Niedziela, 28 lipca 2024

imieniny: Aidy, Innocentego, Marceli

RSS

Czterdzieści lat na morzu

14.03.2006 00:00
Kiedy był dzieckiem Cyganka przepowiedziała jego ojcu: Tego syna nie będzie pan miał w domu. Wyruszy w świat, bo ma szparę między zębami. I ta nieco zabawna wróżba się spełniła. Leon Grychnik z Kokoszyc przez trzydzieści osiem lat pływał na statkach i na promie.
Leon Grychnik przez trzydzieści osiem lat pływał na morzach. Zawinął do 180 różnych portów. Był niemal w każdym zakątku świata za wyjątkiem Antarktydy i Hawajów. Czternaście lat temu poszedł na emeryturę, ale wciąż jest marynarzem we wspomnieniach. Chętnie opowiada o swoich przeżyciach i pokazuje slajdy m.in. na spotkaniach Koła Emerytów w Kokoszycach. W każdej swojej każdej opowieści wypływa w morze jeszcze raz.
 
Marynarz z Kokoszyc
 
Urodził się w Syryni, ale pochodzi z Kokoszyc. Dzisiaj wraz z żoną mieszka w Turzy Śl. Czy zawsze chciał być marynarzem? Czy w dzieciństwie marzyły mu się podróże? Chciałem być samochodowym ślusarzem. To było moje marzenie - odpowiada z uśmiechem pan Leon. Jednak w szkole jego ulubionym przedmiotem była geografia. Kręcił globusem na wszystkie strony, uwielbiał oglądać mapy i widokówki. Coś ciągnęło go w świat. Duszę marynarza obudziło w nim najpierw wojsko. Był to początek lat 50. Leon Grychnik służył w jednostce przeciwdesantowej na wybrzeżu. Pracował w sztabie kancelarii, której dowódcą był Rosjanin. To on zaproponował mu najpierw, żeby spróbował szczęścia w Polskich Liniach Oceanicznych. I było to spore wyróżnienie. Jednak wtedy chłopak ze Śląska jeszcze się nie odważył. Wrócił do domu, podjął pracę i …po raz drugi dostał szansę. W 1955 roku z Gdyni przyszło pismo. Zastanawiałem się, bo miałem dobrą pracę. Nie chciałem jej stracić. Zapytałem dyrektora, a on mnie zdopingował, żeby pojechał - wspomina pan Leon. Dodaje, że w tych czasach nie wystarczyła sama chęć pływania. Nie wystarczyło złożenie podania. Trzeba było mieć albo protekcję, albo szkolę morska ukończoną, trafić na statek z marynarki wojennej albo odbyć służbę wojskową na terenie Trójmiasta - wylicza emerytowany już obecnie marynarz. W czerwcu 1955 roku wypłynął w swój pierwszy rejs na Daleki Wschód. Świat stanął przed nim otworem. Poczuł, że jest szczęściarzem.
 
Nie żałuje ani chwili
 
Indie, Chiny, Indonezja, Szanghaj, Zatoka Biskajska, Casablanca, Cejlon, wulkan Krakatau, Jokohama, Nowy Jork. Dzisiaj po setkach miejsc, które zobaczył zostały mu setki zdjęć. Czarno - białych i kolorowych. Widokówki i pamiątki. Nie żałuję ani chwili - mówi pan Leon przeglądając kolejne fotografie. Czy jest takie miejsce, za którym tęskni, gdzie chciałby zamieszkać? Chciałbym się osiedlić na wyspie Teneryfie. To kraj wiecznej wiosny. W jednym miejscu można się opalać, a za pół godziny jeździć na nartach. Tego nie ma nigdzie na świecie - mówi pochodzący z Kokoszyc podróżnik. Kiedy był młody, wypływał daleko. Najpierw na statku „Generał Bem”, a potem na słynnym dziesięciotysięczniku „Pekinie” - ówczesnej dumie PLO. Po osiemnastu latach dalekich rejsów w świat zdecydował się zostać, jak to nazwał, „marynarzem słodkich wód”. Przeniósł się na prom, na którym pływał dwadzieścia lat. Tutaj poznał wielu ciekawych i znanych ludzi m.in. Jana Pietrzaka, Gucwińskich czy Halinę Kunicką. Przez te 38 lat pływania zdarzały się także chwile niebezpieczne. Pan Leon wspomina, że kilka razy dosłownie otarł się o śmierć. Na drodze stawały mu tajfuny, morze naszpikowane minami, huragany, sztormy, burze, które łamały statki jak zapałki W 1993 roku mało brakowało, a popłynąłby słynnym „Heweliuszem”, który wówczas tragicznych okolicznościach zatonął. Zginęło wówczas 55 osób. Również, gdyby nie roztropność i doświadczenie naszego kapitana podczas zimy stulecia w 1978/79 roku, nie było naszego spotkanie - dodaje pan Leon. Wspomina ten rejs sprzed dwudziestu siedmiu lat. Na promie pełno pasażerów, którzy płynęli do Polski na Sylwestra. Szedł huragan. Kapitan fiński zdecydował się cofnąć, schował się za wyspę, aż wichura przeszła i nas tylko „pogłaskała” W barach, sklepach, w kuchni, powyrywane były chłodziarki, piece, szafy, stoły, A co byłoby gdyby nas ten huragan złapał nas na pełnym morzu? - zamyśla się pan Leon.
 
Dzisiaj chętnie wspomina swoje podróże. Nie żałuje ani jednej chwili spędzonej na morzu. Zbiera pocztówki, porządkuje fotografie. Wciąż, jak za dawnych lat, uwielbia studiować mapy, przeglądać atlasy. I czuje w sercu radość, że jego marzenia się spełniły, bo miał w sercu wystarczająco odwagi.
 
Iza Salamon
  • Numer: 11 (320)
  • Data wydania: 14.03.06