Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Ciągle marzy o skakaniu

12.06.2007 00:00
W Olzie mieszka człowiek, którego życie mogłoby służyć za scenariusz ciekawej książki przygodowej. 82-letni Aleksander Mrozek należy do nielicznego już pokolenia Ślązaków, którzy byli świadkami i uczestnikami trudnych i często wstrząsających zdarzeń w historii naszego regionu.

Urodził się w 1925 roku w Krzyżanowicach, które należały wówczas do Niemiec. Krótko po narodzinach jego rodzina przeniosła się do Polski, właśnie do Olzy. Przenosiny były koniecznością, gdyż rodzice pana Aleksandra, śląscy powstańcy nie mieli możliwości znalezienia godnej pracy w ówczesnych Niemczech. Ojciec wkrótce potem znalazł pracę. Został maszynistą na kolei. Pracował tutaj aż do wojny. Wraz z jej początkiem rozpoczął się dramat rodziny Mrozków.

Rodzinę uratował… język

Po opanowaniu Olzy przez wojska niemieckie znalazła się ona pod szczególnie wnikliwą obserwacją Niemców. Traktowani z pogardą przez nowe władze Mrozkowie musieli znosić coraz to większe szykany. Ich dom został zajęty przez niemieckiego komisarza. Przed utratą dachu nad głową rodzinę uratowała dobra znajomość języka niemieckiego ich dzieci – Aleksandra i jego starszego brata Eryka. - Niemiecki komisarz pytał nas w jakim języku rozmawiamy w domu. Niemieckiego uczyliśmy się wcześniej w szkole, więc bez problemów odpowiadaliśmy na jego pytania. Dla nas i naszych rodziców był to dramat. Musieliśmy Niemców przekonywać do tego, że jesteśmy niemieckiej narodowości, a przecież byliśmy polskimi Ślązakami. Ojciec i matka walczyli o przyłączenie Śląska do Polski – opowiada Aleksander Mrozek.

Skakał ze spadochronem nie tylko u Niemców

Członkowie rodziny zostali więc wpisani na niemiecką volkslistę. Otrzymali na niej drugą kategorię. – Dzięki wpisowi na volkslistę uniknęliśmy wysłania do obozu koncentracyjnego. Z drugiej jednak strony staliśmy się obywatelami niemieckimi. Jako tacy, ja i mój brat podlegaliśmy obowiązkowemu poborowi. Najpierw do niemieckiego wojska w 1941 roku wcielony został mój brat. Mnie wcielono w roku 1943. Zostałem skoczkiem spadochronowym– opowiada pan Aleksander. – Już wcześniej skakałem ze spadochronem, zanim wcielono mnie do wojska. To był piękny sport. Ćwiczyliśmy w pobliskich Vitkovicach. Tam też nauczyłem się pilotować szybowce, na które zdobyłem wszystkie obowiązujące wówczas licencje. Szybownictwo i spadochroniarstwo to były moje pasje. Świata wówczas poza nimi nie widziałem – dodaje mężczyzna. 

Jednostka, do której wcielono Aleksandra Mrozka stacjonowała niedaleko Utrechtu w Holandii. Wkrótce przeniesiono ją na front włoski. – 13 grudnia 1943 roku zostałem ranny w rękę. Było to niedaleko Monte Cassino. Jednak wtedy jeszcze nie toczyły się tam walki o klasztorne wzgórze. Po odniesieniu rany zostałem przeniesiony z powrotem do Holandii. Tam po wyleczeniu brałem udział w walkach w Belgii. W marcu 1945 roku dostałem się do alianckiej niewoli i zostałem przeniesiony do obozu jenieckiego w Szkocji – mówi pan Aleksander. Tam szybko został wyciągnięty z niewoli przez polskie władze wojskowe i wcielony do Polskich Sił Zbrojnych. – Również i tutaj trafiłem do jednostki spadochronowej. Szkoliliśmy się w ośrodku, który przygotowywał wcześniej polskich spadochroniarzy generała Sosabowskiego do pomocy Powstaniu Warszawskiemu. Wojna wkrótce się zakończyła i w polskim mundurze nie zdążyłem już wziąć udziału w walkach – wspomina Aleksander Mrozek.

Uścisnął dłoń legendzie

W Wielkiej Brytanii spędził w sumie prawie rok. Miał tam okazję spotkać legendarnego dowódcę Armii Krajowej generała Tadeusza Bora-Komorowskiego. – Inni słyszeli o nim tylko z opowiadań albo czytali o nim w książkach. Ja zaś mam tę satysfakcję, że trzymałem go za rękę. Niesamowite było to przeżycie. Żywa legenda uścisnęła moją dłoń. Dłoń prostego człowieka – mówi wyraźnie wzruszony
Rosjanie nie byli lepsi

W marcu 1946 roku Aleksander Mrozek wrócił do Polski, opanowanej przez Rosjan. – Statkiem przypłynąłem do Gdańska-Wrzeszcza. Tam po raz pierwszy miałem okazję spotkać radzieckich żołnierzy i poznać radziecką władzę. Zaraz też udałem się w podróż na południe, do mojej rodzinnej Olzy. W domu zastałem płaczącą matkę i bezrobotnego ojca, który mimo, że miał dopiero nieco ponad 50 lat, to wyglądał już jak starzec – wspomina mężczyzna. Wkrótce dowiedział się o kolejnych dramatycznych przejściach, jakie stały się udziałem jego rodziny. Zaraz po opanowaniu Olzy radzieccy żołnierze wyszukiwali wszystkich, którzy podpisali niemiecką volkslistę. Wkrótce odnaleźli rodzinę Mrozków. Powtórzyła się sytuacja, kiedy do Olzy weszli Niemcy. Tym razem jednak Mrozkowie musieli przekonywać radzieckich żołnierzy, że są Polakami. – Mojego ojca chcieli wysłać do obozu koncentracyjnego w Świętochłowicach. Gdyby tam go wywieźli, pewnie więcej bym go już nie zobaczył. Przed wywozem uratował go jednak ówczesny wójt, który zaświadczył, że ojciec pomagał w czasie wojny polskim partyzantom – mówi pan Aleksander. – Sytuację mojego ojca polepszyła też informacja, że ja służyłem w Polskich Siłach Zbrojnych.

Aktywny również po wojnie

Po wojnie Aleksander Mrozek działał społecznie w Ochotniczej Straży Pożarnej w Olzie. Współtworzył zespół piłkarski LKS Olza. Do dziś jest aktywnym członkiem chóru „Słowiki nad Olzą”. Jego działalność była wielokrotnie doceniana, o czym świadczą liczne dyplomy i puchary, zdobiące ściany jego mieszkania. – Starałem się żyć aktywnie. Być może z tego powodu, mimo mojego wieku udało mi się zachować pogodę ducha – mówi 82-latek. Nie ukrywa, że w dalszym ciągu marzy o kontynuowaniu swojej pasji.  – Gdybym tak jeszcze choć raz mógł skoczyć ze spadochronem... – wzdycha mężczyzna.

Artur Marcisz

  • Numer: 24 (386)
  • Data wydania: 12.06.07