Niedziela, 24 listopada 2024

imieniny: Emmy, Flory, Jana

RSS

Mam na imię Edek. Jestem alkoholikiem

01.11.2019 07:00 | 2 komentarze | OK

Kiedy Edek wymawiał te słowa pierwszy raz, czuł, że go nie dotyczą. To była zwykła formułka, wypowiadana podczas grupowej terapii, na którą trafił bez przekonania. Dziś je deklamuje i to z niekłamaną dumą, bo nie pije już prawie trzydzieści lat. Bo wie, że na mityngu każde jego słowo może pomóc innym.

Mam na imię Edek. Jestem alkoholikiem
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Paragraf 52

W kolejarskiej rodzinie Edka rytm życia narzucała praca ojca i zasady, których w domu przestrzegało się bezdyskusyjnie. Choć alkohol pojawiał się na stole z okazji rodzinnych imprez, nikt się nim nie upijał, a ojciec podczas postu i adwentu zawsze zachowywał abstynencję. Nie można było zaniedbywać szkoły, do domu należało wracać o określonej przez rodziców godzinie, a wolny czas trzeba było oddawać służbie Bogu. A gdy podczas tej służby pojawiła się pokusa w postaci niereglamentowanego wina mszalnego, to Edek chętnie z niej skorzystał. Jego kwaśny smak pamięta do tej pory, podobnie jak to, że było niedobre, ale chętnie popijane przez wszystkich ministrantów.

Im więcej wlewał w siebie wina, tym rzadziej myślał o zostaniu księdzem. W końcu, tak jak ojciec i starszy brat, trafił do pracy na kolei. – To była wtedy dobra fucha, bo jako elektryk miałem stały dostęp do wagonów Warsa i niemieckiego piwa z enerdowskich składów. Były jeszcze jadące na eksport do Włoch cysterny z czystym spirytusem. Zanim taka cysterna dojechała na stację graniczną do Międzylesia, najpierw szła na warsztat naprawczy, gdzie spuszczało się z niej tzw. „rdzówkę”. Przepuszczało się ją przez watę i rozcieńczało. Kopała niemiłosiernie – wspomina po latach i dodaje, że takich możliwości w czasach głębokiego kryzysu nie można było nie wykorzystać, zwłaszcza że picie w pracy było powszechnie tolerowane.

To, że pierwszą wypłatę przeznaczył w całości na alkohol nikogo nie zdziwiło, bo taka była kolejarska tradycja. Kolejne oddawał matce, ale po śmierci ojca częściej zaglądał do kredensu, w którym trzymała portfel z pieniędzmi i częściej je podbierał. Nawet dziewczyna, z którą spotykał się w tamtym czasie nie zdołała go wyciągnąć z nałogu, choć wtedy o swym piciu w ten sposób nie myślał. Widział jednak ile kosztuje to mamę i rozwiązanie znalazł w wyjeździe do pracy na Śląsk.

Dziś nie jest już w stanie zliczyć, ile było kombinatów budowlanych, w których się zatrudniał. Przyjmowano w nich bez wyjątku wszystkich i rzadko zadawano pytania o to, dlaczego opuścił wcześniejsze. A opuszczał je za każdym razem, gdy wpadał w ciąg alkoholowy. – Najważniejsze było to, żeby nie dostać zwolnienia z paragrafu 52, za ciężkie naruszenie dyscypliny pracy. Zawsze załatwiałem sobie w kadrach zamianę na dużo łagodniejszy artykuł 62, czyli porzucenie pracy – tłumaczy. Korzystał z tego wielokrotnie i wielokrotnie staczał się na dno, mieszkając w melinach, albo na dworcach. Gdy przychodziła zima, tak jak inni koledzy od kieliszka, zgłaszał się na odwyk. Najlepszym miejscem na przetrwanie i podleczenie się był zakład w Toszku, do którego trafiał cztery razy. Z pierwszą „wszywką” wytrzymał rok. Potem już wiedział, że do picia trzeba wracać ostrożnie, zaczynając od butelki łagodnego likieru. Sprawdzianem stanu zdrowia były wtedy zamieszczane w „Sztandarze Młodych” krzyżówki. Kiedy litery haseł zaczynały się rozlewać, to był znak, że trzeba zrobić przerwę.

Opiekuńcza służba pracownicza

Po epizodzie z rolnictwem i pracą w cukrowni w Baborowie Edek trafił do Czarnej Budy, którą określano Zakład Elektrod Węglowych w Raciborzu. Zaczął pracować jako elektryk w dziale utrzymania ruchu. – Jak przyszedłem do pracy pierwszy raz, to byłem w szoku. Szósta rano, a tu jeszcze nikt żadnej ściepki na alkohol nie zrobił. Pomyślałem sobie: gdzie ja trafiłem, ale wkrótce znalazłem bratnie dusze. Jak pierwszy raz nie pojawiałem się przez miesiąc w pracy, to przyszedł do mnie nasz kierownik Zygmunt Junka i zapytał co w tym czasie robiłem. Odpowiedziałem, że piłem, a on na to, że w naszym zakładzie jest opiekuńcza służba pracownicza, z którą współpracują psycholodzy Józef Święty i Jacek Wójtowicz i że warto z niej skorzystać. To był pierwszy człowiek, który się mną zainteresował – podkreśla Edek, który zaprosił potem szefa na rocznicę swojej abstynencji. Po tej rozmowie po raz pierwszy zaczął przychodzić na spotkania z terapeutą i po raz pierwszy trafił do poradni uzależnień, która wtedy mieściła się przy ul. Słonecznej. – Trzeba było mieć silną wolę, bo po drodze była „Klepka” i wielu skręcało właśnie tam. Ja też nie brałem tego całkiem serio, bo uważałem wtedy, że nie jestem uzależniony od alkoholu. Małgosi, która była moją terapeutką, naopowiadałem wiele kłamstw. Chciałem, żeby to dobrze wypadło u pracodawcy, że się tak staram. Po latach przyznałem się jej do tego, ale wtedy już byłem mądrzejszy – tłumaczy.

Wytrzymał pół roku. Przed świętami pojechał z prezentami do mamy, ale przed sylwestrem wrócił do hotelu robotniczego. Miał być tylko jeden toast wzniesiony z kolegą, ale picie przeciągnęło się do 8 stycznia. Dostał dyscyplinarkę. Potem zatrudniano go, by znowu zwalniać. Za każdym razem, szukając ciepłego kąta odbywał wędrówkę po okolicznych dworcach, aż w końcu trafił do ośrodka zamkniętego w Gorzycach. – Chciałem tam tylko przezimować, ale okazało się, że jest zupełnie inaczej niż w Toszku. Znalazłem się w grupie i pierwszy raz wypowiedziałem słowa: Mam na imię Edek. Jestem alkoholikiem. Ale wtedy ten Edek, to był jakiś Edek, a nie ja. Na szczęście grupę prowadził Zenek, który też był alkoholikiem. Jak nam przedstawił swój piciorys, to pomyślałem: kurcze, on pił to samo co ja, tylko w innym czasie i w innych miejscach. Zenek był z Raciborza, więc było mi łatwiej. Co piątek dostawałem przepustkę do klubu AA „Helios”. Tam poznałem wielu ludzi i miałem już dokąd wracać, ale po raz kolejny postanowiłem, że pojadę w Polskę. Wtedy Zenek powiedział: nawet jak wyjedziesz na Grenlandię, to zapuka kiedyś do ciebie eskimos z butelką whisky i skończysz jak zawsze. Kupiłem sobie marynarkę, założyłem okulary i kolejny raz poszedłem do ZEW-u. To był już piaty raz. Można powiedzieć, że byłem zasłużonym pracownikiem dla kadr, ale dali mi szansę – opowiada po latach.

Przyszedłem, uwierzyłem, zostałem

Na pierwszą rocznicę niepicia Edka klub AA „Helios” wypełnił się po brzegi. Przyszli wszyscy, którzy mu w jego abstynencji kibicowali i którzy do dziś go wspierają. – Kiedyś usłyszałem tłumaczenie mojego kolegi: Edek nie pije bo nie może. Od razu poczułem bunt, bo ja mogę, tylko już nie chcę, a w zasadzie to chcę nie pić. To jest różnica. Teraz to ja już jestem Edek alkoholik. Już się tego nie wstydzę – dodaje.

O założeniu rodziny nigdy nie myślał, bo jak tu snuć plany na przyszłość, gdy najwierniejszą przyjaciółką wciąż pozostaje wódka? Gdy nie ma się domu, a z pracy znika się na całe tygodnie w objęcia alkoholu? Przyszłą żonę poznał na zabawie w Branicach. Nie bała się zacząć nowego życia z mężczyzną, który od dziesięciu lat nie pił, ale wciąż był alkoholikiem. Na początku zamieszkali w kawalerce razem z jej trzema synami i psem wziętym ze schroniska. Potem terapeuta pomógł w zdobyciu dla rodziny większego mieszkania. Są po ślubie już 20 lat i doczekali się syna, a ZEW stał się miejscem pracy, w którym Edek pozostał aż do emerytury.

Alkoholu się nie boi, bo jak mówi, strach odczuwa tylko przed czymś nieznanym, a alkohol poznał dobrze i wie co z nim zrobił. – Potrzebuję grupy, bo z ludźmi, którzy przeszli to co ja, czuję się bezpieczniej. Musi być terapeuta w poradni uzależnień i muszą być mityngi – podsumowuje Edek, który nie pije już prawie trzydzieści lat. – Przestałem pić dla siebie, bo miałem już dosyć błąkania się po dworcach. Chciałem znów żyć. I chciałem odzyskać zaufanie – mówi z przekonaniem i wraca wspomnieniami do rodzinnego domu, w którym jako pierwsza zaufała mu mama. Zanim to się stało, musiało minąć trochę czasu. – Przyjechałem kiedyś do niej i zobaczyłem, że nie zamyka już kredensu, z którego kiedyś podbierałem pieniądze na wódkę. To była dla mnie bardzo wzruszająca chwila – mówi przez łzy i pokazuje list, który mama napisała do członków grupy AA, do której trafił. „Dziękuję Wam serdecznie za uratowanie mojego kochanego syna Edka z tej strasznej choroby, która nazywa się alkohol. Dzięki Bogu, Matce Najświętszej, do której modliłam się w dzień, a nawet i w nocy i Wam drodzy Państwo, mój syn odzyskał zdrowie i rozum, stał się normalnym człowiekiem, żyje i pracuje, pamięta gdzie jest dom rodzinny, do którego często wraca” – pisała po pierwszej rocznicy niepicia Edka.

Jakie jest dziś to odzyskane życie? – Nie piję i jestem z tego dumny. Chodzę po ulicach z podniesioną głową i nie wstydzę się mówić że jestem alkoholikiem. Wróciłem do rozwiązywania krzyżówek, spotykam się z ludźmi, ale najważniejsze jest to, że mam rodzinę, do której mogę wracać. I zawsze noszę przy sobie cukierki. Tyle osób skrzywdziłem tym piciem, że teraz chcę każdemu osłodzić dzień. Niech pani też weźmie. Na pamiątkę od Edka. Edka – alkoholika.

Katarzyna Gruchot


Poradnia Terapii Uzależnienia i Współuzależnienia w Raciborzu będzie pracować do 20 grudnia zgodnie z harmonogramem: poniedziałki 8.00 – 20.00, wtorki 15.00 – 20.00, środy 15.00 – 20.00, czwartki 8.00 – 20.00, piątki 8.00 – 17.00. Rejestracja telefoniczna w godzinach pracy poradni 32 415 38 35.


O osobach z uzależnieniami przeczytasz także: