Bardzo chcieli pomóc. I pomagają do dziś – jeżdżąc z darami do Ukrainy
Gdy w lutym tego roku w Ukrainie wybuchła wojna, oni nie zastanawiali się ani przez chwilę. Chcieli nieść pomoc. I niosą ją do dziś. Za granicę konwojem humanitarnym jechali już co najmniej 14 razy. Za każdym razem w drodze powrotnej przywożą uchodźców.
- Historia ma swój początek w stowarzyszeniu Akademia Sukcesu - Aurelia Golda. Pamiętam jak dziś, po wybuchu wojny w Ukrainie, wraz z żoną stwierdziliśmy, że wspomożemy ją finansowo, bo zbierała datki. Ale po kolejnej rozmowie doszliśmy do wniosku, że co z tego, że wesprzemy fundację, skoro ona dary musi później przetransportować za granicę. Zaproponowaliśmy więc pomoc w transporcie – mówi Paweł Jagodziński z Fundacji IMPULS Fabryka Kreatywności. – Aurelia powiedziała, że nie zna drugiego takiego ‘wariata’ który zgodziłby się tam jechać – dodał.
Mijały dni, ilość darów rosła, zwiększała się też dostępność samochodów, którymi można było paczki dostarczyć za granicę. Kierowcy nie wracają jednak sami. – Na chwilę obecną udało nam się przetransportować z Ukrainy około 500-600 osób. Nie wszystkie zostały w Jastrzębiu. Niektóre jechały do Wielkiej Brytanii, do Czech lub Niemiec. Przywoziłem osoby spod Charkowa czy spod Mariupola. Pamiętam, że gdy pewna rodzina u nas nocowała, to gdy włączyłem wiadomości, to jedna z tych osób ze łzami w oczach prosiła o wyłączenie telewizora, bo nie była w stanie na to patrzeć – mówi Jagodziński.
Fundacja oraz Akademia Sukcesu współpracują z Caritasem w Drohobyczu. – Do tej miejscowości zawozimy wszystko, co jest potrzebne: od pampersów po środki chemiczne, opatrunki, wodę itp. – mówi mój rozmówca. Samochody z darami jadą jako pomoc humanitarna, która na granicy jest przepuszczana bez kolejki. – Znają nas już bardzo dobrze na granicy. W żadnej kolejce nie zdarzyło nam się czekać – mówi Paweł. – To, co widzieliśmy na przejściu granicznym… czasem serce się ściskało, łza się w oku zakręciła. Pierwsze przejazdy, to był luty, mróz. Ci luzie nie mieli żadnych koców, często nie mieli nic. Mieli tylko to, w czym uciekli z domu. Praca wszystkich zaangażowanych osób na granicy była jednak niesamowita. Wszyscy pomagali sobie nawzajem – dodaje.
Zdarzało się, że trzeba było z pomocą dojechać w okolice Kijowa. – Na trasie widać zniszczenia. Rosjanie starali się zdobyć Kijów z każdej strony, więc jest to bardzo widoczne. Całe szczęście nie byliśmy świadkami jakichś drastycznych rzeczy. Nie zdarzyło nam się też spotkać na trasie utrudnienia w postaci podłożonych min – mówi Jagodziński. – Niesamowite jest też to, że za każdym razem jak jestem w Ukrainie, widzę kolejki ludzi do wojska. Nie wszystkich jednak biorą do wojska. Jeśli ktoś nie ma doświadczenia wojskowego, to służby go nie wezmą, ponieważ taka osoba stwarza zagrożenie. Taka osoba raczej trafia do policji terytorialnej, czyli pilnuje miasta – dodaje.
Wiele osób, które uciekły przed wojną, trafiło między innymi do Jastrzębia-Zdroju. Nie wszystkie jednak zostały. – Część się nie odnalazła w nowej rzeczywistości i zdarza się, że chcą wracać, bo czegoś brakuje. Odwoziłem już parę osób, które w Polsce spędziły np. 2 miesiące, ale za granicą został mąż/ ojciec – mówi mój rozmówca.
Jeśli ktoś chciałby wspomóc działania organizacji na rzecz Ukrainy:
- Ośrodek Fundacji "Światło - Życie" AKADEMIA SUKCESU
- 42 1240 4386 1111 0010 8702 9690
- Tytuł: Pomoc dla Ukrainy: Caritas Drohobycz