Pani Iwono, małe sklepy wszyscy mają w nosie
Pani Iwono, dziękuję pani za felieton „Przy Londzina biznes wygryzły Biedronki”. (http://www.nowiny.pl/91186-przy-londzina-biznes-wygryzly-biedronki.html). Ucieszyło mnie zwłaszcza to, że młodzi ludzie chodzą jeszcze na spacery, rozglądają się wokół i stawiają pytania o naszą przyszłość. Szczera i krótka odpowiedź na nie jest niestety złowieszcza: małe sklepy (i szerzej małych przedsiębiorców) wszyscy mają w nosie.
Klęska rozpoczęła się wiele lat temu, kiedy nasi „wybrańcy narodu” tak zachłysnęli się magią wielkich supermarketów, że nie uchwalili prawa, które zapewniałoby rzeczywiście równe warunki konkurencji małych i dużych podmiotów w polskim handlu. Kolejny cios przyszedł ze strony lokalnych samorządów, które w pogoni za kasą ze sprzedaży działek i „ładną” wizją zagospodarowania miasta stworzyły istne eldorado hipermarketom i dyskontom. Nie zważały przy tym na dramatyczne apele miejscowych handlowców o uwzględnianie perspektywy innej niż najbliższy budżet i dłuższej niż tylko do końca kadencji. A dłuższa perspektywa to m.in. uwzględnienie faktu, że wg szacunków ekspertów (np. Polskiej Izby Handlu) jeden nowy etat w dyskoncie oznacza często likwidację pięciu miejsc pracy w handlu tradycyjnym. Do tego nasz rząd, oficjalnie wspierający mały i średni biznes niezliczonymi frazesami o pomocy, tak naprawdę okłada małych przedsiębiorców kijem kolejnych biurokratycznych obowiązków i bezlitosnych obciążeń finansowych (jak choćby wprowadzony ostatnio obowiązek stosowania kas fiskalnych przez przedsiębiorców przekraczających poziom 20 tys. zł obrotu rocznie). Nie mówiąc już o szczerym wyznaniu premiera Tuska, jak to on i jego rodzina ochoczo robią zakupy w Biedronce. I na koniec my wszyscy, którzy w pogoni za tanim winem, pachnącym pieczywem lub markowymi butami za 30 zł ustawiamy się w kolejce do Biedronki, Lidla, Kauflandu czy innego raju wszelkiej obfitości. Tu chciałbym podkreślić, że nie mam pretensji o to, że konsumenci, zwłaszcza kiedy im się nie przelewa, chcą kupować towary taniej. Kiedy jednak widzę wychodzącego z dyskontu miejscowego producenta wędlin z siatką świeżo wypieczonych bułek z rumuńskich mrożonek to się po prostu dziwię. Choć może za chwilę tymi samymi drzwiami wyjdzie jego sąsiad piekarz z torbą tanich wędlin z „niewiadomo czego”? Obaj zapewne narzekają na prawo i lewo, że spada im produkcja i sprzedaż, ale wzajemnie swoich produktów nie kupują.
W zgodnej opinii fachowców w małym sklepie nie jest i nigdy nie będzie taniej niż w wielkich sieciach kupujących produkty tysiącami sztuk i ton. Spece od handlu podkreślają jednak, że w dobrze prowadzonych sklepach osiedlowych te różnice nie są aż tak duże, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Pomimo wyższych cen możemy też wydawać mniej, bo kupujemy rozsądniej i w mniejszych ilościach. No i szybciej, bo blisko i bez kolejek. Zaletą takich punktów jest również dostęp do świeżych produktów, często od lokalnych producentów. Mądry właściciel stara się dobrze poznać potrzeby swoich klientów i mieć z nimi miłe relacje. Taki sprzedawca raczej nas nie oszuka wciskając jednorazowo kiepski lub przeterminowany towar. A jeśli oszuka to znaczy, że nie tylko nie jest uczciwy, ale i głupi, więc splajtuje w pierwszej kolejności. Czy te zalety pozwolą dobrze prowadzonym sklepom przetrwać? Fachowcy twierdzą, że są na to realne szanse, choć namawiają przy tym do łączenia się małych handlowców w grupy w celu obniżenia kosztów zakupu towarów. A co jeśli jednak się nie uda? No cóż, kiedy dyskonty wykończą małe sklepy to w ślad za tym upadną małe firmy produkcyjne z branży spożywczej (i nie tylko), lokalne hurtownie. Miasta zaroją się od przygnębiających pustostanów, za które nikt nie płaci, pogorszą się warunki działania miejscowych banków spółdzielczych, a także lokalnych gazet, których nie będzie gdzie sprzedawać. Wskutek tego wzrośnie bezrobocie, również wśród zadowolonych dziś klientów dyskontów.
Pani Iwono, mimo to zachęcam do kolejnych spacerów i obserwacji. Nawet gdy miasto skojarzy się pani z krajobrazem po wybuchu bomby neutronowej. Ruch i świeże powietrze to przecież samo zdrowie.
Arkadiusz Gruchot
Komentarze
22 komentarze
- Konsumenci lubią mówić, że popierają i kupują polskie produkty, ale rzeczywistość jest taka, że jeśli obok siebie mają pomidory z Polski i taki sam zagraniczny produkt tańszy o 30 proc., zawsze wybiorą ten drugi.
http://pieniadze.gazeta.pl/Gospodarka/1,122003,13927500,Prezes_Tesco__Znow_liczy_sie_cena__a_nie_marka_czy.html
Kanarek- Wina tego że jest mało targowisk leży w systemie, bo aby chandlować na targowiskach, to musisz płacić podatek targowy (placowe) powoduje to że handel jest mało opłacalny, trudniej konkurować z supermarkietami, gdyby miasta tworzyły targowiska za friko, to wtedy całkiem inaczej by to wyglądało. Czemu na przykład wiele parkingów jest za darmo, ścieżki rowerowe są za darmo, wejścia do parków są za darmo a handlowanie na targowiskach czy ulicach nie może być za darmo? Oczywiście bardzo dobrze że wiele parkingów czy wejścia do parku są za darmo, w końcu każdy z nas płaci podatki to trudno aby jeszcze do tego dopłacać, ale tym samym targowiska powinne być za darmo, wtedy wszyscy by na tym skorzystali, zarówno handlujący jak i kupujący, bo cena towarów była by mniejsza a jednocześnie klientów więcej, bo dziś cena towaru na targowisku to trzeba w nią wliczyć "placowe", co powoduje że wielu nie handluje tam na małą skalę, bo się im nie opłaca.
Ralph_Demolka- Ja większość zakupów mam "za darmo" bo mam swój ogród. A rzeczy których nie mam, to kupuję na targowiskach, a tych których tam nie ma, to kupuję w supermarkietach. Musiał bym być idiotą, aby w sklepiku ten sam produkt kupować 30-40 % drożej. Jakoś masarnie, piekarnie nie narzekają że ich supermarkiety niszczą....
Małe sklepy + targowiska! Tak jak napisałem : zostanie 1 na 6. Nie można handlować na każdej ulicy w mieście. NIech handel odbędzie się na targowiskach. W dużych metropoliach handel targowiskowy to 1 % obrotów detalicznych. Nowoczesne targowiska nie zatrzymają sklepów samoobsługowych ! Klient chodzi do sklepów wielkopowierzchniowych bo: są niższe ceny , towar zestandyryzowany , sklepy otwarte do 21. To konsumenci podejmują decyzje gdzie kupować. Dlatego małe sklepy w większości znikną. Nie należy nad tym ubolewać. Normalny proces. ( telefon komórkowy wypiera telefon stacjonarny) NOWOCZESNOŚĆ
model polskiego konsumenta: kredyt w SKOKU lub w chwilówce przepuszczony w Biedronce . Efekt to windykacja , eksmisja i mieszkanie pod mostem
Koło-jesteś wzorem konsumenta i moim guru, od teraz nie ruszam do marketu bez kartki bo chcę być taki mądry jak ty a nie głupi rogacz. Jesteś ponadto wspaniałym przykładem jak sieci handlowe potrafią wyprać mózg i przekonać, że są jedynym słusznym miejscem robienia zakupów. To, że wysysają z pieniędzy miejscowy rynek i likwidują miejsca pracy zaczynam traktować jako misję zbawienia naszego miasta. Że też wcześniej na to nie wpadłem! Ale czego oczekiwać od zmanipulowanego idioty?
Kanarek- Bo przyszłość tto nie są nierentowne małe sklepiki, a przyszłością są targowiska. Londyn, Paryż, Berlin, wszystkie te miasta mają liczne targowiska, jedynie w Polsce tępi się tego rodzaju handel, mimo że to najlepszy handel jaki może być z punktu widzenia ekonomii. W necie są filmy jak straż miejsca tępi wszelkich sprzedawców tzw "pietruszki". U nas jest gorzej niż za komuny, bo za komuny nawet milicja nie tępiła handlarzy "pietruszką".