Niedziela, 28 lipca 2024

imieniny: Aidy, Innocentego, Marceli

RSS

Cygański żywot misjonarza

28.07.2009 00:00
– Kiedy przyjechałam do Paragwaju zachwyciło mnie jego piękno. Pomyślałam, że tak musi wyglądać raj – mówi s. Felicyta Błędzka.
Siostra Felicyta Błędzka urodziła się w 1932 roku. Od dzieciństwa wiedziała, że chce swoje życie poświecić Bogu i innym. W wieku 19 lat, tuż po zdaniu matury, postanowiła wstąpić do raciborskiego klasztoru Annuntiata, skąd w latach 60’ wyruszyła na misję do Paragwaju. W rozmowie z Elżbietą Gładkowską wspomina swój 20-letni pobyt w Ameryce Południowej.
 
Dlaczego zdecydowała się siostra na wstąpienie do klasztoru Annuntiata, który ma charakter misyjny?
Chciałam nieść szczęście swojego życia zakonnego innym i ubogacać przez to drugiego człowieka. Stąd konkretny cel – misje. Po wstąpieniu do klasztoru najpierw uczyłam w szkole w Raciborzu jako katechetka, a później znalazłam się w pierwszej grupie 10 sióstr, które w czasie komunistycznym otrzymały paszporty. Skierowano nas do krajów Ameryki Południowej: Brazylii, Argentyny i Paragwaju.
 
Pamięta siostra pierwsze wrażenia po przybyciu do Paragwaju?
Wyjechałam do Ameryki, kiedy w Polsce był najcięższy okres komunizmu. Dlatego w Paragwaju uderzyło mnie to, że ludzie mogą tam swobodnie mówić o tym, co myślą i chcą. Trudnością natomiast było przyzwyczajenie sie do gorącego klimatu, ale z czasem to ustępowało. Ponieważ jest to prześliczny kraj, gdzie ma się wrażenie, że jest się w raju, szybko się zaaklimatyzowałam.
 
Jakie zadania i wyzwania czekały na siostrę?
Trafiłam do domu zakonnego naszego zgromadzenia. Pierwszym moim zadaniem było nauczenie się miejscowego języka – castellano. Jest on zbliżony do hiszpańskiego i oparty na łacinie, której dużo uczyłam się w szkołach, więc nie było to trudne. Kiedy opanowałam język, mogłam podjąć dalszą naukę i dokończyć rozpoczęte w Krakowie studia filozoficzne. Później, podobnie jak w Polsce, uczyłam w szkole. Jednak w Paragwaju nie chodziło tyle o przekazanie wiedzy, co umiejętności nauczania i organizowania się. To bardzo zdolny naród, ale trzeba było im pokazać, jak należy organizować szkołę i nauczanie.
 
Czy są jakieś różnice między polską i paragwajską szkołą?
W Paragwaju przy promocji do kolejnej klasy brano pod uwagę nie tylko oceny, ale też zachowanie ucznia. Mogło się zdarzyć, że nawet bardzo zdolne dziecko, jeśli nie było odpowiedzialne, nie przechodziło do klasy wyżej. Na przykład sprawnie  rozwiązujący zadania matematyczne uczeń, jeśli nie przynosił zeszytów i nie odrabiał zadań, mógł poprawiać klasę. W Paragwaju wierzą, że jeśli pracownik nie będzie odpowiedzialny i będzie zapominał narzędzi, to nie będzie mógł pracować. Nie wykorzysta swojej wiedzy, mimo że ją posiada i na nic się nie przyda.
 
Co siostra zapamięta z pobytu w Paragwaju?
Na pewno piękno i egzotykę przyrody oraz to, że tam zawsze ludzie mają czas dla siebie. Paragwajczycy są bardzo gościnni – potrafią odłożyć to, czym się zajmują, tylko po to, żeby porozmawiać z drugim człowiekiem, bo jest on dla nich największą wartością. Cieszą się, jak kogoś spotykają i zawsze chętnie się dzielą.
 
Jak wygląda życie w tym kraju?
Niestety jest tam bardzo dużo ludzi ubogich, rodziny najczęściej są wielodzietne. Mieszkają w małych domkach z drzewa i liści. Ale mimo biedy ludzie są bardzo pogodni. Często zdarza się, że wypowiadają się nie tylko słowami, ale też tańcem, śpiewem i muzyka. Będąc tam, nabrałam przekonania, że kiedy dziecko się rodzi, to umie tańczyć, bo Paragwajczycy od najmłodszych lat tańczą, żeby wyrażać radość. Są też uzdolnieni plastycznie i muzycznie, chętnie piszą poezję.
 
Czy zdarzało się, że ogarniała siostrę tęsknota za krajem i rodziną?
Raczej nie. Człowiek zachwycał się nowością miejsca, pięknem przyrody i pogodą ducha tubylców. Poza tym, życie zakonne i kontemplacyjne w zgromadzeniu misyjnym przygotowuje człowieka do długich wyjazdów. Można nawet powiedzieć, że żywot księży i zakonnic misjonarzy przypomina życie Cyganów (śmiech).
 
Siostra Felicyta Błędzka jest również krewną błogosławionej s. Marty Wieckiej, którą przed rokiem wyniesiono na ołtarze. Tak wspomina krewną:
Urodziła się w 1874 roku, na Pomorzu w Nowym Wiecu. Kiedy miała 18 lat, wstąpiła do klasztoru Sióstr Szarytek w Krakowie. Swoje życie spędziła jednak we Lwowie i na Kresach Wschodnich, gdzie pracowała jako pielęgniarka. Integralnie troszczyła się o każdego chorego, bez względu na jego przynależność narodową i religijną. Mając zaledwie 30 lat, oddała życie za drugiego człowieka. Był to młody sanitariusz, z którym pracowała w szpitalu. Ponieważ bł. Marta Wiecka wiedziała, że jest on ojcem rodziny dobrowolnie zastąpiła go przy dezynfekcji pomieszczeń po osobie chorej na tyfus. Zaraziła się tą chorobą i zmarła kilka dni później. Do dziś ludzie nie przestają się do niej modlić na jej grobie w Śniatyniu na Ukrainie. Nazywają ja „mateczką” i mówią, że nadal wszystkim pomaga.
  • Numer: 30 (902)
  • Data wydania: 28.07.09