Poniedziałek, 29 lipca 2024

imieniny: Marty, Olafa, Beatrycze

RSS

Piękno jest miarą boskiej energii

15.01.2008 00:00
Rozmowa z dr. Henrykiem Fojcikiem z Rybnika, artystą rzeźbiarzem, wykładowcą akademickim.
– Zajmuje się Pan m. in. historią i teorią edukacji artystycznej. Jak ocenia Pan dzisiejsze nauczanie w tym zakresie?
– Pozornie jest dobrze: szkół z kierunkami artystycznymi przybyło, dziedzin takich naucza się na uniwersytetach, wyższych szkołach zawodowych, a nawet politechnikach. W tych miejscach kształci się wielu młodych ludzi, którzy w przyszłości staną się magistrami sztuki. To mogłoby napawać optymizmem. Jest jednak i druga strona medalu: na niższych szczeblach nauczania ogranicza się liczbę godzin przedmiotów takich jak plastyka – stąd mniejsze zapotrzebowanie na nauczycieli. Zdaję sobie sprawę, że to zwiększa bezrobocie wśród absolwentów z dyplomem magistra sztuki.
 
– Nasuwa się pytanie o rangę przedmiotów artystycznych w szkołach.
– W chwili obecnej, na pewno nie jest wysoka. Ocena przydatności przedmiotów artystycznych spada w ślad za spadkiem społecznego zapotrzebowania na sztukę. Według przeprowadzonych badań (na poziomie prowadzonych przeze mnie prac magisterskich), plastyka stale znajduje się w grupie przedmiotów o niskiej randze. Być może w przyszłości plastyka zniknie z wykazu obowiązkowych, szkolnych przedmiotów. Edukacja plastyczna w szkołach ogólnokształcących miała swoje „pięć minut” na przełomie XIX i XX wieku, kiedy to środowiska pedagogów, nauczycieli, a także rodziców zainteresowały się wychowaniem estetycznym w szkole. Po tym okresie fascynacji przyszły gorsze dla niej czasy, dziś trzeba o nią ciągle „walczyć”. Ranga plastyki w szkole zawsze była w jakimś sensie, powiązana z bieżącą praktyką artystyczną i jej społeczną recepcją. Dziś „przychylnemu” spojrzeniu na sztukę nie sprzyja często obecny w mediach skandalizujący nurt w sztuce.
 
– Czy ta „walka o plastykę” ma jeszcze sens?
– Oczywiście i nie chodzi tutaj o szkolny przedmiot. Zasadniczym celem edukacji artystycznej w szkole, najogólniej mówiąc, jest przybliżanie sztuki. Choć obecnie potrzeba obcowania z tą dziedziną w hierarchii ludzkich potrzeb nie zajmuje czołowego miejsca, to warto pamiętać, że sztuka zawsze była jednym z głównych filarów każdej kultury. Historii sztuki nie tworzą tylko artyści – skandaliści nagłaśniani dziś przez media. Historia sztuki to dzieje często heroicznych zmagań artystów o nadanie obrazowego kształtu ludzkim myślom, przeczuciom, marzeniom, ideom właściwym i ważnym w danym czasie. Niekiedy te obrazy (malarskie, rzeźbiarskie, graficzne) przynoszą treści, które w inny sposób w ogóle by nie zaistniały. Tak jest w wybitnych dziełach sztuki. I z nimi trzeba, i warto w szkołach zapoznawać uczniów.
 
– Porozmawiajmy o pana sztuce. Dużą część dorobku artystycznego stanowią rzeźby ołtarzowe.
– To prawda. Nie jestem typem awangardowego artysty, nowatora. Lubię stylistykę późnogotycką, która dobrze współgra z rzeźbą kościelną. Uważam także, że dla kościelnej rzeźby właściwe jest przedstawienie figuratywne. Z tą cechą związana jest sugestywność przekazu, która może dobrze służyć religijnemu przeżyciu. To, że pracuję nad wystrojem świątyń, na pewno nie ogranicza mojej wolności artystycznej.
 
– Kościół to szczególne miejsce dla ekspozycji dzieła sztuki.
– Rzeźba czy obraz muszą być dopasowane do miejsca, w którym się znajdą. Istotne jest to szczególnie dziś, gdy sztuka wychodzi w różne miejsca, takie jak ulice, centra handlowe, dworce kolejowe. Dla mnie przestrzeń, w której umieszczę rzeźbę, stanowi pewien parametr, który muszę uwzględnić. Warto zauważyć, że figury w przestrzeni kościoła stanowią obok architektury zawsze część pewnej całości, a przede wszystkim sprawowanej liturgii.
 
– W sztuce sakralnej, szczególnie istotne wydaje się powiązanie formy dzieła z pewnym przekazem.
– Oczywiście. Dzieło sztuki jest rodzajem księgi, którą można czytać. Dlatego musi mieć ono w sobie pewną ideę, treść. U mnie najpierw jest właśnie idea ujęta w tytule rzeźby. To ona określa jej kształt. Nie potrafię się pogodzić z działaniem odwrotnym, w którym do gotowego obiektu dodaje się tytuł, próbuje „dorabiać” pewne treści. Według mnie, artysta powinien sugerować swoim odbiorcom właściwą treść dzieła – jednym ze sposobów jest tytułowanie własnych prac.
 
– Czy w kościele, podczas mszy, jest miejsce na podziwianie sztuki?
– Efektem podziwiania sztuki jest estetyczne przeżycie. Myślę, że nie jest ono sprzeczne czy wrogie przeżyciu religijnemu. Te dwa typy głębokich przecież stanów świadomości, w jakimś sensie się pokrywają. Niewątpliwie, jest to skomplikowane zagadnienie, które mógłby podjąć teolog i estetyk. Trzeba jednak pamiętać, że głównym celem obecności na mszy świętej nie jest podziwianie plastycznego wystroju świątyni.
 
Rozmawiał Tomasz Ziętek
  • Numer: 3 (62)
  • Data wydania: 15.01.08