Kazimierz Kazuk przepracował na kolei prawie czterdzieści lat. I jak to na służbie bywało, był w pogotowiu zawsze, gdy w kraju lub poza nim szykowała się jakaś polityczna zawierucha. Był też świadkiem wielu przemian, które towarzyszyły rozkwitowi kolei na Śląsku.
Jego koledzy mówią, że jest chodzącą encyklopedią, a ja mogę dodać, że z jego wspomnień mogłaby powstać niezła powieść, choć z jej publikacją trzeba by poczekać kolejnych czterdzieści lat.
Bilecik poproszę
Pan Kazimierz przynosi do naszej redakcji archiwalne zdjęcia, które pokazują lata świetności tutejszego dworca i kolei w Raciborzu. – Kiedy byłem naczelnikiem stacji, pracowało tu około 400 osób. W miejscu, gdzie teraz znajduje się sklep z używaną odzieżą, kiedyś były kasy – tłumaczy. – A w nich unikalne maszyny do drukowania biletów, ewenement na skalę całego Śląska. Przedwojenne, poniemieckie drukarki do biletów zostały przystosowane do naszych potrzeb i każda z nich, a były trzy, produkowała bilety innych relacji. Jedna była międzynarodowa, druga krajowa a trzecia na bliskie relacje – dodaje. Do przechowywania wydrukowanych wcześniej biletów kartonikowych służył ternion, czyli specjalna szafa, w której układano bilety pakowane po 100 sztuk w paczce. Na zdjęciu z lat 70. ktoś uwiecznił kasjerki podczas pracy. Alina Rudakiewicz, Lidia Jambor i Helena Gawrońska pracowały tu na zmiany, bo połączeń było tak dużo, że kasy musiały być czynne całą dobę. Na innej fotografii świętujący kolejarze, a wśród nich nieżyjący już Jerzy Bajak – pierwszy pracownik kolei w Raciborzu. – Przyjechał tu 12 maja 1945 roku z Zieleńca na Ukrainie i razem z Henrykiem Zubą zaczęli tworzyć raciborską kolej. To był taki kolejarz – społecznik – wspomina pan Kazimierz i wyciąga zdjęcia, na których widać lokomotywy napędzane maszyną parową. W Raciborzu jeździło ich bardzo dużo, nic więc dziwnego, że stacja miała swoją parowozownię. Gdy powstała trakcja spalinowa, przemianowano ją na lokomotywownię, a jej naczelnikiem został Jan Mielnik, który wprowadził potem trakcję elektryczną. – Zmarł nagle 21 sierpnia 1983 roku. To było w sobotę o 11.00 – wspomina pan Kazuk. – Dokładnie pamiętam tę datę, bo razem przygotowywaliśmy imprezę z okazji Dnia Kolejarza, którą zaplanowaliśmy na raciborskim stadionie. Mieliśmy się jeszcze spotkać w celu omówienia szczegółów, gdy nagle zadzwonił mój zastępca Henryk Zuba. Myślałem, że chodzi o jakiś wypadek na kolei, a okazało się że Jasiu miał zawał i nie żyje. Tak mną to wstrząsnęło, że tę chwilę pamiętam do tej pory – dodaje pan Kazimierz.
Z Dniem Kolejarza wiąże się jeszcze jedna ważna uroczystość. 6 września 1979 roku prezydent Raciborza Czesław Wala uroczyście przeciął wstęgę otwierając nowy budynek dworca w Raciborzu. – Pamiętam, że po części oficjalnej wszyscy zaproszeni goście udali się na koncert do Szkoły Muzycznej, a po nim na przyjęcie zorganizowane w restauracji w Lekartowie – mówi naczelnik. Drugim, równie ważnym wydarzeniem była elektryfikacja linii Nędza – Racibórz. 23 grudnia 1982 roku, w obecności prezydenta Jana Osuchowskiego i przedstawicieli śląskiej Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych, na stację w Raciborzu wjechał pierwszy elektrowóz. Długość linii kolejowej Nędza – Racibórz wynosiła 9 km, a koszt jej zelektryfikowania w cenach z 1982 roku to 132 mln złotych.
Towarzysz Kádár z roboczą wizytą
Kazimierz Kazuk jest związany z koleją od 1963 roku, gdy po ukończeniu Technikum Kolejowego we Wrocławiu zaczął pracę na stacji Racibórz jako stażysta. Po półrocznej praktyce i egzaminie państwowym w Katowicach został asystentem. Zamiast pracy na kolei, dostał jednak powołanie do wojska i gdy po ponad dwóch latach służby wrócił do Raciborza, wszystkie egzaminy musiał zdawać jeszcze raz. Jako dyżurny ruchu pracował w Raciborzu, Studziennej, Olzie i Rybniku Towarowym. Przez rok był też urzędnikiem oddziału ruchowo-handlowego w Rybniku, skąd zwerbowali go po raz kolejny do wojska gdy państwa Układu Warszawskiego najechały na Czechosłowację. – Wziąłem plecak, mundur i pojechałem na trzymiesięczne szkolenie do Rembertowa. Jak się sytuacja uspokoiła, to nas zwolnili – opowiada pan Kazimierz. Ponieważ zawsze chciał studiować, więc zdał pomyślnie egzaminy na Politechnikę Śląską w Gliwicach i zaczął się uczyć wieczorowo. – W tym samym czasie dostałem propozycję objęcia funkcji zawiadowcy stacji w Głubczycach. Dojeżdżałem tam pokonując w jedną stronę 40 kilometrów, a stamtąd popołudniami autobusem do Koźla, potem następnym autobusem do Kędzierzyna a następnie pociągiem do Gliwic. I tak sześć razy w tygodniu. W domu byłem gościem – wspomina. W 1974 roku pan Kazimierz został kontrolerem ruchu. Obsługiwał teren, który obejmował Głubczyce, Polską Cerekiew, Kietrz, Kuźnię Raciborską, Pszów, Szymocice, Chałupki, Olzę i Wodzisław Śląski. – Pamiętam z tego okresu jedno ważne wydarzenie. W odwiedziny do Edwarda Gierka jechał sekretarz generalny KC Węgierskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej János Kádár. Miałem za zadanie dostać się na nastawnię Nacyna Most koło Czechowic-Dziedzic i czuwać na posterunku. Godzinę wcześniej wstrzymano ruch wszystkich pociągów towarowych i pasażerskich i zorganizowano obstawę wojska i milicji. Przejazd trwał jakieś 10 sekund, a ja musiałem potem wracać do Czechowic na piechotę, bo nie miałem się jak stamtąd wydostać – opowiada ze śmiechem pan Kazuk.
Od Solidarności do wolności
1 października 1980 roku, po przejściu na emeryturę Józefa Durajczyka, pan Kazimierz objął funkcję naczelnika stacji Racibórz. Bardziej gorącego okresu już nie można było wybrać. Tworzenie niezależnych związków zawodowych, strajki, a szczególnie stan wojenny zapadły na długo w pamięć naczelnika. – Rano 13 grudnia przyjechali po mnie milicjanci, którzy chcieli się dostać do pomieszczeń zajmowanych przez związki zawodowe. Ponieważ nie miałem do nich kluczy, musiałem z nimi pojechać do przewodniczącego Solidarności Calabka i Stanisława Ziemniaka, przewodniczącego Związku Zawodowego Pracowników Kolei. Przeszukali ich pokoje i z Solidarności zgarnęli do worka wszystkie dokumenty. Udało mi się przed nimi schować jedynie zeszyt z pieniędzmi składkowymi członków związku – wspomina pan Kazuk, który na emeryturę przeszedł 31 czerwca 2001 roku, jako naczelnik sekcji eksploatacji. – Przez te wszystkie lata byłem świadkiem rozkwitu kolei, na której jednak zawsze odbijała się sytuacja polityczna w kraju. Pamiętam czasy, kiedy pociąg z Raciborza do Warszawy kursował codziennie, do Bogumina odchodziły cztery pociągi w ciągu dnia, a latem uruchamiano połączenia do Ełku i Białegostoku – tłumaczy naczelnik. Wspomina też przychodnię kolejową w Raciborzu i leki, które kolejarze dostawali w tamtejszej aptece za darmo. Mogli też korzystać z bezpłatnych przejazdów koleją, nawet na trasach międzynarodowych, wczasów kolejowych i sanatoriów. Raciborscy kolejarze mieli nawet swój ośrodek w nadmorskiej miejscowości Sianożęty. – Po roku 1990 pracowało się znacznie lepiej, ale z drugiej strony kolej już nigdy nie miała takiego znaczenia jak w latach 70. czy 80. Dziś najbardziej mi szkoda naszej lokomotywowni, dlatego nie zaglądam tam nigdy, bo wolę zachować dobre wspomnienia – podsumowuje Kazimierz Kazuk.
Katarzyna Gruchot