średnio w roku mamy trzy-czter chrzty i kilka ślubów. Cieszę się, że nas nie ubywa. Dla mnie jako proboszcza tej parafii jest to bardzo satysfakcjonujące.

Wnętrze kościoła ewangelickiego w Rybniku.

Wnętrze kościoła ewangelickiego w Rybniku.

- Ksiądz pochodzi z Cieszyna. Jak znalazł się pan w Rybniku?

- U nas jest tak, że jak odchodzi ksiądz proboszcz z danej parafii to ogłaszany jest wakans na parafię i może zgłosić się każdy ksiądz, który ma już 10 lat służby w kościele i zdał pierwszy oraz drugi egzamin kościelny. Byłem proboszczem na Pomorzu, gdy dowiedziałem się, że tutaj w Rybniku jest wakans na proboszcza. Pomyślałem, że będzie bliżej domu w Goleszowie. Specyfika pracy też inna, bo parafia liczniejsza. Zgłosiłem się ja i pięcioro innych księży.

- Co to znaczy, że zgłosiło się kilku księży? Były jakieś wybory?

- Proboszcza wybiera parafia, czyli Zgromadzenie Parafialne. Każdy z kandydatów odprawia nabożeństwo, prezentuje siebie i swoją rodzinę. Tak się stało, że parafianie wybrali mnie.

- Przeprowadziliście się z Pomorza do Rybnika.

- Mam żonę i dwójkę dzieci. Dzieci nie cieszyły się tą przeprowadzką, bo w Słupsku miały kolegów i koleżanki, ale powoli zaaklimatyzowały się również tutaj. Żona też dostała pracę. Obecnie jest dyrektorą przedszkola w Chwałowicach. Spełnia się również w życiu parafialnym, opiekując się szkółkami niedzielnymi.

Empory to charakterystyczny element wielu protestanckich świątyń. Pozwalały pomieścić większą liczbę wiernych bez powiększania kubatury świątyni.

Empory to charakterystyczny element wielu protestanckich świątyń. Pozwalały pomieścić większą liczbę wiernych bez powiększania kubatury świątyni.

- A jak to było z tym Pomorzem? Dlaczego z Cieszyna wysłali księdza na Pomorze?

- Nikt mnie tam nie wysłał. To było inaczej. Dokładnie, to pochodzę z okolic Goleszowa, a w Cieszynie się urodziłem. Tam też chodziłem do szkoły muzycznej. Szkołę średnią kończyłem w Ustroniu. To było Technikum Mechaniczne. Rodzice tłumaczyli: "pójdziesz do liceum, to masz tylko maturę, a po technikum masz też zawód". Ale później mój kolega, syn pastora z Goleszowa, powiedział do mnie: "Mirek chodź, będziemy studiować". W Polsce mamy tylko jedną akademię teologiczną - w Warszawie. Jest to Chrześcijańska Akademia Teologiczna. To nie jest seminarium. Kończąc tę akademię egzaminem magisterskim później zwraca się do biskupa o pierwszy egzamin kościelny. To jest dość trudny egzamin, obejmujący pięć lat studiów. Jak się go zda, to jest się kierowanym do ordynacji w kościele. Ja byłem ordynowany w 1991 roku, ale wcześniej byłem jeszcze przez 2-3 lata w Niemczech, nauczyłem się tam języka. Podczas pobytu w Niemczech spotkałem śp. biskupa Jana Szarka, ówczesnego biskupa kościoła w Polsce i on zaproponował mi powrót do kraju, do Słupska. Słupsk, Koszalin Szczecin i Wrocław to do dziś parafie, gdzie nabożeństwa odbywają się również w języku niemieckim, dla autochtonów. Pomyślałem: dobrze, spróbuję. Z dniem ordynacji zostałem delegowany do parafii w Słupsku. Miałem tam dziewięć filiałów od Lęborka na wschodzie po Koszalin na zachodzie. Przez pierwszych siedem lat miałem nabożeństwa tylko w języku niemieckim, a później przejąłem również parafię polskojęzyczną w Słupsku i Koszalinie.

- Pytałem, czy łatwo było się księdzu odnaleźć w Rybniku, ale chyba trudniej było na Pomorzu?

- To był wielki dysonans... W Goleszowie, gdzie wzrastałem, mieliśmy 3,5 tys. parafian, rozbudowane życie parafialne, chóry, zespół, a nagle wylądowałem w głębokiej diasporze na Pomorzu, gdzie było nas 60 osób, a wierni mówili po niemiecku. Ale to był piękny czas dla mnie. Po 1989 roku dużo osób z Niemiec pisało do mnie z prośbą, aby móc jeszcze raz przeżyć nabożeństwo tam, gdzie byli ochrzczeni, konfirmowani, gdzie brali ślub. Po wojnie te świątynie w większości stały się katolickie. Ale nie było proboszcza katolickiego, który odmówiłby odprawienia takiego ekumenicznego nabożeństwa, z czego się bardzo cieszę. To było motywujące, bo spotykali się luteranie z katolikami, Niemcy z Polakami. Ludzie płakali podczas tych spotkań. To była dla mnie nauka życia.

Kopia obrazu Bernarda Plockhorsta

Kopia obrazu Bernarda Plockhorsta

- Od jak dawna jest ksiądz w Rybniku?

- W tym roku mija 20 lat mojej służby w Rybniku. Kadencja proboszcza w każdej parafii trwa 10 lat. Później Rada Parafialna decyduje, czy przedłuża proboszczowi "kontrakt" czy też nie. Do emerytury zostało mi jeszcze 8 lat. Zobaczymy jak to będzie. Jeśli Pan Bóg da, zdrowie pomoże, to chętnie służyłbym jeszcze w tej parafii. Mam tu bardzo dobre kontakty ekumeniczne. Z ks. Franciszkiem Skórkiewiczem, byłym proboszczem z Nowin, składamy sobie z życzenia urodzinowe i świąteczne. On był dziekanem w czasie, gdy ja zostałem tutaj proboszczem. Pozwoliłem go sobie tutaj zaprosić. Przyszedł. Bardzo miły i życzliwy człowiek. Poprzez niego poznałem trochę lokalną społeczność. Bardzo miło wspominam również prezydenta Adama Fudalego. Pamiętam, że powiedział nam: "Skoro innym pomagamy, to wam też pomożemy, to jest nasze wspólne dobro".

- Skąd pomysł otwartych drzwi w waszym kościele?

- Świątynia stoi praktycznie w centrum miasta, dlatego my też staramy się, żeby jej wygląd zewnętrzny był pozytywny. Dlatego w okresie letnim otwieramy drzwi. W zeszłym roku w czasie wakacji przyszło tu prawie pół tysiąca osób. Tak jest co roku. Często spotykamy się z taką opinią: "Chodzę tu już pięćdziesiąt roków koło tego kościoła, a nigdy żech w środku nie był".

- Ksiądz nauczył się mówić po śląsku przez te dwadzieścia lat. Na początku były problemy ze zrozumieniem parafian?

- Gwara Śląska Cieszyńskiego jest podobna, ale nie taka sama. Pamiętam, jak przeprowadziłem się do Rybnika i usłyszałem w sklepie panią, która mówiła do swojego męża: "A kupiłeś już kotowi jedzeni?". Ta odmiana "kotowi", "psowi" była dla mnie troszeczkę obca, ale przyzwyczaiłem się. Lubię z parafianami pogodać, bo tak jest fajnie. Oni też to lubią. Staram się być wśród ludzi i dla ludzi.

Teren przy kościele był niegdyś cmentarzem ewangelickim. Dwadzieścia lat temu teren został wyrównany. Pozostawiono tu jedynie kilka nagrobków, aby przypominać historię tych, którzy kiedyś byli tu pochowani. Obecnie rybniccy ewangelicy korzystają z cmentarza przy ul. Rudzkiej.

Teren przy kościele był niegdyś cmentarzem ewangelickim. Dwadzieścia lat temu teren został wyrównany. Pozostawiono tu jedynie kilka nagrobków, aby przypominać historię tych, którzy kiedyś byli tu pochowani. Obecnie rybniccy ewangelicy korzystają z cmentarza przy ul. Rudzkiej.

- Na co powinni zwrócić uwagę rybniczanie, którzy zdecydują się zajrzeć do waszego kościoła?

- Na ołtarzu mamy obraz przedstawiający powrót syna marnotrawnego do domu ojcowskiego, czyli powrót człowieka do Jezusa. Pan Bóg człowieka nie odrzuca, tylko go przytula. Nad ołtarzem jest ambona. To symboliczne połączenie zwiastowania Bożego Słowa i sakramentów. W naszym kościele mamy dwa sakramenty - Chrzest Święty i Komunię Świętą.

- Zdaje się, że dni otwarte nie są jedyną okazją dla mieszkańców, aby zobaczyć wasz kościół od środka.

- Tak, zapraszam do nas również uczniów rybnickich szkół. Nie chodzi o żaden prozelityzm. Chcę jedynie wytłumaczyć dzieciom, kim jesteśmy, że jesteśmy takim samym kościołem chrześcijańskim, że mamy tego samego Boga w Trójcy Świętej, że mamy chrzty.

- O co najczęściej pytają dzieci podczas takich lekcji?

- Gdzie jest konfesjonał. Mówię wtedy, że nie mamy konfesjonałów, bo mamy spowiedź powszechną. Oczywiście, jeśli któryś z parafian zażyczy sobie spowiedzi indywidualnej, to jadę na taką rozmowę, ale co do zasady mamy spowiedź ogólną przed Bogiem.

Pani Renata Tkocz jest kościelną. Proboszcz Mirosław Sikora mówi, że jest jego prawą ręką. Na zdjęciu wskazuje na konfirmantów czyli dzieci, które w uroczysty sposób wyznały swoją wiarę i ślubowały wierność Kościołowi.

Pani Renata Tkocz jest kościelną. Proboszcz Mirosław Sikora mówi, że jest jego prawą ręką. Na zdjęciu wskazuje na konfirmantów czyli dzieci, które w uroczysty sposób wyznały swoją wiarę i ślubowały wierność Kościołowi.

- Parafia w Rybniku nie jest jedyną, w której ksiądz pełni posługę.

- Do mnie należą również parafie w Raciborzu oraz w Ściborzycach Górnych na Opolszczyźnie. Niedaleko Ściborzyc jest wieś Rozumice, w której do dziś znajdują się szczątki kościoła ewangelickiego. Tamta świątynia została zniszczona w czasie II wojny światowej. Stan jest opłakany, ale nie stać nas na remont i wznowienie czynności duszpasterskich. To jest skutek tego, że po II wojnie światowej ludność ewangelicka z Rybnika, Raciborza czy z tamtych rejonów na Opolszczyźnie wyjechała na Zachód. W Raciborzu też była kiedyś potężna świątynia ewangelicka. Dawne probostwo to dziś Urząd Stanu Cywilnego. Obecnie w Raciborzu pozostała nam tylko kaplica cmentarna przy ul. Starowiejskiej i historyczny cmentarz. Niestety, liczebność parafii w Raciborzu maleje. Zostało już tylko osiem osób. Spotykamy się dwa razy w miesiącu w kaplicy przy ul. Starowiejskiej. W Ściborzycach Wielkich jest nas osiemnaście osób dorosłych, do tego jeszcze młodzież i dzieci, dlatego na tę parafię patrzę perspektywicznie.

- Skoro mowa o perspektywach... Gdzie młodzi parafianie ewangelicy uczęszczają na lekcje religii? Zakładam, że nie w szkołach.

- Katechetykę prowadzimy na plebanii. Jestem zarejestrowany w pozaszkolnym punkcie katechetycznym w I LO im. Powstańców Śląskich, ale dzieci przychodzą na lekcje na parafię, tak jak to było kiedyś również w przypadku dzieci katolickich. To są grupki lekcyjne pięć-sześć, maksymalnie dziesięciu uczniów i uczennic. Tutaj odbywają się lekcje religii. Mamy też spotkania młodzieżowe, chór kościelny, koło pań. Malutkie dzieci, które jeszcze nie za bardzo są zainteresowane nabożeństwem, chodzą do szkółki niedzielnej, która jest organizowana równolegle do nabożeństwa. Tam są prowadzone zajęcia biblijne z elementami zabawy. Spełnia się w tym moja żona oraz inne panie. Jestem im wdzięczny, że pomagają nam prowadzi te nasze maluszki.

Wywiad przeprowadził Wojciech Żołneczko

Ludzie:

Adam Fudali

Adam Fudali

Były prezydent i były przewodniczący Rady Miasta Rybnika