środa, 25 grudnia 2024

imieniny: Anastazji, Piotra, Eugenii

RSS

Pływadło 2015 oczami uczestników. W Raciborzu było OK, ale w Kędzierzynie... [SPROSTOWANIE]

05.08.2015 11:08 | 2 komentarze | web
Ostatnia aktualizacja: 10.08.2015 16:41

Zgłosiła się do nas załoga "Fiat 100 lat", która wzięła udział w tegorocznym Pływadle z prośbą o sprostowanie. Dotyczy ono zestawienia zdjęcia przedstawiającego załogę z treścią listu do redakcji, który opublikowaliśmy w portalu Nowiny.pl. Czytelników informujemy, że zdjęcie to miało charakter poglądowy, a przesłany do naszej redakcji list (treść poniżej) nie był autorstwa drużyny "Fiat 100 lat".

Pływadło 2015 oczami uczestników. W Raciborzu było OK, ale w Kędzierzynie... [SPROSTOWANIE]
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Chcieliśmy czytelnikom i możliwe, że przyszłym uczestnikom przedstawić całą imprezę tak, jak nam tego nie przedstawiano. Mając znajomych, którzy płynęli już kilka razy na różnych pływadłach zawsze słyszeliśmy, że będzie dobrze, nie ma się, czego obawiać, a beczki można przywiązać byle kawałkiem sznurka. Mówili: będzie zabawa! Była...

Budowa pływadła

Na pomysł wzięcia udziału w imprezie po raz pierwszy nie w charakterze obserwatorów a uczestników wpadliśmy podczas jednego z licznych garażowych zebrań i rozmów przy pizzy. Oczywiście plany były wielkie, ba! Ogromne. Łódka, rozkładany pokład, silniki kilkudziesieścio konne... Ale plany trzeba było zweryfikować i po wstępnym określeniu kształtu naszego pływadła trzeba było oszacować wagę, dobrać odpowiednią ilość beczek, zabieramy się za konstrukcję nośną. U nas wybór padł na profile z racji ciężaru nadbudowy, w końcu postanowiliśmy płynąć autem i to bynajmniej małolitrażowym. Po przygotowaniu ramy przyszła kolej na przymocowanie beczek i tu znów po dyskusji postawiliśmy na ustawienie a'la katamaran, co okazało się dobrym wyborem. Następnie ustalić środek ciężkości, żeby nie mieć żadnych przechyłów. Postanowiliśmy przymocować beczki metalowymi płaskownikami i zabezpieczyć je od przodu metalowymi dziobami, co już w niedługim czasie miało okazać się kolejnym strzałem w dziesiątkę! Tak nam upłynęło prawie 4 miesiące...

Czas na spływ

Organizacja na starcie była na wysokim poziomie, kierowano nas precyzyjnie na miejsce wodowania, dostępne było biuro spływu a wszelkie ważniejsze informacje docierały do nas dzięki nagłośnieniu. Jako że płynęliśmy pierwszy raz, takie rzeczy były dla nas na wagę złota. W wodowaniu pomagał dźwig, więc wszystko poszło łatwo i gładko a co najważniejsze, nie poszliśmy na dno! Dotarło do nas, że teraz dopiero się zaczyna.

Spływ na odcinku Racibórz – Dziergowice do najłatwiejszych nie należy. Odra jest płytka, najeżona korzeniami oraz kamieniami. Wystartowaliśmy, mimo pole position na pierwszą prostą wypłynęliśmy na czwartym miejscu. Ale dzięki budowie na bazie katamaranu, kiedy inne załogi próbowały ustabilizować obracające się jednostki my bez problemów ustaliliśmy kierunek, daliśmy całą naprzód i wyrwaliśmy się z niebezpieczeństwa kolizji z innymi. Teraz zaczęła się zabawa. Nasze zanurzenie nie przekraczało 30 cm a mimo to udało nam się osiąść na mieliźnie, zerwać śrubę w silniku, uderzyć w leżące w wodzie drzewo, które omal nie zrzuciło jednego z nas z pokładu. Ach, jeszcze był jakiś podwodny kamień, który uszkodził jeden z naszych metalowych dziobów – ciekawe jak by to zderzenie zniosła plastikowa beczka. Najważniejsze spostrzeżenie: mieliśmy za krótkie wiosła. Potrzebne były wiosła o długości około 2 metrów, lub porządne tyczki do odpychania się od dna.

Droga do Dziergowic była pełna przygód jednak zarówno przystanek w Turzu jak i na końcu sobotniego etapu był bardzo dobrze zorganizowany, na przystani czekami na nas strażacy, z daleka wiadomo było gdzie można przybijać do brzegu a co ważniejsze, pomagali w cumowaniu. Jedyny niesmak powstał na zakończeniu etapu, kiedy to uhonorowano tylko załogi z terenu Gminy Bierawa.

Niedziela, drugi etap, zaczyna się od odprawy wszystkich załóg. Komendant spływu przekazał nam, na co należy uważać oraz przestrzegł o głębokości dochodzącej do 7 metrów. Mieśmy jeszcze czas na dokonanie drobnych napraw, między innymi na poprawę mocowań beczek. Mimo ostrzeżeń, odcinek od Dziergowic do Kędzierzyna był bardzo spokojny - Odra jest szeroka i głęboka, łatwo się steruje i nie trzeba co chwila omijać płycizn czy innych podwodnych zagrożeń. Niedzielny odcinek to czysta rekreacja i podziwianie widoków, na co w dniu poprzednim zabrakło czasu. Kiedy już się cieszyliśmy z końca etapu, zaczęło się pasmo złych informacji... lub złej organizacji?

Przepaść organizacyjna

Tym razem nie płynęliśmy jako pierwsi, lecz jako z cała grupa - szerokość Odry na to pozwalała. Na wysokości Reńskiej Wsi zostaliśmy skierowani do brzegu, gdzie musieliśmy koczować w chaszczach przez jakieś półtorej godziny, ponieważ "... na przystani jeszcze nie ma ludzi...". Trochę nieprofesjonalne podeście do uczestników. Gdy już zezwolono nam płynąć dalej, okazało się, że nie bardzo wiadomo gdzie można cumować, na brzegu nie było śladu kogokolwiek z obsługi, więc przybiliśmy gdzie nam się wydawało słuszne. Lekko podenerwowani wymuszoną przerwą i brakiem obsługi dowiedzieliśmy się, że w Kędzierzynie żadnego dźwigu nie będzie i nigdy nie było. Ciekawe jak wyciągniemy nasze półtoratonowe pływało?! W odpowiedzi słyszymy: "...wszyscy sobie zawsze jakoś radzą...".

Ciekawe jest to, że dla jednej z biorących udział jednostek (pływadła, które słusznie wygrało główną nagrodę, ale było też zbudowane przez głównego sponsora imprezy – stocznię) w Raciborzu sprowadzono specjalnie większy dźwig do wodowania. Trochę pokazała się przepaść organizacyjna między Raciborzem a Kędzierzynem. Kiedy już ochłonęliśmy, postanowiliśmy wyciągnąć zapożyczonym samochodem terenowym naszą tratwę z wody po pochylni, ale cóż znów się okazało, nikt nie pilnuje wjazdu na teren przystani a kierowcy parkują jak chcą - tarasując dojazd i uniemożliwiając manewrowanie! Brak organizacji przerażał. Gwóźdź do trumny przybiła „komisja” oceniająca pływała, przeszła obok jakby nas nie było. Nawet dziennikarze wykazali więcej zainteresowania. O ile wybór zwycięzcy uważamy za słuszny to sposób, w jaki komisja dokonała oceny jest już bardzo wątpliwy.

Mimo sporych niedociągnięć ze strony organizatorów w końcowym etapie, spływ to całkiem fajna przygoda. A jeśli możemy coś poradzić wszystkim, którzy zastanawiają się nad wzięciem w niej udziału to najważniejsze: weźcie długie wiosła lub tyczki, aby się od dna odpychać i budujcie lekkie i łatwe do demontażu konstrukcje.


Zobacz również:




Opinie oraz treści zawarte w rubryce Publicystyka przedstawiają wyłącznie własne zdanie autorów i mogą ale nie muszą odzwierciedlać poglądów redakcji. Masz coś ciekawego do przekazania szerszemu gronu - zapraszamy na łamy portalu nowiny.pl - opublikujemy Twój felieton bezpłatnie. Wyślij swoje przemyślenia na adres portal@nowiny.pl. Redakcja zastrzega sobie prawo odmowy publikacji materiału.