Niedziela, 28 lipca 2024

imieniny: Aidy, Innocentego, Marceli

RSS

Godziny cierpień według procedur

07.10.2008 00:00
Kiedy w sobotni ranek Wojciech Adamczyk wybierał numer pogotowia ratunkowego, liczył na szybką pomoc. Karetka wyjechała do niego tylko raz. Kolejne dziesięć godzin to cierpienie i przyjmowanie kolejnych zastrzyków przeciwbólowych. Na specjalistyczny oddział neurologiczny zawieziono go dopiero o trzeciej w nocy, kiedy sam, wycieńczony dotarł do raciborskiego szpitala.

Oszczędzanie na pacjencie

Nie pomagały kolejne tabletki i zastrzyki. Skończyło się na czterodniowym pobycie w szpitalu.Ile można czekać na pomoc lekarską? Okazuje się, że nawet kilkanaście godzin. Tyle czasu upłynęło, zanim mężczyzna trafił na specjalistyczny oddział neurologiczny. Okazuje się jednak, że wszystko odbyło się z obowiązującymi procedurami.

W sobotni ranek, 23 sierpnia, Wojciech Adamczyk obudził się z mocnym bólem głowy. Jako że nigdy wcześniej nie uskarżał się na tego typu dolegliwości, wziął jedynie tabletkę przeciwbólową, licząc na to, że ból wkrótce minie. – Dolegliwości się nasilały, więc około godziny 14.00 postanowiłem wezwać pogotowie. Dyspozytorka zapytała mnie, czy dam radę dojść sam na pogotowie – wspomina Adamczyk. – Wymiotowałem. Byłem dość osłabiony i bałem się zasłabnięcia po drodze, więc wytłumaczyłem, że nie dam rady samemu dotrzeć – dodaje.

Dyspozytorka wysłała do domu mężczyzny karetkę z ratownikami. Mężczyźnie zaaplikowano ketonal w postaci zastrzyku. Ból nie mijał. Około godziny 18.00 Wojciech Adamczyk pojawił się osobiście na pogotowiu przy ulicy Bielskiej. – Lekarka, która mnie zbadała, stwierdziła, że nic mi nie jest i nie wiadomo, skąd się wzięły bóle. Otrzymałem jedynie jeszcze mocniejszy lek – tramal. Po zażyciu odczułem minimalną poprawę, jednak znów pojawiły się nudności – mówi Adamczyk.

Mężczyzna około godziny 21.00 znów pojawił się na pogotowiu, prosząc o pomoc. Lekarka stwierdziła, że chory musi trafić na oddział neurologiczny w rybnickim szpitalu. Problemy pojawiły się jednak z transportem chorego.

Cztery dni w szpitalu

– Pani doktor zaczęła dzwonić w sprawie karetki dla mnie. Byłem nieco osłabiony lekami, jednak do dziś pamiętam, że dzwoniła na ulicę Gamowską. Niestety, lekarka spotkała się z odmową ekipy z przyszpitalnego pogotowia. Rozpoczęły się gorączkowe telefony do przełożonych i znów do szpitala. To trwało przeszło półtorej godziny – wspomina Adamczyk. Zdaniem mężczyzny, zespół ratowniczy z Gamowskiej kilkakrotnie odmawiał wysłania karetki dla mężczyzny. W zamian za to zaproponowano mu wizytę u neurologa w raciborskiej lecznicy. Adamczyk poszedł sam, na piechotę. Po drodze zadzwonił po matkę, bo poczuł się słabo. Po przybyciu do lecznicy okazało się, że... neurologa nie ma w szpitalu. – Moim zdaniem to było kłamstwo wymyślone na szybko, aby już nie nalegać na wysłanie karetki. Pani doktor, z którą rozmawiałem około północy w szpitalu, również przyznała, że neurologa nie ma w szpitalu – kwituje pan Wojciech. Widząc, w jakim stanie znajduje się pacjent, około godziny 1.00 w nocy Adamczyk został położony pod kroplówką ze środkiem uspokajającym. W tym samym czasie lekarz dyżurny znów starał się o karetkę dla pana Wojciecha. Udało się ją załatwić dopiero około godziny 2.00 w nocy. Decyzja rybnickiego neurologa nie pozostawiała złudzeń. Wojciech Adamczyk powinien trafić na oddział wiele godzin wcześniej. W rybnickiej lecznicy pozostał przez kolejne cztery dni, Lekarze podejrzewają u pana Wojciecha silne bóle migrenowe.

Trzeba swoje odczekać

Dlaczego Wojciech Adamczyk musiał czekać aż tyle czasu, zanim zajął się nim neurolog? Okazuje się, że winne są procedury, które szczegółowo opisują sytuacje wymagające transportu karetką. Piotr Sokołowski, szef Szpitalnego Oddziału Ratunkowego, doskonale pamięta swój dyżur z 23 sierpnia. Zwraca uwagę, że pomoc została udzielona mężczyźnie już przy domowej wizycie pogotowia. – Przychodnie mają swoje umowy z prywatnymi firmami transportowymi. Jeśli chodzi o karetki tzw. systemu ratowniczego, lekarz z przychodni ma prawo wezwać taki zespół do chorego w stanach bezpośredniego zagrożenia życia. Wówczas przychodnia nie ponosi z tego tytułu kosztów – tłumaczy szef SOR-u. W takich przypadkach lekarz z karetki ocenia, czy życie pacjenta jest zagrożone i decyduje o ewentualnym przewiezieniu chorego do najbliższego szpitala. W tym przypadku była to lecznica na Gamowskiej. Jeśli zagrożenia życia nie ma, kosztami obciążana jest przychodnia. – Pani doktor zażyczyła sobie jednak transportu do Rybnika. Nasze karetki w ostateczności opuszczają swój rejon. W końcu pan Adamczyk został przewieziony do Rybnika karetką ratowniczą, bo w nocy nie było naszej karetki transportowej, która jeździ tylko do 19.00. Pewną niekonsekwencją ze strony lekarza z przychodni było upieranie się na wysłanie karetki, a później puszczenie pacjenta pieszo do szpitala – mówi Sokołowski.

Chodzi o pieniądze?

Zdaniem ratowników z ulicy Gamowskiej lekarka mogła wysłać Wojciecha Adamczyka na rybnicką neurologię karetką firmy współpracującej z przychodnią przy ulicy Bielskiej. – Najprawdopodobniej ktoś tu chciał zaoszczędzić – nie owija w bawełnę zdenerwowany pan Wojciech.

Jak tłumaczą lekarze w raciborskim szpitalu, neurolodzy na dyżurach dochodzących pojawiają się w wyjątkowych, zagrażających życiu przypadkach. W przypadku Adamczyka neurolog odmówił przyjazdu do szpitala. Problem rozwiąże się już niedługo, gdy w raciborskim szpitalu zostanie uruchomiony oddział neurologiczny i specjalista będzie dyżurował na miejscu przez całą dobę.

Adrian Czarnota

 

  • Numer: 41 (860)
  • Data wydania: 07.10.08