Barbie, czyli o jeden mem za daleko
- Gdyby twórcom "Barbie" dać do przerobienia naszego Reksia, rozdmuchaliby z niego tak samo przekonującą superprodukcję - pisze Adrian Szczypiński o głośnym filmie, który niedawno wszedł do kin i wywołuje ogromne emocje.
Do historii kina przeszło (a raczej nie przeszło) wiele kiepskich filmów, nakręconych za duże pieniądze i z wielkimi nazwiskami. Kto bogatemu zabroni. Trudniej przypomnieć sytuację, w której do realizacji wysokobudżetowej, rozrywkowej fuchy zatrudniany jest reżyser intelektualista. Tak z głowy przypominam sobie Francisa Forda Coppolę, który w połowie lat 80. był w finansowym dołku i poprosił swego przyjaciela George'a Lucasa o jakąś dobrze płatną fuchę. Dostał do wyreżyserowania "Kapitana Eo", 17-minutowy film muzyczny z Michaelem Jacksonem, nakręcony za ogromne pieniądze w 3D dla Disneylandu.
A co by było, gdyby taki, na przykład, Wojciech Smarzowski, nakręcił coś tak błahego jak serial "Brzydula"? Oj, inba by poszła na całego Pudelka, że Smarzol się sprzedał, skończył i został mu już tylko "Klan". Tylko że Smarzowski naprawdę nakręcił "Brzydulę", konkretnie 25 z 235 odcinków. Ale jak to? Po prostu - rozpoczynając nowy serial, stacje telewizyjne często biorą kogoś z doświadczeniem, kto skutecznie wystartuje dany tytuł i nada mu pożądany format, a uznani twórcy biorą takie fuchy (także reklamy), żeby mieć finansowy spokój podczas wymyślania swoich autorskich arcydzieł, które niekoniecznie muszą być kasowe.
Patrząc na listę płac "Barbie", można odnieść podobne wrażenie. Z jednej strony bezlitosne korpo, z drugiej para bardzo twórczych osób, która już udowodniła, że autorskie kino artystyczne na wysokim poziome to ich para kaloszy. Greta Gerwig i Noah Baumbach. Ich zaledwie sześć, realizowanych razem i osobno filmów przyniosło łącznie dwa Oscary i 18 nominacji. Czyli artyści, świadomi twórcy, którzy poprzeczkę stawiają wysoko, byle czego nie kładą na talerz, a jak już muszą rano wstać, to wieczorem są z siebie dumni. BUM! i to oni podpisali się pod ekranizacją korpobajki o jej flagowym produkcie. Tak bida przycisnęła?
Darujmy sobie prasowe opowieści Grety i Noaha o szukaniu nowych doświadczeń. To samo powiedzą ci, którzy naprawdę muszą brać takie robótki, bo im nie styka do pierwszego. Czyżby chęć beztroskiego pobawienia się materią filmową za porządną kasę? Albo szaleńcze pragnienie opowiedzenia czegoś odkrywczego w tak banalnym temacie? Ale czy to ważne? Greta i Noah wykonali jedno z największych filmowych kuriozów ostatnich lat i zrobili to tak konsekwentnie, że trudno ten film jednoznacznie pochwalić albo zgrilować.
Gdyby twórcom "Barbie" dać do przerobienia naszego Reksia, rozdmuchaliby z niego tak samo przekonującą wizualnie superprodukcję. Nie jestem odbiorcą docelowym tego filmu, jaką z pewnością jest moja 20-letnia córka Julia, zachwycona finałowym przesłaniem co światlejszych bohaterek. Jeśli ten stek banałów miał być perłą w koronie filmu, którym niespodziewanie zachwyca się pół świata, to z pewnością pomyliłem seans. Ale docenić trzeba konsekwencję w zbudowaniu ekranowego świata Barbielandu, jak z najlepszych czasów musicali, tego tak bardzo amerykańskiego i tak samo pławiącego się w ostentacyjnej sztuczności gatunku. Możecie wierzyć lub nie, ale po filmie nie odbija się różowym plastikiem. Powinno, a nie odbija. Greta i Noah - dzięki!
Margot Robbie jest zachwycająca w roli tytułowej, ale już Ryana zamieniłbym na Reynoldsa, bo nie potrafię zrozumieć drewnianego fenomenu Ryana Goslinga. Kiedy szarżuje, a w roli Kena musi robić to bezustannie zostawia wiarygodność za drzwiami. Ryan Reynolds, którego uwielbiam od czasów "Deadpoola", byłby tutaj jak ryba w wodzie. Angaż Willa Ferrella to także zmarnowana szansa, bo ten aktor do zadań specjalnych grał szefa Mattela w stylistycznym kagańcu naciągniętym aż po kostki. To tak, jakby Abelard Giza miał zagrać młodego Karola Wojtyłę w filmie produkowanym przez Episkopat. Bez 200% korporacyjnej kontroli ani rusz. A wystarczyło dodać kogoś bardziej przewidywalnego w grzecznej roli.
Nie umiem tego filmu ani polecić, ani przed nim przestrzec, a jedyne co mnie rozczuliło to parodia "2001: Odysei kosmicznej" rozpoczynająca film. Julia natomiast stwierdziła, że "Barbie" powinna zobaczyć każda kobieta, która kiedyś miała taką lalkę i takie kompleksy z jej nieskalaną figurą związane. To przesłanie, wraz z krytyką tępego patriarchatu i ślepego różowego feminizmu, zostało przywalone w widza wprost, największą czcionką i siłą rażenia najlepszego mema. Trudno go przegapić, a na myślenie nie ma czasu. Lubię filmowe gry stylizacjami, ale "Barbie" jest o jeden mem za daleko. Albo ja jestem już na to za stary, albo w dzieciństwie nie bawiłem się lalkami. O, to chyba to. Wolę stylizacje Wesa Andersona, jego klocki są mi bliższe. A "Barbie" warto obejrzeć, choćby jako eksperyment i pewnego rodzaju ekstremum stylistyczne.
Przy okazji - nie wierzcie w bajki, że fenomen "Barbie" ruszył z kopyta dzięki poczcie pantoflowej albo boskiej interwencji. Bo kasowo film radzi sobie rzeczywiście doskonale, ale to rezultat tak właśnie skonstruowanej kampanii reklamowej za ciężkie pieniądze. Warner i Mattel próbują nam wmówić, że to się samo dzieje, że przyrodzone walory "Barbie" napędziły tę machinę, że to niepojęty, oddolny double-feature wraz z "Oppenheimerem" wyruszył na podbój kin. Spokojnie, film Nolana nie potrzebuje aż tak prostackiej zachęty. Sprytny marketing to jedna z naczelnych zasad Fabryki Snów.
A wiecie, w jakim filmie był najlepszy gag z Barbie? Nie, nie w "Barbie". W "Wyścigu szczurów" (Rat Race, 2001). Jadąc przez amerykańskie pustkowia bohaterowie trafiają na reklamę muzeum Barbie. Zachęceni przez własne dzieci zbaczają z trasy i jadą do muzeum, które okazuje się prowadzoną przez neonazistów placówką sławiącą postać Klausa Barbiego, "kata Lyonu", niemieckiego zbrodniarza II wojny światowej. Dowcip ryzykowny i maksymalnie gruby, ale żydowskim twórcom "Wyścigu szczurów" akurat wolno sobie z tych tematów robić jaja. To też jedna z zasad Hollywoodu.
6/10
Adrian Szczypiński
Barbie
- reżyseria - Greta Gerwig
- zdjęcia - Rodrigo Prieto
- wystąpili - Margot Robbie, Ryan Gosling, America Ferrera, Kate McKinnon, Issa Rae, Rhea Perlman, Will Ferrell
Adrian Szczypiński to filmowiec z Raciborza. Producent, reżyser i scenarzysta szeregu filmów o tematyce historycznej, m.in.: "Tajemnic kościoła św. Mikołaja", "Z biegiem Psinki", "Matki Polki" oraz "Ulitzki". Zawodowo od lat związany z Raciborską Telewizją Kablową.
Komentarze
4 komentarze
" Czytanie tego samozachwytu zajmuje niemal tyle czasu, co czas trwania filmu." FoteluKisiela, czytanie widać sprawia Ci sporo trudności skoro zajęło tak dużo czasu...
Co za bełkot. Sezon ogórkowy w pełni skoro Nowiny publikują takie teksty. Czytanie tego samozachwytu zajmuje niemal tyle czasu, co czas trwania filmu. Autor oglądał film siedząc przed ekranem. Jednak pisząc recenzję siedział przed własnym portretem, oprawionym w ciężkie, złote ramy.
Widać klasę, zdecydowanie. Więcej nam trzeba takich tekstów!
Świetny tekst Adrianie! Równie dobrze jak obrazem posługujesz się słowem pisanym. Widać klasę i profesjonalizm, ale i charyzmę i krytyczny pazur. Pozdrawiam.