Poniedziałek, 29 lipca 2024

imieniny: Marty, Olafa, Beatrycze

RSS

Nie ma nic gorszego niż zima, bieda i choroba

02.02.2010 00:00 izis
Żyją za 500 zł miesięcznie.
Pani Anna Koszałka z Mszany ze smutkiem zasiada na małym krzesełku przy ustawionym w kuchni piecyku. Został jej ostatni worek węgla, a końca zimy nie widać. Na wydruku bankowym sprzed kilku dni widnieje złowroga kwota: 506 zł, 97 groszy. Tylko tyle pieniędzy ma pani Anna na cały miesiąc, żeby utrzymać siebie i śmiertelnie chorego męża. – Jak zapłacę za wodę, prąd, kupię butlę z gazem, lekarstwa, to zostaje mi na jedzenie z 50 zł, a czasem zupełnie nic – mówi o swoim ciężkim losie mieszkanka Mszany. Najpierw płaci rachunki, dopiero potem za resztę wykupuje lekarstwa.
 
Dzieci robią co mogą
 
Razem z mężem Czesławem utrzymują się z jednej emerytury w wysokości około 700 zł. Z tego bank potrąca im ratę za trzy plastikowe okna. Bez tych okien w małym domku przy ulicy Wodzisławskiej zupełnie nie dałoby się mieszkać. – Tamte były tak stare, że by po prostu wypadły – mówi pani Anna. Razem z mężem wychowali czworo dzieci. Trzy córki i syna. Wszyscy mają dzisiaj swoje rodziny, ale pomagają rodzicom, jak tylko mogą. Kupują jedzenie, wymieniają domowe sprzęty, własnymi siłami odnawiają ściany maleńkiego mieszkania. – Niestety, nam też się nie przelewa. Mamy dzieci, musimy utrzymać rodziny. To nie jest takie proste – opisuje sytuację pani Iwona, córka pani Anny. Wychowuje troje dzieci, mąż pracuje w kopalni. Serce jej pęka, kiedy przyjeżdża do rodzinnego domu, ale jest bezradna. – Ledwo nam starcza na życie – stwierdza krótko młoda kobieta. Mimo napiętego budżetu domowego i tak zawsze stara się wysupłać choćby parę groszy dla rodziców. Podobnie pozostałe rodzeństwo. To wszystko jednak kropla w morzu potrzeb, bo szczególnie zimą wydatków jest strasznie dużo.
 
Nie ma pieniędzy na leczenie
 
Wszystko może byłoby łatwiejsze, gdyby nie choroby. W ubiegłym tygodniu  rodzina dowiedziała się, że ojciec, pan Czesław, jest nieuleczalnie chory na raka kości. – Zostanie niestety wypisany ze szpitala, ponieważ lekarze mówią, że nie ma dla niego ratunku. Choroba jest bardzo zaawansowana – opisuje rodzinną sytuację pani Iwona. Śmiertelnie choremu człowiekowi grozi to, że ostatnie dni swojego życia przeżyje w skrajnym ubóstwie i zimnie. Pani Anna ociera łzy. Nie wie, gdzie szukać pomocy. Sama od kilku lat choruje. – Najpierw wykryli u mnie wadę serca, potem do tego doszła zaćma i guzek na tarczycy. Nie mam pieniędzy na badania, na prześwietlenie, na nowe okulary, na wizyty u lekarzy. Pan doktor idzie mi na rękę, bo stara się przepisywać tańsze lekarstwa, odpowiedniki tych, które mam brać – mówi o sobie Anna Koszałka. Wykup recept miesięcznie dla siebie i dla męża i tak kosztuje ją co najmniej 150 zł miesięcznie.
 
Sąsiedzi dzielą się jedzeniem
 
Dziękuje wszystkim ludziom, którzy idą jej na rękę. – Mam wspaniałych sąsiadów, którzy dzielą się z nami jedzeniem, nawet ciasto dzielą na pół – wzrusza się pani Anna. Dziękuje też pani aptekarce. Swoim dzieciom i ich rodzinom. – Również nasz Ośrodek Pomocy Społecznej w Mszanie pomaga nam jak tylko można. Na jesień dostaliśmy 550 zł, za co kupiliśmy 10 worków węgla. Przez trzy ostatnie miesiące ubiegłego roku dostawaliśmy po 250 zł miesięcznie i jakoś sobie pomogliśmy. Ale wciąż jesteśmy na krawędzi – załamuje ręce pani Anna. Wraz z mężem nie dorobili się majątku. Pan Czesław przez jakiś czas pracował na kopalni 1 Maja, potem na kopalni Jastrzębie, ale całe życie chorował na dyskopatię, na wrzody żołądka. Najdłużej, bo 11 lat, przepracował w melioracji, po uprawnienia jeździł do Wrocławia. Na podstawie tego okresu pracy ZUS obliczył mu emeryturę.
 
Nie umiem żebrać
 
– Jak tata był jeszcze bardziej sprawny, to czasem sobie dorabiał jako stróż, czy przy pracach wykończeniowych. To jest złota rączka – mówi o ojcu pani Iwona. Oboje rodzice nie mają jednak siły przebicia, żeby zawalczyć o coś więcej dla siebie. – Nigdy nie szłam żebrać – spuszcza głowę pani Anna. Po przynależną pomoc jeździła jedynie do jastrzębskiego Caritasu. Przywoziła zupy po gwarancji i spleśniałe serki topione. Przestała tam jeździć. – Wiele razy nie miałam ani na chleb. Jest mi wstyd, żeby wyciągać rękę do innych, ale jeśli ktoś się z nami podzieli, to zawsze potrafię okazać swoją wdzięczność – dodaje pani Anna.
 
Iza Salamon
  • Numer: 5 (482)
  • Data wydania: 02.02.10