środa, 25 grudnia 2024

imieniny: Anastazji, Piotra, Eugenii

RSS

Zolyty trwały kilka miesięcy, małżeństwo już 70 lat

16.01.2016 09:44 | 0 komentarzy | art

Ślubu mogło w ogóle nie być. Alojzy o mało nie stracił życia, kiedy na Śląsk przybyła Armia Czerwona. Radzieccy żołnierze znaleźli jego fotografię w niemieckim mundurze.

Zolyty trwały kilka miesięcy, małżeństwo już 70 lat
Alojzy i Gertruda Szebera najpierw odnowili małżeńskie przyrzeczenia. Póxniej odebrali gratulacje od włodarzy gminy
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Para małżonków z Turzy obchodziła jubileusz 70-lecia małżeństwa w wigilię Świąt Bożego Narodzenia. Tuż po świętach zostali przyjęci w Urzędzie Stanu Cywilnego przez wójta Gorzyc Daniela Jakubczyka, kierownika USC Jadwigę Siedlaczek oraz zastępcę przewodniczącego rady gminy Mariana Jureczkę. Tam w obecności członków najbliższej rodziny odnowili przyrzeczenia małżeńskie. Małżonkowie powspominali również dawne czasy. Szczególnie 95-letni Alojzy doskonale pamięta szczegóły sprzed 70 lat. - Poznaliśmy się na dożynkach w Turzy w 1945 r. W wigilię tego samego roku wzięliśmy ślub. Nie było śniegu, była mżawka – wspomina. Na uwagę, że pobrali się po dość krótkim czasie znajomości, pan Alojzy odpowiada, że wtedy nie było czasu na długie zolyty. - Trzeba było odbudować dom żony, potem wybudować własny, potem dzieciom. Cały czas było dużo pracy – przyznaje pan Alojzy.

Niebezpieczny koniec wojny

Ślubu mogło w ogóle nie być. Alojzy o mało nie stracił życia, kiedy na Śląsk przybyła Armia Czerwona. Radzieccy żołnierze znaleźli jego fotografię w niemieckim mundurze. Z Turzy został pod eskortą wysłany na przesłuchanie do sztabu na Wilchwach. - Po drodze żołnierze, którzy mnie prowadzili, powiedzieli mi, że mnie zastrzelą. To im odpowiedziałem, żeby strzelali. Wtedy się nie bałem. Po całej tej wojennej zawierusze było mi wszystko jedno – opowiada. Po przesłuchaniach został umieszczony w tymczasowym areszcie, w piwnicach sztabu. Przy pomocy współwięźniów zdołał uciec. Kierował się na Jastrzębie. - Trafiłem do domu mamy kolarza Gawliczka, (najprawdopodobniej chodzi o dom rodzinny urodzonego w Mszanie Józefa Gawliczka, zwycięzcę Tour de Pologne – przyp.red.) Ona mnie przechowała i jej zawdzięczam to, że Rosjanie mnie nie znaleźli – opowiada. Swoje przeżyła też jego małżonka. 18-letniej wówczas dziewczynie koniec wojny przyniósł stratę ojca. Został zabity przez radzieckiego żołnierza za pomoc młodej dziewczynie, którą ów żołnierz wziął sobie na oko.

Ludzie ze stali

Szeberowie na starcie wspólnego życia mieli pod górę nie tylko dlatego, że po wojnie brakowało dosłownie wszystkiego. Z niedostatkiem stykał się wówczas każdy, ale pochodzący ze Skrzyszowa Alojzy miał ciężej niż inni. Nowy rozdział – wspólnego życia - rozpoczął jako inwalida. Na początku lat 40-tych został powołany do Wehrmachtu. Na froncie wschodnim został ranny. Z wojny wrócił bez nogi. Mimo to nie narzekał i nie użalał się. Po zakończeniu działań wojennych codziennie jeździł na rowerze do pracy, do czeskiej Ostrawy. - W Polsce pracy nie było – wyjaśnia. Wydzierżawił też kawałek pola, kupił krowę. - To była bardzo dobra krowa. Wyżywiła całą rodzinę – wspomina. Po kilku latach zaczął pracować w Przedsiębiorstwie Budowy Szybów. Pracował m.in. przy budowie szybu nr V w Krostoszowicach. Później trafił do pracy na nowo powstałej KWK 1 Maja. Choć bez nogi, to bardzo długo pracował jako pracownik dołowy. Z kolei pani Gertruda najpierw pracowała jako pracownik cywilny w Wojskach Ochrony Pogranicza, a później w Urzędzie Gminy w Turzy. Kiedy urodziła pierwszego syna, musiała z pracy zrezygnować. - Wtedy nie było z kim zostawić dziecka, bo każdy miał pełno własnej roboty – wyjaśnia pan Alojzy. W sumie małżeństwo doczekało się 2 synów, 4 wnuków i 4 prawnuków. Ciosem dla małżonków była śmierć pierworodnej córeczki, która ciężko zachorowała, mając zaledwie 7 miesięcy.

Artur Marcisz