Wtorek, 30 lipca 2024

imieniny: Julity, Ludmiły, Rościsława

RSS

Patrzyli na nas jak na kosmitów

10.06.2014 00:00 red

BIEGI - Extreme Race Południowa Brama Polski

Dziewięciu biegaczy z Wodzisławia Śląskiego pokonało 868-kilometrową trasę z Helu. O tym niesamowitym wyczynie rozmawiamy z Mariuszem Blazym, pomysłodawcą I organizatorem biegu, na codzień kierownikiem pływalni MOSiR Centrum na Wilchwach.

Jaki był początek?

Wystartowaliśmy z Helu 29 maja w samo południe. Wystartował nas burmistrz Helu, który specjalne przerwał sesję rady miasta. Kilka klas miejscowej szkoły przerwało lekcje i przyszło nas pożegnać.

Patrzyli na was jak na kosmitów czy raczej na spokojnie?

Raczej jak na kosmitów. Że porywamy się na coś niewyobrażalnego, coś nie do zrobienia.

Przygotowywaliście się specjalnie?

Mogę mówić za siebie. Nic się nie szykowałem. Generalnie staram się cały czas trzymać w tzw. gazie. A wśród uczestników nie było przypadkowych osób, które miałyby pierwszy raz pobiec. Ale biegli sami amatorzy mający pasję biegania.

Jak układaliście trasę?

Staraliśmy się omijać drogi szybkiego ruchu. Najbardziej obawialiśmy się potrącenia przez jakiegoś nie ostrożnego kierowcę, tym bardziej, że biegliśmy non stop, również nocą. Mieliśmy kamizelki odblaskowe, lampki, ale mogło to czasem nie wystarczyć. Noce są niebezpieczne więc śwadomie omijaliśmy drogi szybkiego ruchu. Były odcinki, gdzie zastanawialiśmy się, czy droga się nie skończy bo ukrywał się asfalt, ale wkrótce droga przechodziła w asfalt i wyskakiwaliśmy na jakimś odcinku drogi powiatowej. Najlepsza okazała się zwykła mapa papierowa, bo planowanie trasy na tablecie czy nawigacji ograniczał ekran. Można przybliżać, ale widzi się tylko tyle, na ile pozwala ekran. Najprostsze było wodzenie palcem po dużej mapie Polski.

Mówi pan, że biegliście non stop. Ale przecież musieliście spać, jeść, odpoczywać.

Biegliśmy ciągle w tym sensie, że zawsze ktoś biegł. Fizycznie to wyglądało w ten sposób, że zawodnik przejmował pałeczkę, wychodził na swój dystans, średnio było to 20 km. Asekurował go drugi kolega na rowerze. Bus z resztą załogi stał. Po około pół godzinie, kiedy szacowaliśmy, że zawodnik może być na siódmym, ósmym kilometrze, bus ruszał, dojeżdżał do biegacza. Przyhamowanie, pytanie czy wszystko w porządku, wymienialiśmy bidon, jeśli była potrzeba, podobnie jakąś część odzieży, robiliśmy kilka zdjęć i odjeżdżaliśmy 5, 6 km. Czekaliśmy na niego, znów pytanie czy wszystko w porządku. Jeśli wszystko przebiegało  planowo, to bus przestawiał się na 20. kilometr. Tam następowała zmiana biegacza. Zmieniony odpoczywał, odświeżał się. Mieliśmy bańki z wodą. Czekaliśmy znów 20-30 minut. Podjeżdżaliśmy i tak w kółko. Zatrzymywaliśmy się dwa razy dziennie na posiłek. Jedliśmy wspólne śniadania i obiadokolacje, a dla tych, którzy biegli (bo bieg nigdy nie był przerwany) braliśmy na wynos.

Zakładaliście jakieś punkty, do których trzeba dotrzeć? A może byliście zmuszeni modyfikować trasę bo np. warunki nie pozwalały?

Nie. Warunki akurat były dobre poza jedną nocą, kiedy temperatura spadła do 4 stopni. Wtedy rzeczywiście narzekaliśmy na zimno. I nie chodziło o biegacza, bo akurat w chłodzie dobrze się biegnie, tylko o rowerzystę. Dłonie przymarzały do kierownicy. A poza wszystkim bardziej nastawialiśmy się na upały, zwłaszcza że wysokie temperatury panowały przez kilka wcześniejszych dni. Kilku kolegów wyrzuciło przed wyjazdem ciepłe rzeczy z toreb i na dobrą sprawę miieliśmy więcej koszulek niż bluz. I po pierwszym dniu żartowaliśmy, że zatrzymamy się gdzieś w Lidlu, żeby kupić ciepłe ubrania. Hel przywitał nas deszczem, a mokre buty idą w odstawkę. Nie da się w nich biegać. Także połowa chłopaków kupiła w Lidlu najzwyklejsze buty, żeby w nich pobiec w razie deszczu. Ale na szczęście ominęły nas burze i ulewy. Padało tylko w samym Helu. A co do punktów to wiedzieliśmy, że musimy przekroczyć Wisłę w Toruniu, że będziemy mijać Łódź, że musimy przebiec Częstochowę, bo inaczej byśmy bardzo nadłożyli kilometrów. A tak to na bieżąco ustalaliśmy trasę.

Z tego co wiem mieliście na tyle dobre tempo, że na trasie zastanawialiście się, ci zrobić z zapasem czasu.

Zgadza się. Założyliśmy, że pobiegniemy tempem 10 km/h. Wiedzieliśmy, że trasa wyniesie 700 km i tak też nazwaliśmy bieg. Wyliczyliśmy że wyruszymy w południe i zakładając zapas czasu dotrzemy w niedzielę o 17.30 na stadion w Wodzisławiu. Natomiast już od pierwszej zmiany biegliśmy szybciej, niż przewidywaliśmy. Z każdej godziny urywaliśmy do 5 - 10 minut. W końcówce zaowocowało to 12-godzinnym zapasem. Moglibyśmy być w Wodzisławiu o 5 rano, ale postanowiliśmy, że przybiegniemy zgodnie z założeniem.

Pozytywnie zaskoczyło mnie to, że nikt nie mówił, że ma dość, że nie chce biec i trzeba go zastąpić. W zasadzie przez wszystkie dni ludzie palili się do biegania. Zbyszek i ja już w sobotę przekroczyliśmy 100 kilometrów biegu. Kilku chłopaków, którzy w sobotę mieli na koncie po 80 km też nalegało, żeby przekroczyć setkę (i wcale się im nie dziwię). Kiedy więc okazało się, że mamy 12 godzin zapasu szybko padła decyzja, żeby nie biec najkrótszą drogą, tylko przepracować ten czas. W sumie nabiegaliśmy więc 868 km. Dzięki temu sześć osób przebiegło po ponad 100 km.

To w którym miejscu trasy byliście, kiedy podjęliście decyzję o wydłużeniu dystansu?

W Częstochowie. Myśmy bardzo długo wychodzili z Polski północnej. Trasa prowadziła po literze U, więc długo biegliśmy, a wciąż byliśmy na wysokości Gdańska. A później szło już bardzo szybko.

Gdzie zrobiliście dodatkowe kilometry?

Zamiast najkrótszą drogą biec do Katowic pobiegliśmy w kierunku Tarnowskich Gór. Po trasie robiliśmy dodatkowe kółka. Z Rybnika biegliśmy na Rydułtowy, Pszów, więc też dołożyliśmy kilometrów.

Jest pan zadowolony z biegu?

Jestem bardzo zadowolony. To przygoda, którą będziemy wspominać do końca życia. Najbardziej jesteśmy zadowoleni, że się udało, z takim wynikiem, bez kontuzji.

Rozmawiał Tomasz Raudner



Uczestnicy sztafety

(tak mówią o sobie)

Mariusz - pasjonat nurkowania i sportów ekstremalnych. Mózg imprezy, którego mottem jest „rutyna jest dla tych którzy chcą przeżyć, adrenalina dla tych którzy chcą żyć”

Zbyszek - kiedyś zbierał karty telefoniczne, dziś zbiera medale

Bogdan - od zawsze biega i uczy biegania

Marcin - ściga się na motorach, biega by odpocząć

Kamil - najmłodszy uczestnik, młody duch zespołu

Grzegorz - jego maksyma to „zużywaj się, nie rdzewiej”

Jarek - zapalony wędkarz, biega by się odstresować

Heniek - miłośnik przyrody, lubi biegać w terenie

Jacek - w tym roku kończy 50 lat, chce ukończyć 50 maratonów

  • Numer: 23 (708)
  • Data wydania: 10.06.14