Sobota, 28 września 2024

imieniny: Luby, Wacława, Salomona

RSS

Pasjonat czy hochsztapler? Podróżnik kazał się wozić samochodem i wybrzydzał

22.08.2016 14:03 | 33 komentarze | art, mak

Najpierw prosi o skromną gościnę. Na miejscu oczekuje luksusów i jest bardzo wybredny. Obieżyświat Janusz Strzelecki-River, który odwiedził nasze gminy, pozostawił po sobie nienajlepsze wrażenie.

Pasjonat czy hochsztapler? Podróżnik kazał się wozić samochodem i wybrzydzał
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Janusz Strzelecki-River przedstawia się jako 80-letni mieszkaniec Rzymu, który urodził się w Polsce. Postanowił odbyć ekstremalną podróż rowerem dookoła świata. Aktualnie przemierza trasę dookoła Polski, codziennie pokonuje 15 km. Kilka dni temu odwiedził Lubomię, Gorzyce i Godów.

O mężczyźnie na rowerze większość stykających się z nim osób wie tyle, ile on sam zechce o sobie ujawnić, lub ile uda się na szybko wyszperać w artykułach prasowych. A te - z nielicznymi wyjątkami, wypowiadają się o nim w samych superlatywach.

Znudzony wygodnym życiem

W 2000 r. Strzelecki-River postanowił ruszyć na rowerze w świat. Wszem i wobec twierdzi, że znudziło go wygodne życie i po tym, jak trafił do jego rąk artykuł o Włochu, który ruszył na rowerze dookoła Włoch, sam uznał, że przejedzie dookoła cały świat. Wsiadł na rower i do tego czasu miał przejechać 200 tys. km w ponad 150 krajach świata. Podkreśla, że podróżuje w ekstremalnych warunkach (śpiwór bez namiotu, dzienny budżet - 3 dolary).

Mówi o sobie dużo, choć chaotycznie. Ojciec był żołnierzem kawalerii, matka Rosjanką. Oboje zginęli w czasie wojny. Nie lubi Ameryki, choć przyznaje, że posiada amerykańskie obligacje. - Pieniądze z obligacji po śmierci rozdam dzieciom. Mam wszystko dogadane z prawnikiem – mówi.

Zapewnia, że w każdym kraju czuje się dobrze. - W Indiach jestem hinduistą, w Chinach buddystą, w krajach arabskich muzułmaninem – wyjaśnia.

Prosił o skromną gościnę

River zamierza jechać na rowerze przez świat co najmniej do Igrzysk Olimpijskich w Rzymie, które odbędą się w 2024 roku. Będzie miał wtedy 88 lat. Na razie jeździ po naszym kraju. Kilka dni temu zawitał do przygranicznych gmin naszego powiatu. Najpierw trafił do Lubomi. Wcześniej zasypał lubomski urząd e-mailami dotyczącymi swoich wymagań.

Napisał między innymi, że prosi o nocleg ("nocuję w śpiworze bez namiotu i łóżka w świetlicach wiejskich, remizach OSP, salach gimnastycznych itp. oraz agroturystykach, zajazdach, pensjonatach lub hotelach, tylko jeśli będę goszczony bezpłatnie w celach reklamowo-promocyjnych").

Poprosił również o "skromną gościnność w miarę możliwości w formie domowego obiadu złożonego z dwóch dań i surówek, do wyboru: dania mączne (pierogi, kopytka, gołąbki, ruskie pierogi, makarony i naleśniki oraz ryby i grzyby, jeśli jest możliwość)". - Z mięsnych dań nie jadam wieprzowiny, ale mogę skorzystać z gulaszu z kaszą gryczaną. Kolacji nie jadam, tylko pół kg owoców lokalnych, wiejskich, np. truskawki, czereśnie. Śniadania przygotowuję sam, proszę tylko o pomoc w otrzymaniu 2 wiejskich jajek, porcji twarogu wiejskiego oraz 0,5 l mleka prosto od krowy - brzmiał kolejny fragment listu od podróżnika. Podobne wymogi stawia każdej gminie, przez którą przejeżdża.

Komedia jak u Barei

Wraz z listem od podróżnika do gmin trafił również apel Związku Województw Rzeczpospolitej Polskiej oraz Urzędu Marszałkowskiego Województwa Śląskiego o przyjęcie podróżnika i spełnienie jego wymagań. Włodarze Lubomi przygotowali zatem nocleg i świeże produkty. - Spełniliśmy podstawowe wymagania, o których pisał - podkreśla wójt Lubomi, Czesław Burek. Ale gdy gość przyjechał, zaczęły się sceny niczym z filmów Barei. Podróżnik najpierw odmówił pobytu w prywatnym domu, bo stwierdził, że będą przeszkadzać mu maszyny, które sąsiadują z budynkiem. - Mimo że maszyny nie pracowały - podkreśla wójt. Zakwaterowano więc rowerzystę w kempingu sołtysa Syryni, co też nie do końca go satysfakcjonowało. - Najpierw pisze nam, że śpi w ekstremalnych warunkach, a w praktyce oczekuje standardów hotelowych - kręci z niedowierzaniem głową wójt Lubomi, Czesław Burek. Posiłek przygotowano mu w jednym z gminnych lokali. - Przyszedł i powiedział, że chce menu i sam sobie coś wybierze, bo jego wszyscy goszczą w porządnych restauracjach - nie kryje zażenowania sekretarz Lubomi, Roman Bizoń. A gdy nie dostał tego, czego chciał... - Szefowej lokalu powiedział, że zrobi jej "odpowiednią" reklamę w radiu i prasie - dodaje sekretarz, zaskoczony tak roszczeniową postawą. Przygotowane na śniadanie świeże produkty, w tym mleko od krowy też mu nie pasowało, bo stwierdził że "jest z porannego udoju, a on oczekiwał z wieczornego".

Wymyślał i krytykował

Ponieważ w czasie pobytu pogoda była deszczowa, zadzwonił do gminy, żeby "to wójt do niego przyjechał, porozmawiał i zrobił sobie z nim zdjęcia, bo jest brzydko". - Nieporozumienie - kwituje wójt Lubomi. Z kolei przed spotkaniem z przedszkolakami podróżnik zatelefonował z Biura Obsługi Klienta urzędu gminy do przedszkola i zażyczył sobie, by panie kucharki przygotowały mu głęboką miskę mizerii i 5 racuchów. W przedszkolu tego dnia mieli jednak grysik. Odmowę skomentował stwierdzeniem, że "z tym się jeszcze nie spotkał". Co więcej, jeszcze w trakcie pobytu gościa do włodarzy dotarło, że podróżnik narzeka na to, jak został przyjęty. - Że źle go potraktowaliśmy, że jesteśmy niegościnni i że musiał spać w baraku. Postanowiłem, że odniosę się do jego zachowania, ale mi podczas spotkania powiedział "że został pięknie przyjęty, a gmina wspaniale się rozwija". Taki sprytny - podkreśla wójt.

Kazał się wozić samochodem

Później trafił do gminy Gorzyce. - Jego wizyta wyglądała zupełnie inaczej, niż nam ją wcześniej opisał. Szanuję go za jego wiek, ale wymagania miał z najwyższej półki. Np. codziennie rano należało mu do śniadania dostarczyć gazety. Twierdzi, że podróżuje rowerem, ale u nas wszędzie kazał się wozić samochodem, bo stwierdził, że przecież nie będzie dojeżdżał na rowerze. To jego podróżowanie wygląda trochę jak żerowanie na publicznych pieniądzach – mówi nam urzędniczka z Gorzyc, która opiekowała się podróżnikiem. Nie zostawił również dobrego wrażenia w przedszkolu, gdzie dzieciom opowiadał tak niestworzone i przerażające historie, że te po prostu się bały. Rodzice prosili, by przerwać spotkanie i wyprosić podróżnika z przedszkola. - Cieszyłam się kiedy jego wizyty dobiegła końca. I współczułam następnej gminie, którą odwiedzi – dodaje.

Obraził się na sołtysa

W godowskim urzędzie cierpliwie znosili wymogi rowerzysty. Najpierw nawet się cieszono, że tak sławny gość odwiedza gminę. Czar prysł dość szybko. Sami byliśmy świadkami jak szefowa gminnej promocji wysłuchiwała pretensji o to, że... sołtys jednej z wizytowanych miejscowości jest na wczasach i z podróżnikiem spotkać się nie może. - To ja do tej miejscowości nie pojadę - uznał podróżnik. Kategorycznie odmówił noclegu w budynku dawnego przejścia granicznego w Gołkowicach. Ostatecznie gmina ulokowała go w jednej z restauracji na terenie gminy. - Jak się przyjeżdża w gości to przyjmuje się warunki i propozycje gospodarza, a nie, że ma się wymagania jak w hotelu pięcigwiazdkowym – charakteryzuje krótko pobyt podróżnika w gminie Mariusz Adamczyk, wójt Godowa.

Życie jak scenariusz filmu

Okazuje się, że Janusz Strzelecki-River ma niezwykle barwną osobowość i bogatą w przeróżne doświadczenia przeszłość. Choć sporo o sobie mówi, to ciekawsze wydaje się to, czego o sobie powiedzieć nikomu nie chce. Światło na jego przeszłe życie rzuca nieco książka pt. „Lechia – Juventus, więcej niż mecz”. Opowiada ona historię dwumeczu w nieistniejącym już Pucharze Zdobywców Pucharów. Jedną z głównych postaci książki jest... Strzelecki-River. Z książki wynika, że dzisiejszy pasjonat rowerowych podróży na koszt podatnika w przeszłości był niesamowicie sprytnym i obrotnym hochsztaplerem, zapewniający wszystkich o swoich olbrzymich możliwościach. Już w PRL-u za różne przekręty finansowe interesowała się nim prokuratura. W 1964 r. został nawet aresztowany i skazany na 2,5 roku więzienia za nadużycia finansowe. W 1973 r. organizował niedoszłe tournée piłkarzy Górnika Zabrze po Afryce. W biurze radcy handlowego w Libii pobrał pożyczkę pieniężną, której nie spłacił. Kierowane do polskiej ambasady skargi afrykańskich wspólników Strzeleckiego o jego nadużycia finansowe stały się bezpośrednią przyczyną odebrania mu prawa do legalnego pobytu za granicą. Przyjął status bezpaństwowca. Przyjął nazwisko Johnny River. Osiadł we Włoszech, gdzie próbował nawiązać kontakty z wywiadem PRL. Tam również był zamieszany w różne dziwne interesy.

Magdalena Kulok
Artur Marcisz


Urząd Marszałkowski wycofał wsparcie

W obliczu sprzecznych informacji informacji o podróżniku Urząd Gminy w Lubomi wystąpił do Urzędu Marszałkowskiego Województwa Śląskiego z pytaniem - czy zanim Urząd Marszałkowski zwrócił się do gminy z prośbą o otoczenie podróżnika opieką, to zweryfikował kim ten człowiek jest? Urząd Marszałkowski przyznał, że również z innych gmin z terenu województwa śląskiego dochodzą negatywne opinie o podróżniku. - Usłyszeliśmy, że jego oczekiwania wykraczały poza przytoczone aspekty, a jego zachowanie w rozmowach nie zawsze było odpowiednie, i że próbując dopiąć swego powołuje się m.in. na nasz urząd. To spowodowało, że musieliśmy zweryfikować swoje stanowisko i przestać angażować autorytet UMWŚ w celu wsparcia jego podróży. Pozostawiamy gminom kwestię udzielenia wsparcia panu Januszowi do własnego uznania - napisał doradca marszałka województwa.

Ludzie:

Czesław Burek

Czesław Burek

Wójt Gminy Lubomia