Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Mówią o niej „baba z jajami”

20.01.2015 00:00 red

Mąż powiedział jej „poradzisz sobie, będę cię wspierał”. Później posypały się gratulacje. O jej awansie mówiło się dużo i głośno. W listopadzie Barbara Chrobok została zastępcą prezydenta Wodzisławia. Wcześniej przez wiele lat była rzeczniczką prasową wodzisławskiego urzędu. Pytamy ją o kulisy awansu, kobiece sprawy i plany związane z zarządzaniem miastem.

To może od początku. Interesuje mnie, w jaki sposób prezydent Mieczysław Kieca zaproponował ówczesnej rzeczniczce prasowej urzędu miasta funkcję zastępcy prezydenta?

Kilkanaście dni po wyborach wezwał mnie do swojego gabinetu na krótką rozmowę. Zresztą nasze rozmowy zawsze tak wyglądały - konkretnie i bez zbędnych wstępów. Powiedział, że będzie zmiana na stanowisku zastępcy, ponieważ dotychczasowy wiceprezydent Eugeniusz Ogrodnik przyjął funkcję radnego powiatowego. W związku z tym chciałby zaproponować stanowisko zastępcy mi. Wzięłam głęboki wdech. I zapytałam: „Tak? Słucham?” Bo propozycja to jedno, a obowiązki, które za nią idą - to drugie.  

Czyli duża przytomność umysłu.

W zawodzie rzeczniczki, który wcześniej wykonywałam, to było niezbędne. Od razu usłyszałam, jaki zakres obowiązków mnie czeka. Że nowa rola wiązałaby się z odpowiedzialnością za sprawy obywatelskie, pomoc społeczną, kulturę oraz sport. I z nadzorowaniem pracy Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej i Remontowej.

Do tego wrócimy, ale ile czasu do namysłu dał pani prezydent Kieca?

Już podczas tej rozmowy wstępnie powiedziałam „tak”. Ale moje „tak” dotyczyło tego, że „nie boję się i nie rezygnuję z propozycji”. Wiedziałam, że właściwie mogłabym przystąpić do pracy z dnia na dzień. Nie musiałabym przeprowadzać analiz, żeby poznać możliwości oraz problemy tego miasta i jednostek, jakie w jego ramach działają. Znałam mocne i słabe strony. Znałam budżet. Miałam wiedzę. Ale dostałam dłuższy czas do spokojnego przemyślenia. Wyszłam z gabinetu i wtedy jednak momentalnie pojawiła się obawa.

Jak zareagował mąż? Dzieci?

Mąż powiedział „poradzisz sobie, będę cię wspierał”. To osoba, która daleka jest od polityki i samorządu. Natomiast oboje jesteśmy zdania, że każdy z nas powinien realizować się w takim zakresie, jak tego potrzebuje. I że po to jest druga połówka, żeby właśnie wspierać. Z kolei córka, która jest już studentką, stwierdziła po prostu „mamuś, naprawdę fajnie”. Co do młodszego dziecka, syna, który ma dopiero 5 lat, obawy były duże, chociażby ze względu na mój czas pracy. Ale szybko przypomniałam sobie okresy, kiedy również pracowałam długo, bo uczestniczyłam w wielu spotkaniach. A jednak wtedy też poradziliśmy sobie. Poza tym mąż zadeklarował, że jest w stanie przejąć dodatkowe obowiązki.

Podjęła więc pani trudną decyzję. Zrezygnowała z pracy urzędniczki, która wiąże się jednak z zwiększą stabilizacją zawodową, niż funkcja zastępcy. Powiedzmy sobie wprost - stanowisko wiceprezydenta w ogóle nie wiąże się ze stabilizacją.

Jeśli ktoś prześledzi moją dotychczasową karierę zawodową, będzie wiedział dlaczego taka decyzja. Zawsze lubiłam wyzwania i zawsze odczuwałam potrzebę realizacji. Szczególnie, jeśli prócz tego mogłam zrobić coś dobrego. Stwierdziłam, że tu mam szansę. Jestem wodzisławianką od urodzenia, od pokoleń. Znam Wodzisław od podszewki. Wydaje mi się, że wiem, czego oczekują mieszkańcy. I że jestem wystarczająco twarda, by podejmować trudne decyzje. Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę, że za 4 lata - albo nawet szybciej - nagle mogę stać się bezrobotna. Ale aż tak mnie ta perspektywa nie przeraża.

Bo uważa pani, że mimo wszystko sobie poradzi?

Uważam, że sobie poradzę, ponieważ wcale nie muszę być wiceprezydentem albo urzędnikiem. Potrafię trzymać miotłę, potrafię trzymać szmatę. Nie muszę tylko i wyłącznie awansować, czy zajmować konkretne stanowiska. Zawsze jednak, mając przed sobą perspektywę zmian na lepsze, podejmowałam ryzyko, co dawało mi przeświadczenie, że warto realizować to, co się chce, i to, co się lubi, niż siedzieć w jednym miejscu i narzekać. 

Popytałam wśród kilku osób. Mówią o pani „baba z jajami”.

Słyszałam nie raz. Nawet ostatnio miałam telefon od mieszkańca w sprawie ZGMiR. Dotyczył moich pierwszych decyzji. Mój rozmówca stwierdził: „ja wiem, że powinienem zwracać się pani wiceprezydent, ale pani to jest taka kobieta z jajami”. To mnie rozbawiło. Ale nie przeszkadza mi. Chyba rzeczywiście jestem osobą, która mówi wprost, jak mężczyźni. Wydaję też sprecyzowane komunikaty, więc nie dziwię się, że jestem tak postrzegana.

Mówią też, że jest pani bardzo lojalna wobec prezydenta.

Lojalność to dla mnie bardzo ważne słowo. I chciałabym zostać dobrze zrozumiana. Jestem lojalna, ale wobec prezydenta Wodzisławia. Moim pierwszym pracodawcą w urzędzie był prezydent Adam Krzyżak. W stosunku do niego też byłam lojalna. Ale doszło do zmiany na stanowisku, prezydentem został Mieczysław Kieca. Zaufanie między nami nie przyszło z dnia na dzień czy po jednej decyzji. Kształtował je zbieg wielu okoliczności i różne sytuacje, w tym kryzysowe.

Może przejdźmy do serii kobiecych pytań. Nie bolą panią nogi od ciągłego chodzenia na obcasie?

Od lat chodzę w takich butach, ale zdarza się, że kiedy tego chodzenia jest za dużo, wyjmuję z szafy inne obuwie. Zdarza się też, że kiedy jestem sama w gabinecie i pracuję, ściągam pod stołem buty i siedzę bez. Ale tylko wtedy, gdy nikt mnie nie widzi.

A garderoba? Zmieniła się? Nowa funkcja - nowe ubrania?

Nie było z tym większego problemu, bo jako rzecznik starałam się wyglądać elegancko. Wiedziałam, że zawsze mogą przyjechać dziennikarze z kamerą, więc nie mogłam się wstydzić, że np. nie mam marynarki. Ale od czasu do czasu pozwalałam sobie jednak na przyjście w dżinsach i sweterku. Teraz tego nie robię. Bardziej więc ograniczyłam ilość ubrań, w których chodzę do urzędu. Chociaż nie ukrywam, że wykorzystałam ostatnie wyprzedaże w sklepach i trochę uzupełniłam garderobę.

Obowiązki domowe? W tym zakresie coś się zmieniło?

Na pewno. Teraz w tygodniu albo ja gotuję obiad wieczorem, a mąż drugiego dnia odgrzewa, albo to on gotuje sam. Z czym sobie radzi, bo gotuje doskonale. Kiedy wracam później, odbiera też syna z przedszkola. Zresztą od lat jesteśmy małżeństwem, które wspiera się wzajemnie. Ja nie widzę problemu w tym, że koszę trawę, przenoszę i układam drewno do kominka czy wykonuję inne ciężkie roboty. Często można zobaczyć mnie w ogrodzie w ubrudzonych dresach i w roboczych rękawicach. Natomiast w drugą stronę - mąż potrafi sprzątać i gotować. Właściwie nie ma zadania, z którym by sobie nie poradził. 

Czy pani patrzy na swoją funkcję przez pryzmat kobiecości? Czy kobiecość jest skuteczna w polityce?

Nie wykorzystuję tego, że jestem kobietą. Chociaż uważam, że kobiecość w pewnych kwestiach pomaga, przejawia się np. takim gospodarskim podejściem do różnych tematów. Kiedy zostałam zastępcą, usłyszałam od wielu osób gratulacje ze stwierdzeniem „dobrze, że kobieta”. Myślę, że z dwóch powodów. Po pierwsze - ze względu na to kobiece spojrzenie na sprawy. A po drugie - to też dowód dla innych, że jeśli kobieta chce, to może planować ścieżkę kariery, że nie musi spełniać się tylko na jednym stanowisku, trzymać się go, bo powinna urodzić dzieci, sprzątać i gotować.  

Jaka była pierwsza trudna decyzja podjęta przez panią wiceprezydent?

Każdego dnia musze podejmować wiele decyzji. Dziś trudno mi  powiedzieć, która była pierwsza. Najtrudniejsze są dla mnie sprawy związane z przyjęciami stron. Przychodzą osoby z trudną sytuacją mieszkaniową, materialną i rodzinną. Są zmuszone przedstawić swoje prywatne sprawy. Mi pęka serce, natomiast prawo jest jedno i obowiązuje wszystkich. Dlatego muszę być twarda. Często muszę przekazać wiadomość niezbyt dla tej osoby korzystną, że eksmisja musi być realizowana, albo że w tym wypadku pomoc nie przysługuje. Takie osoby wychodzą, ale ich problemy ze mną zostają. Kładę się do łóżka i nadal analizuję te sprawy.

Co z ZGMiR? Jest pani zwierzchnikiem mieszkaniówki. Nie było zaskoczenia, że akurat ten pion?

Przyjęłam tę decyzję. Moim głównym celem jest poprawa kondycji zakładu, a przez to i przede wszystkim poprawa jego wizerunku w oczach mieszkańców, najemców. Stawiam na dyskusję. Już pracownicy decydują się rozmawiać i proponować wiele korzystnych zmian. Obecnie rozmawiam z pracownikami i dyrekcją zakładu o audycie zewnętrznym. Tłumaczę, że jest po to, by pokazać, gdzie robimy błędy i by móc je dzięki temu naprawiać. A co za tym idzie - żeby mieszkańcy, którzy zaufali zakładowi, byli zadowoleni. Dzisiaj to małe kroki, ale ich efekty już widać. Pojawiają się mieszkańcy, którzy mówią „dobra decyzja”.

Jakie plany? Jakie zamierzenia?

Praca rzecznika nauczyła mnie jednego - nie będę obiecywać. Nie zamierzam dzielić się informacjami, dopóki nie będę miała pewności, że mój pomysł, plan, zamierzenie zostanie zrealizowany. Sama, jako mieszkanka wiem, że słowa „może zrobię to” odbierane są jako pewnik. Więc jeśli nie będę czegoś pewna, nie będę tego przedstawiała mieszkańcom. Nie oznacza jednak, że nie konsultuję swoich decyzji i planów z mieszkańcami. Pytam się, diagnozuję, sięgam po zdania lokalnych autorytetów. Już dzisiaj mam plany i zamierzenia w każdej dziedzinie. Pewnie jeszcze będziemy o nich rozmawiać.

Rozmawiała Magdalena Kulok

  • Numer: 3 (740)
  • Data wydania: 20.01.15
Czytaj e-gazetę