Piątek, 27 grudnia 2024

imieniny: Jana, Żanety, Fabioli

RSS

Daria na tropie, czyli rybniczanka w USA: kilka słów o amerykańskich dzieciach

16.11.2014 08:13 | 0 komentarzy | ż

Polskie dzieci kontra amerykańskie dzieci. Czy coś je w ogóle różni? Otóż tak. Różnica między polskimi i amerykańskimi dziećmi to... rodzice.

Daria na tropie, czyli rybniczanka w USA: kilka słów o amerykańskich dzieciach
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Dzieci umawiają się na wizyty

Playdate czyli spotkania dzieciaków organizowane przez rodziców w domu jednego z nich lub na tzw. „gruncie neutralnym”, czyli na przykład placu zabaw. W Polsce wygląda to tak, że dziecko idzie sobie na dwór, biega, śpiewa i radośnie podskakuje, aż nagle wpada na pomysł, żeby iść do kolegi. No więc idzie. Puka do drzwi, mówi ładnie „dzień dobry, czy mogę pobawić się u Jasia?”, po czym zostaje wpuszczone do środka, niejednokrotnie załapując się na przepyszny obiad, przygotowany przez mamę Jasia. Tutaj byłoby to raczej nie do pomyślenia. Na playdate trzeba umówić się parę dni wcześniej. Dodatkowo polski Tomeczek u polskiego Jasia nierzadko siedzi sobie zadowolony od wczesnego ranka do późnego wieczora. W Stanach playdate trwa zwykle godzinę lub dwie, góra trzy.

Wydawałoby się, że playdate to dobra okazja do nawiązania bliższych relacji między rodzicami dzieci. Zwykle jednak rola rodzica ogranicza się jedynie do przywiezienia pociechy w umówione miejsce, a następnie jej odebrania.

Leniwi rodzice

Pewnego popołudnia, już po mojej przeprowadzce do Kolorado, zabrałam swoich dwóch chłopców na plac zabaw. Co ujrzały moje oczy, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Każda jedna ławka zajęta była przez rodziców lub opiekunki, każde z iPhonem lub tabletem w ręku. Ktoś by mógł pomyśleć, że to zebranie jakiejś największej korporacji na świeżym powietrzu, a nie plac zabaw. Nie tylko ja jednak byłam jedyną zdziwioną osobą na tym placu zabaw. Szaleńczo zdziwieni okazali się być rodzice dzieci, kiedy zobaczyli, że wykazuję jakiekolwiek zainteresowanie swoimi chłopcami i razem z nimi wspinam się na drabinki, zjeżdżam ze zjeżdżalni i udaję potwora uganiając się za nimi po całym placu zabaw. Po wszystkim podeszła do mnie dwójka rodziców i spytali, czy jestem mamą czy nianią i jeśli nianią, to czy jestem zainteresowana pracą dla nich...

Jakiś czas temu, dokładnie na tym samym placu zabaw, spotkałam się z moim przyjacielem, który również pracuje jako au pair. Przyszedł ze swoimi chłopcami, ja przyprowadziłam swoich, dodatkowo dołączyła do nas jeszcze trójka innych. Jeden z nich przyniósł zabawkowe miecze i tarcze, takie zupełnie nieszkodliwe. W żaden sposób nikt nie mógłby sobie zrobić nimi krzywdy (chyba, że by je zjadł). Rozpoczęliśmy więc walkę na miecze, co polegało na tym, że ja i mój przyjaciel broniliśmy się, a chłopcy nas atakowali. W pewnym momencie podeszły do nas dwie matki i zarzuciły nam, że jesteśmy agresywni. Oczywiście dwójka dwudziestolatków nie puściłaby takiej uwagi płazem. Od razu stanęliśmy w swojej obronie zarzucając kobietom, że one siedzą od godziny na ławce z telefonami i nawet się nie pofatygują, żeby rzucić okiem na swoje pociechy. A my przynajmniej się z naszymi bawimy. Kobiety zostały bez słowa, jednak i tak długo później warczały coś pod nosami zapewne zastanawiając się z jakiej to racji mieliśmy czelność rzucić im prawdą w oczy.

Dzieci trzymają się razem

Jednakże za sprawą obojętnych i leniwych rodziców, dzieci szybko uczą się empatii. Niejednokrotnie byłam świadkiem tego, że jakieś dziecko przez kilka minut prosiło ojca o to, żeby pohuśtał je na huśtawce, a ojciec oczywiście zajęty telefonem i iPadem, znalazł dziesięć wymówek, żeby nie wstawiać i nie bawić się z dzieckiem. Wtedy inicjatywę przejmują najmłodsi, którzy podbiegają do dzieciaka na huśtawce, pomagają mu się na nią wspiąć i huśtają je, a ojciec gapi się na całą scenę ze szczęką przy samej ziemi.

Asekuracja

Nie wszystkie dzieciaki są jednak takie same. Niestety większość amerykańskich dzieci jest niezaradna i uzależniona od rodziców. A to dlatego, że kiedy w Polsce, dzieciaki od najmłodszych lat brykają same na placach zabaw i boiskach, w USA rodzic śledzi każdy krok dziecka. Dziecko samo może zostać tylko na podwórku za domem, ale samo nie może już iść na plac zabaw po drugiej stronie ulicy. I nie chodzi mi tutaj o obawy przed porwaniem, bo to akurat w tych czasach jest poniekąd zrozumiałe. Chodzi o to, że kiedy dzieci wspinają się na drabinki, rodzice lub nianie asekurują je z każdej możliwej strony. Kiedy taki siedmiolatek przewróci się na trawie, płacze przez pół godziny, a matka biegnie po plaster, bandaż, a najlepiej całą apteczkę i lekarza. Dziecko nie może wrócić samo z przystanku autobusowego do domu (chociaż dom oddalony jest o dwie minuty drogi), niezależnie od tego czy ma lat siedem czy jedenaście. Zawsze czeka na nie rodzic lub niania.

Zabrane dzieciństwo

I gdzie podziało się dzieciństwo amerykańskich dzieci? Małe łobuzy spragnione przygód i wrażeń wracają do domu po siedmiu czy ośmiu godzinach szkoły i zamiast pędzić z rówieśnikami na boisko, rodzice zapędzają ich do samochodu i rozwożą na zajęcia dodatkowe: skrzypce, gra na fortepianie, lekcje pływania, lekcje muzyki, dodatkowa matematyka, dodatkowe czytanie... Dlatego też place zabaw w godzinach popołudniowych są puste. Boiska do piłki nożnej? Są zapełnione, głównie w weekendy. Ale nie łudźcie się, że dzieciaki sobie wtedy beztrosko grają z rówieśnikami. Boisko otoczone jest przez rodziców, którzy przywieźli swe pociechy na dodatkowe lekcje gry w piłkę. Godzina ciężkiego treningu, a potem w drogę, na następne zajęcia...

/Darisza Muszyńska/

 


Pochodząca z Rybnika Daria Muszyńska od dwóch lat mieszka w USA. W tym czasie zwiedziła prawie 20 stanów. Zdobyte w czasie podróży doświadczenia zebrała w ebooku własnego autorstwa pt. "Ameryka oczami Au Pair".


Polecamy również: