Poniedziałek, 29 lipca 2024

imieniny: Marty, Olafa, Beatrycze

RSS

Najlepsza była noc na gnoju – z relacji uczestnika marszu śmierci

27.01.2015 00:00 red

Wracamy do konferencji popularno-naukowej związanej z 70. rocznicą marszu śmierci

Poruszającą relację Karola Miczajki, jednego z więźniów, uczestników marszu śmierci, przedstawił na konferencji w Muzeum w Wodzisławiu Śl. Jerzy Klistała, urodzony w 1935 r. w Rybniku, od kilku dekad mieszkaniec Bielska-Białej, ciężko doświadczony okupacją. Jego ojciec zginął w Auschwitz, wujek i siostra mamy były tam więzione. Klistała postanowił zebrać jak najwięcej wspomnień więźniów, aby ich historie ocalić od zapomnienia. - Śnieg pokrywał plac apelowy i wszystko dookoła. Było bardzo zimno. Więźniowie marzli czekając na polecenie wymarszu. Stali przygotowani do wyjścia. Niemal tuż przed bramą Henryk podszedł do Karola i powiedział „Karol, ja nie dam rady iść, ja zostaję”. Uściskali się serdecznie na pożegnanie, gdyż nie wiedzieli, czy się jeszcze zobaczą.  [...] Karol bardzo mocno przeżywał rozstanie z bratem. Wychodził potem z obozu ze świadomością, że esesmani wymordują wszystkich pozostałych w obozie więźniów, aby nie zostawić świadków swoich zbrodni. Około godz. 1 w nocy  ta ostatnia kolumna opuściła obóz. Wiał lodowaty, przejmujący wiatr. Mróz sięgał poniżej 20 stopni C. Byli wymęczeni wyczerpującą pracą do ostatnich chwil w obozie. Do tego dochodził głód, bo cóż znaczył dla tak wycieńczonych organizmów suchy prowiant, który otrzymali na drogę – bochenek obozowego chleba i około 300 gram margaryny na osobę. Trudno sobie wyobrazić co czuli więźniowie opuszczający obóz po miesiącach czy latach doznanych tam upokorzeń i cierpień. Musiały to być uczucia radości i szczęścia z powodu przetrwania piekła obozu, smutku i żalu z powodu milionów zamordowanych tam współwięźniów, strachu i niepewności co do dalszego losu. Ewakuacja nie oznaczała jeszcze wyzwolenia. W księdze pamiątkowej rybnickiego gimnazjum Karol Miczajka zamieścił tekst „W drodze krzyżowej” o owym marszu ewakuacyjnym. „Nadszedł dzień 18 stycznia 1945 r. Pamiętny dzień ostatecznej likwidacji obozu oświęcimskiego. Dzień zwiastujący wrogom zbliżającą się nieuchronną klęskę, zaś nam, numerom w pasiakach, iskierkę nadziei. Podniecenie i rozgorączkowanie obejmowało nie tylko więźniów, ale i naszych krwiożerczych stróżów, którzy w obliczu nieuchronnej zguby popadali z jednej ostateczności w drugą. To udawali bardzo dobrych i współczujących, a strach wyzierał z ich rozszerzonych źrenic. To wpadali we wściekłość, a wtenczas biada tym, co wpadli im w szpony. Od rana nieprzerwanie wychodziły przez bramę setki więźniów, w zwartych szeregach, z tobołkami, paczkami, tłumokami. Każdy przygotował się do drogi jak mógł najlepiej. W ostatnim bowiem dniu otworzono wszelkie magazyny odzieżowe i żywnościowe wydając z nich zapasy bez ograniczenia. [...] Przed kancelarią obozową palił się stos kartotek, akt i pism, a funkcjonariusze SS pilnowali, aby wszelkie dowody ich działalności zostały całkowicie zniszczone. Około godz. 12.00 w nocy pochłonęła nas fala wypływających z obozu więźniów. [...]  Mróz szczypał w uszy i odmrażał palce, policzki i ręce, ale nikt nie czuł mrozu. Szliśmy raźno, po udeptanym śniegu, w księżycową noc, w nieznaną i niebezpieczną przyszłość, wznosząc oczy ku niebu. Ten i ów robił nieznacznie znak krzyża i szeptał słowa modlitwy. Pytamy się sami siebie – co gotuje nam los. Czy wreszcie będzie łaskawszy, czy też nadal tak nieludzko okrutny. Jeszcze ostatnie spojrzenie za siebie i ciche westchnienie, które miało być wyrazem ulgi, ale przytłoczone ogromnym ciężarem niepewności i obawy, z trudem wydobywało się z piersi. Obok nas następni stróże, odziani w grube płaszcze i kożuchy, z karabinami gotowymi w każdej chwili do strzału. Wśród mroźnej nocy słychać gdzieś nawoływanie i ujadanie rwących się na smyczy psów. [...] Wtem strzał. Stłumiony, niewymownie żałosny krzyk kobiecy uleciał w powietrze, nie budząc echa w przyrodzie. Oglądamy się nieznacznie do tyłu. Postać kobiety z podniesionymi jak do modlitwy rękami zachwiała się, zastygła na moment w bezruchu i runęła pod nogami zbira, w którego rękach jeszcze drgała świeżo odpalona broń. Zaczerwienił się śnieg pod ciałem niewinnej ofiary. Twarz jej w blasku księżyca jaśniała jakimś nieziemskim światłem, ręce wciąż do modlitwy złożone. Esesman wykrztusił jakieś przekleństwo, skrzywił w potwornym grymasie usta i ciężkim butem zepchnął ofiarę do rowu.[...] Zerwał się zbrodniarz z krzykiem miotając przekleństwa, rzucił się do przechodzących i wywijając na oślep kolbą karabinu popędził naprzód jak oszalały zwierz zmuszając do przyspieszenia kroku. Ale nic nas nie obchodziły jego dzikie okrzyki, nie odczuwaliśmy razów ciężkiej kolby mając wciąż przed oczami piękną twarzyczkę zastygłą w blasku męczeństwa. Odleciał od nas lęk i strach, jakby unosił się nad nami duch tej męczennicy i tylu milionów ofiar Oświęcimia. I tak długo bez końca kolumna wynędzniałych cieni sunęła wciąz naprzód znacząc drogę trupami i krwią.” Wczesnym rankiem 20 stycznia więźniowie wyruszyli w dalszą drogę. Po całodziennym marszu dotarli do drugiego miejsca noclegowego w Jastrzębiu Zdroju. Podobnie jak pierwszej nocy część więźniów znalazła schronienie w różnych pomieszczeniach gospodarczych przy folwarku, a część nocowała pod gołym niebem. Tak wielu więźniów także nie przeżyło nocy. Karolowi Miczajce przypadło spać tej nocy wraz z kilkoma innymi współwięźniami na gnojowisku obok folwarku. Leżeli przytuleni do siebie, a od dołu ogrzewał ich gnój. Było im na tyle ciepło, jak wspominał Miczajka, że ta noc była dla niego najprzyjemniejsza od momentu aresztowania. Marsz z Jastrzębia – Zdroju do Wodzisławia odbywał się na dystansie zaledwie dziesięciu kilometrów, ale to była najtrudniejsza część drogi. Jak podają niektóre publikacje po przejściu kolumny doliczono się 74 zastrzelonych więźniów na tym odcinku. Do Wodzisławia dotarli około południa. W Wodzisławiu zaprowadzono kolumnę na stację kolejową, gdzie więźniowie mieli być załadowani do węglarek. Około godz. 16.00 pociąg wypełniony więźniami wyruszył z Wodzisławia w stronę Chałupek – Bogumina, a na jeden wagon przypadało około 100 osób – relacjonował podczas konferencji Jerzy Klistała.

(tora)

  • Numer: 4 (741)
  • Data wydania: 27.01.15
Czytaj e-gazetę