Katechetka od przedszkola do Opola
- Teresa Koloch jest chyba najbardziej doświadczoną katechetką w naszym mieście. Zaczęła swą prace w bardzo młodym wieku - pisze ks. Jan Szywalski o Teresie Koloch.
Teresa Koloch jest chyba najbardziej doświadczoną katechetką w naszym mieście. Zaczęła swą prace w bardzo młodym wieku, uczyła wpierw w salce katechetycznej, a później w szkole. Zaangażowana była przez diecezjalny wydział katechetyczny. Obecnie na emeryturze nadal służy radą. Była wielką pomocą dla mnie, jej proboszcza w parafii św. Krzyża w Raciborzu Studziennej. Z okazji zakończenia kolejnego roku szkolnego prosiłem, by podzieliła się ze wspomnieniami i doświadczeniami.
– Pani pracy jako katechetki, to już prawie 50 lat?
– Tak minęło 46 lat kiedy Ks. Proboszcz wysłał mnie na kurs katechetyczny w Opolu. O świeckich w katechezie już wtedy słyszałam. W tym czasie prowadziłam grupę Dzieci Maryi w parafii, a to dawało mi wiele radości.
– Jak się to wszystko zaczęło?
– W 1975 roku otrzymałam misję kanoniczną od biskupa opolskiego do nauczania katechezy przy parafii. Pierwszą katechezę pamiętam jakby była wczoraj. Przygotowałam się zgodnie z zaleceniami ks. Biskupa – dobrze opracowany konspekt i trzy godziny modlitwy. Do salki wprowadził mnie ks. Proboszcz i przedstawił. Przebiegu samej katechezy nie pamiętam, ale otoczenie doskonale pozostało mi w pamięci. Po katechezie były liczne pytania rodziców, dziadków i koleżanek. Pytania były różne od: Idziesz do klasztoru?, aż po takie: To teraz już żywcem dałaś się pogrzebać? O świeckich w katechezie nikt nie wiedział. To nie przeszkadzało mi wyrobić sobie autorytet i zaufanie, a także wyjść za mąż i wychować dzieci. Pierwsze motto życiowe otrzymałam od ks. Szywalskiego, a brzmiało: Bóg daje tym, którzy dają, Bóg daje się tym, którzy siebie rozdają. I tym się od zawsze kieruję. Bóg mnie nigdy nie zawiódł, to ja nieraz zawodzę Jego.
– Przez wiele lat nauczanie religii odbywało się w salce katechetycznej, od 1990 r. dopiero w szkole. Gdzie było lepiej?
– Trudno powiedzieć. Moim zdaniem nie lepiej, lecz inaczej. W szkole oprócz katechezy doszły jeszcze rozmowy z pracownikami na tematy religijne, na które niejeden raz musiałam odpowiedzieć – nie wiem, ale doczytam, dopytam i odpowiem. Na religii w szkole brakowało mi bliskości kościoła, aby dzieciom pokazać o czym mówię. Same słowa to za mało. Trudno było się przestawić. Sam krzyż na ścianie nie odda bliskości Boga, jak możliwość bycia w kościele. Uczniowie wszędzie są podobni. Jedni żyli katechezą, angażowali się rozwijając swoją wiedzę i wiarę. Inni chodzili z nakazu rodziców, chęci przeszkadzania i wywijania kolejnych figlów. Każdy na swój sposób ma prawo poznawać Boga.
To katechizowani, temat i organizacja zajęć tworzą atmosferę wiary. Wspaniałym łącznikiem szkoły i kościoła były szkolne rekolekcje, które w naszej parafii łączyły nie tylko uczniów ale i nauczycieli. Temat rekolekcji był omawiany już w szkole na różnych przedmiotach. W rekolekcje byli zaangażowani wszyscy, nie tylko dbano o wzrost duchowy, ale i intelektualny a także o dobrą zabawę, jak na przykład szukanie „Zajączka”. Nauczyciele wspominali je nieraz jako własne rekolekcje wielkopostne. Według mnie szkoła jest jedną z form ewangelizacji poza kościołem.
– Zawsze byłem zdania, że katechetka powinna być osobą tej samej parafii co dzieci. Czy Pani nie przeszkadzało jednak to, że dawne koleżanki poklepywały po ramieniu?
– Z tym się zgadzam. Nie jest łatwo pracować we własnej parafii. Św. Łukasz pisze: żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Doświadczyłam tego. Ale pewne sprawy trzeba pominąć, dla wyższego dobra. Jako parafianka bardzo dobrze znałam każde dziecko i jego rodzinę. Wiedziałam na co je stać i w razie czego, jak pomóc. Można było rozmawiać z rodzicami, pochwalić czy zwrócić uwagę. Kontakt był przyjazny. Często wykorzystywali moją obecność inni nauczyciele i dzięki temu wielu problemom można było zapobiec. Z koleżankami nie miałam kłopotu, bo starałam się traktować wszystkie dzieci jednakowo. Może koleżanka wcześniej dowiadywała się o wybrykach dziecka, zanim ktoś to nagłośnił. I było dobrze. Uczniowie często słyszeli: Albo zmienisz twoje postępowanie, albo porozmawiam z rodzicami. Najczęściej to wystarczało.
– Pani była zaangażowana również w strukturach diecezjalnych, była współpracownicą ks. Krzysztofa Matyska. Na czym współpraca polegała?
– Nie wiem z czyjej inicjatywy znalazłam się w Kurii, w Opolu, ale było to 10 ciekawych lat mojej pracy. Dyrektorem Wydziału Katechetycznego był ks. Matysek, a ja doradcą metodycznym religii czyli pośrednikiem pomiędzy wydziałem a dyrekcjami szkół i katechetami. Moim zadaniem było pomagać katechetom w nauczaniu religii. Oni przychodzili po pomoc, a ja organizowałam: lekcje pokazowe, konferencje, spotkania. Znałam przepisy oświatowe i tym się dzieliłam. Moim zadaniem była codzienna pomoc nauczycielom w drodze do awansów zawodowych. Lubiłam tę pracę, bo mogłam dzielić się moim doświadczeniem, ale też nauczyciele wiele mnie nauczyli. Tam otrzymałam przydomek: Katechetka od przedszkola do Opola. Uczyłam katechezy na różnych poziomach edukacyjnych oraz często odwiedzałam placówki oświatowe w różnych rejonach diecezji. W Kurii z zespołem napisaliśmy katechizmy, z których nasze dzieci korzystały. Był napisany katechizm w języku niemieckim dla naszej szkoły. Przeprowadzaliśmy konkursy religijne oraz projekty: Pismo św. i pomoce do katechezy w każdej szkole. Pomagaliśmy młodym katechetom wdrożyć się do pracy w szkole.
– Pani nie przestała być pedagogiem jako emerytka. Gdzie można jeszcze swe doświadczenia przekazać?
– Nieczynny pług rdzewieje. Nie chcę zardzewieć, więc cieszę się, gdy ktoś potrzebuje mojej pomocy. Nieraz to jest wysłuchanie drugiego, czasem przekaz mojego doświadczenia, innym razem tylko moje słowo. Jak się chce dzielić doświadczeniem, to słuchaczy się znajdzie. Chętnie pomagam, gdy ktoś prosi o pomoc. Na emeryturze zastępowałam nieobecnych katechetów w szkole podstawowej i gimnazjum, prowadzę warsztaty dla dzieci w szkołach, i dla seniorów. Propaguję moje hobby czyli jeżdżę z pokazami strojów raciborskich, co cieszy się coraz większym zainteresowaniem. Spotykam się z naszymi parafialnymi dziećmi na warsztatach. Nigdy nie zapominam, że jestem katechetką i obowiązuje mnie godne reprezentowanie Kościoła. Nie chciałabym utracić kontaktu z dziećmi, bo zapominam wtedy ile już mam lat i czuję się potrzebna.
– Pani była też członkiem Parafialnego Koła Caritas, które urządzały wakacje z Bogiem. Były udane?
– Kolonie Caritas to inny rozdział mojej pracy. Kocham dzieci więc poświęcałam im wakacje. W domu gościłam co roku parafialną scholę pod kierunkiem córki Marii. Przez 19 lat odbywały się półkolonie Caritas dla wszystkich dzieci parafii. Organizowaliśmy zajęcia dla dzieci, aby te które nie wyjeżdżały także miały prawdziwe wakacje. Zajęcia były na miejscu i na wycieczkach. Każde półkolonie rozpoczynały się nabożeństwem w kościele i tam się kończyły. Codziennie była modlitwa poranna i zawsze pamiętaliśmy, że to Bóg daje nam ofiarnych ludzi. Na pierwszych półkoloniach było ok. 100 dzieci. Posiłki przygotowywało się z tego co przynieśli ofiarni parafianie. Na końcu został cały bagażnik żywności przekazany do klasztoru. Opiekunami byli wykwalifikowani nauczyciele i młodzież. Nigdy ich nie brakowało. A pracowali nawet po 20 godzin dziennie. Emeryci też pomagali. Jedyną zapłatą dla wszystkich była radość i wdzięczność dzieci. Półkoloniści między innymi tego się uczyli. Takiego doświadczenia nie da się przecenić.
– Co Pani chciałaby swoim niezliczonym uczniom i uczennicom kilku pokoleń dziś jeszcze powiedzieć?
– Wszystkim mogę powiedzieć, żeby zachowywali się tak, aby innym było z nimi dobrze! Rodzice i katecheci niech głoszą słowami za którymi idzie przykład życia. Pamiętajmy, że wszyscy należymy do Kościoła – nie tylko kapłani.