Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Śpię dobrze, gdy się zmęczę

02.03.2010 00:00 mon
Rozmowa ze Sławomirem Paluchem, byłym piłkarzem m.in. Odry Wodzisław i Wisły Kraków, obecnie trenerem LKS Bełk.
– Gdy raz w roku organizuje Pan halowy turniej piłkarski „Gwiazdy na gwiazdkę”, gdzie przyjeżdżają ekstraklasowi piłkarze, nie żal Panu, że już razem nie możecie zagrać na piłkarskiej murawie?
 
– Trzeba zdać sobie sprawę, że mam już 35 lat, więc dla piłkarza zawodowego tak czy inaczej byłby to już schyłek kariery. Moi koledzy którzy grają w Odrze Wodzisław też już powoli zbliżają się do zakończenia kariery. Nie gram już od 9 lat, zdążyłem się już z tym pogodzić. Teraz mam już inne cele w życiu, jednak wciąż pozostaję w bliskich związkach ze sportem. Moje problemy zaczęły się w wieku 17 lat, gdy po raz pierwszy zerwałem wiązadła krzyżowe, przechodziłem dwanaście operacji od 1993 do 2001 roku, w tym dwie rekonstrukcje wiązadeł krzyżowych. Kolano nie pozwala mi bym zawodowo mógł uprawiać piłkę nożną czy jakikolwiek inny sport. Teraz mogę grać jedynie amatorsko.
 
– W jaki sposób trafia się do klubów Ekstraklasy będąc wychowaniem klubów z niższych lig?
 
– Nie ma żadnej reguły ani wzoru dzięki któremu można sobie zaprogramować karierę. Z pewnością potrzebny jest charakter. Nawet ostatnio, jadąc z kolegami na mecz przypominaliśmy sobie, ilu chłopaków poznaliśmy w wieku juniorskim, a którzy mieli potencjał by grać i coś osiągnąć, ale z różnych przyczyn im się nie udało. A z drugiej strony iluż było takich, którzy uparcie, dzięki charakterowi, potrafili wiele osiągnąć nie mając tyle talentu i grają na wysokim poziomie do dziś. Praca, którą trzeba włożyć, ilość wyrzeczeń, na które trzeba przystać jest ogromna. Przecież każdy zawodnik ma kolegów, którzy idą na imprezę, uprawiają amatorsko jakiś inny sport, a w zawodowym sporcie trzeba umieć powiedzieć po prostu „stop” i przekonać siebie, że mam coś innego jeszcze do zrobienia w życiu. A te pokusy są naprawdę wielkie – trzeba w sobie wykształcić pewne mechanizmy obronne. Poza tym istotne jest określenie celu – młody człowiek powinien powiedzieć sobie, że piłka nożna jest moim celem w życiu i jej podporządkuję całe swoje życie.
 
– A Pan kiedy sobie uświadomił, że piłka nożna jest celem w życiu?
 
– To przyszło razem z wiekiem. Ja pamiętam mundial z 1982 roku, gdy Polska zdobywała medal Mistrzostw Świata. To była ogromna motywacja. Mam teraz do czynienia z młodymi ludźmi, którzy uczą się piłki nożnej i jest to już zupełnie inne pokolenie. Dzieci mają problem, kiedy trzeba się zmęczyć. Kiedyś nie było innych atrakcji czy pokus – były trzy programy w telewizji, nie było komputerów, a całe dni spędzało się na podwórku uganiając za piłką.
 
Skończyłem szkołę podstawową i musiałem wybrać – mój o rok starszy brat poszedł grać do Gwarka Zabrze, ja natomiast wybrałem szkołę budowlaną w Wodzisławiu i grę w Odrze. I to właśnie tam uświadomiłem sobie, że chcę na dłużej zatrzymać się w futbolu. To wszystko wymagało jednak poświęceń, wyjeżdżałem z domu o 6.00 rano, później przesiadki, treningi, szkoła, w domu byłem po zmierzchu. I taki cykl miałem codzienne. Teraz, w dobie gdy rodzice wszędzie podwożą swoje dzieciaki dla wielu osób jest to niepojęte.
 
A do tego wszystkiego trzeba jeszcze trochę szczęścia. Był czas gdy Odra grała jeszcze w III lidze, mieliśmy w drużynie kontuzje, kartki, trener dał mi szansę którą wykorzystałem, zostałem zauważony przez trenerów ekstraklasy i stało się tak, że rozgrywając zaledwie 10 spotkań w III lidze przeszedłem do Ruchu Chorzów. Debiutowałem w Ekstraklasie w 1993 roku w meczu derbowym z Górnikiem Zabrze. Miałem wówczas 17 lat, wygraliśmy ten mecz 3:1. To było spełnienie marzeń. Sytuacja była o tyle ciekawa, że wtedy byłem na zgrupowaniu kadry Polski do lat 17 w Wiśle. Mecz Ruchu z Górnikiem miał odbywać się w niedzielę i zupełnie nie spodziewałem się, że dostanę szansę gry w tym meczu. Dwa dni przed meczem dostałem informację, że przyjadą po mnie i mam być gotowy do gry. A później okazało się, że wyjdę w pierwszej jedenastce.
 
– Pamięta Pan pierwszą bramkę w Ekstraklasie?
 
– Strzeliłem ją nieco później. Zerwałem wiązadła, przez dwa lata nie grałem zupełnie. Pierwszą bramkę zdobyłem grając w barwach Odry Wodzisław, gdy awansowaliśmy z II do I ligi, a było to w meczu przeciwko… Ruchowi Chorzów. Był to zresztą kuriozalny gol, bo Rysiek Kołodziejczyk, którego znalem jeszcze z moich występów w Ruchu wybijał piłkę, lecz tak niefortunnie, że trafił mnie nią w głowę i futbolówka wylądowała w siatce.
 
– Spośród wszystkich klubów ekstraklasy w których Pan występował pobyt w którym z nich wspomina Pan najmilej?
 
– Piłka nożna zawsze mnie cieszyła i sprawiała mi radość. Piłkarze to z reguły fajni ludzie, a że nigdzie nie miałem problemów z aklimatyzacją, więc wszędzie grało mi się dobrze. Zresztą o różne cele grałem w różnych drużynach: fajnie gra się np. w Wiśle Kraków, z którą walczy się o mistrzostwo Polski, czy np. gdy awansuje się do Ekstraklasy z Odrą Wodzisław. Inaczej gra się o utrzymanie w lidze.
 
Teraz jestem trenerem i staram się wpajać moim zawodnikom, że obojętnie w jakiej klasie się występuje – najważniejsza jest radość z gry. Gdy jadę na trening, ma mnie to cieszyć, trening ma stać się odskocznią od codzienności i rutynowych obowiązków. A fizyczne zmęczenie jest potrzebne, by dobrze funkcjonować. Mnie np. dobrze się śpi wtedy, gdy po prostu się zmęczę.
 
– Występ w kadrze narodowej to największe przeżycie dla piłkarza?
 
– Zagrałem w kadrze w 1997 roku, wróciłem wówczas po kontuzji i wtedy najpiękniejsza była świadomość, że w futbolu mogę jeszcze coś osiągnąć. Oczywiście wcześniej grałem w zespołach juniorskich, w których rozegrałem ponad 20 spotkań, więc gdzieś tam poczułem smak tego grania w barwach narodowych. Dużym przeżyciem były też mecze Ruchu Chorzów w Pucharze UEFA z Interem Mediolan na Stadionie Śląskim a później rewanż we Włoszech. Takie rzeczy się zapamiętuje.
 
– Od kilku lat jest Pan trenerem piłkarskim…
 
– W pewnej chwili postanowiłem spróbować czegoś innego. Choć mam uprawnienia trenera II klasy, nie sięgam bardzo daleko w przyszłość, nie zakładam, że w przyszłości np. będę trenerem kadry narodowej.
 
A trenowaniem zająłem się w roku 2005, najpierw w Polonii Łaziska Górne, później trenowałem zespół futsalowy Gwiazdy Ruda Śląska, z którą wywalczyliśmy awans do I ligi. Miałem też krótkie epizody w kliku drużynach. A od stycznia trenuję zespół LKS Bełk. I wszędzie patrzę na chłopaków jako ludzi, którzy tworzą drużynę. Chciałbym aby z każdego treningu wyciągnęli jak najwięcej dla siebie. Mam satysfakcję wtedy, gdy potrafię ich czegoś nauczyć. Mamy w Bełku młodą drużynę i widzę, że gracze chcą się czegoś nauczyć. Ale też zdają sobie sprawę, że nie przyjdzie to łatwo, że trzeba włożyć w to wszystko sporo pracy i wysiłku. A ja z drugiej strony mam świadomość z ich codziennych obowiązków: wszyscy przecież pracują, uczą się w szkole, studiują i nie zawsze mogą być idealnie przygotowani do treningu, bo mają wiele spraw na głowie. Moja rola polega bardziej na wyznaczeniu im drogi, którą powinni obrać, ale być może i sami powinni ją odnaleźć. W rundzie wiosennej chcę zgrać zespół LKS Bełk i spokojnie utrzymać go w okręgówce.
 
Rozmawiał: Marcin Mońka
 
***
 
Sławomir Paluch – rocznik 1975. Karierę piłkarską rozpoczynał w Odrze Wodzisław, później występował również w Ruchu Chorzów i Wiśle Kraków. Rozegrał dwa spotkania w pierwszej reprezentacji Polski. Jego karierę przerwała poważna kontuzja. Od stycznia tego roku jest trenerem LKS Bełk, szkoli również młodzieżowe zespoły przy MOSiR Czerwionka–Leszczyny.
  • Numer: 9 (486)
  • Data wydania: 02.03.10