środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

Piękne jest to, co powstaje z potrzeby serca

21.11.2023 00:00 red.

PSZÓW Z Moniką Witek, historykiem sztuki, malarką, właścicielką studio artystycznego „Świat jest obrazem” w Pszowie, w którym prowadzi warsztaty malarskie i rysunkowe dla dzieci w wieku od 5 do 18 lat; prywatnie żoną i mamą, która kocha czytać książki, podróżować, spacerować po lesie i pić kawę rozmawiamy o jej pasji, talencie i sztuce.

– Jak się zaczęła pani przygoda z malarstwem, czy wykazywała już pani talent w dzieciństwie?

– Okoliczności, w których poczułam, że malowanie mogłoby być moją pasją, były dość dramatyczne. Przynajmniej tak to postrzegam z perspektywy czasu. Dwanaście lat temu, po urodzeniu córeczki, kiedy chciałam wrócić do pracy w szkole okazało się, że nie ma godzin dla nauczyciela historii i plastyki. A właśnie tym zajmowałam się zaraz po ukończeniu studiów.

Byłam przerażona tym, że jestem bezrobotna! Nie nauczono mnie nie pracować. Koniecznie chciałam znaleźć dla siebie zajęcie, ale żadna inna forma aktywności – poza nauczycielstwem – nie przychodziła mi do głowy.

Wówczas mój mąż Michał zasugerował, bym zajęła czymś głowę. „Zawsze lubiłaś rysować. Wróć do tego. Zrób zdjęcie swojej pracy i wrzuć do sieci. Zobaczymy, czy ludziom się spodoba” – mówił. Nieprzekonana, ale zdesperowana zrobiłam, jak mi polecił. Utworzyłam w styczniu 2012 roku bloga, na którym publikowałam swoje prace, fotografie, zdjęcia domu, w którym co chwilę coś zmieniałam, nadając meblom i innym rzeczom drugie życie.

W końcu zaproszono mnie, by zrobić dekorację malarską na ścianie w sali jednego z okolicznych domów przyjęć, wkrótce dostałam zlecenie na pierwszy ołówkowy portret... Z czasem zamówień przybywało. Dostawałam za nie niewielkie wynagrodzenie, ale byłam z siebie dumna. Cieszyłam się, że jestem w stanie zarobić chociaż niewielkie pieniądze.

– Jak wyglądały pierwsze dzieła i czym pracowała pani początkowo?

– To dobre pytanie! Zachowałam kilka swoich rysunków z czasów przedszkolnych i wczesnoszkolnych. Dęby wyglądają jak sekwoje, bocian jak kaczka, a delfin ma pyszczek z botoksem. Nie sądzę, żeby moja pani z plastyki mogła w tych wczesnych „dziełach” dostrzec jakiś potencjał.

Mam również kilka późniejszych prac. Są już lepsze. Widać, że rysowałam starannie, eksperymentowałam z mieszaniem kolorów, próbowałam osiągnąć realistyczny efekt. Niemniej teraz, kiedy widzę znaczny postęp po tych jedenastu latach mojego dorosłego rysowania i malowania uśmiecham się na widok zdjęć swoich prac, które umieszczałam na blogu. Tyle jest w nich do poprawienia, och!

– Pracowała pani również w raciborskim muzeum, jak wspomina pani pracę w tej instytucji?

– Z dużym rozrzewnieniem! Ludzie, z którymi pracowałam, ciepło mnie przyjęli, wszystkiego nauczyli, pokazali co i jak. Zawsze mogłam liczyć na ich pomoc i fachowe rady. W muzeum miałam swój gabinet z zabytkowymi meblami, pracownię malarską, piękny widok z okna na wieżę dawnego kościoła sióstr dominikanek. Najbardziej wyjątkowe chwile spędziłam podczas wernisaży, oprowadzając grupy po salach muzealnych oraz w samotności w magazynie niedostępnym dla turystów, wśród kilkusetletnich rzeźb sakralnych i zakurzonych obrazów...

– Skąd pomysł na swój biznes? Czy ze sztuki można żyć?

– Kiedy już poczułam, jak to jest realizować się w swojej pasji, brakowało mi w moich dotychczasowych pracach (zarówno w muzeum, jak i w szkołach, do których finalnie jeszcze raz wróciłam jako nauczyciel) czasu na tworzenie – rysowanie portretów i malowanie obrazów. Zarywanie nocy przy tak intensywnym trybie życia i godzenie tego z satysfakcjonującym życiem rodzinnym było coraz trudniejsze. Mimo, że lubiłam pracę w muzeum i kochałam prowadzić zajęcia z dziećmi w szkole, serce najbardziej wyrywało się do tych chwil, w których zostawałam sam na sam z farbami przed białym podobraziem.

Nadszedł moment podjęcia niełatwej decyzji: o rzuceniu wszystkiego i oddaniu się swojej pasji w pełnym wymiarze godzin. Założyłam własną działalność. Zmierzyłam się z tym, że tylko tyle zarobię, ile sama wypracuję. Oczywiście, byłam bardzo niepewna, czy wystarczy mi klientów i mocnego charakteru, by dyktować wyższe ceny. Jednak okazało się, że jestem bardziej odważna niż myślałam, a ludzie bardziej zadowoleni z moich prac niż sądziłam. Potrafię być sumienna, pracowita i zdyscyplinowana, nawet kiedy pracuję w domowym zaciszu.

Kilka lat utrzymywałam się jedynie z samego tworzenia. Miałam tygodnie dobrej passy, ale bywały też chude miesiące. Wówczas, wspólnie z mężem, podjęłam decyzję, by spróbować swoich sił prowadząc dla dzieci zajęcia malarskie. To był rok 2018. Od niedawna działało w Pszowie „Niebo w mieście”, katolicka kawiarnio – księgarnia, a dzięki uprzejmości właścicieli lokalu mogłam przy jednym ze stolików prowadzić swoje lekcje. Zaczynałam od dwóch kilkuosobowych grup. Z czasem dzieci przybywało. Nawet pandemia nie przeszkodziła nam, by kontynuować zajęcia. Najpierw prowadziłam zajęcia on – line, później spotkania na żywo ze stosowaniem się do bieżących restrykcji.

– Jak wygląda praca z dziećmi i co pani z niej czerpie?

– Praca z dziećmi daje mi mnóstwo satysfakcji. Zawsze lubiłam być z dziećmi, rozmawiać z nimi, razem tworzyć. Na zajęcia przychodzą dzieci ultrazdolne i takie, które nie mają dużego potencjału twórczego, jednak nie stanowi to dla mnie żadnego problemu. Uważam, że każde z nich może osiągnąć postęp na swoim poziomie możliwości. Jedni rozwijają się szybko, drugim wychodzi to wolniej, co widać na przestrzeni lat, inni przychodzą, by się odprężyć, zainspirować, zrobić coś dla własnej satysfakcji w miłym towarzystwie grupy rówieśników.

Lekcja trwa godzinę zegarową. Spotykam się z dziećmi co tydzień w grupie, która maksymalnie liczy ośmioro dzieci, choć rodzice wciąż pytają mnie o wolne miejsca. Muszę już odmawiać, bo brakuje dni w tygodniu, by przyjąć wszystkich chętnych!

Po zajęciach, które zazwyczaj są intensywne i kreatywne, zostają bardzo brudny stolik i bardzo szczęśliwe dzieci, ale najbardziej usatysfakcjonowana jestem ja. Dzieci często mi dziękują, przynoszą laurki i czekoladki, przytulają, nie chcą odchodzić... Rodzice też wyrażają swoje zadowolenie. Mimo iż po swojej dniówce jestem zazwyczaj zmęczona, to skala radości i dumy jest nieproporcjonalnie wyższa.

– Proszę coś powiedzieć o swojej twórczości? Jaka jest pani twórczość?

– Zmienna – tym jednym słowem można ją najogólniej ująć. Ciągłe szukam własnej drogi na wyrażenie siebie, choć może właśnie ta zmienność jest moją drogą. Kiedyś byłam rozpoznawalna dzięki moim fotorealistycznym portretom rysowanych ołówkiem, potem eksperymentowałam z kredkami. Ludzie najchętniej jednak zamawiali u mnie obrazy sakralne, wizerunki Pana Jezusa, Matki Bożej, świętych. Sądzę, że działo się tak po części przez wzgląd na moje osobiste przekonania. Klienci czuli, że jest spójne to, jaka jestem z tym, co tworzę. W pewnym okresie bardzo bliski stał mi się nurt malarstwa mistycznego, religijnego, takiego, które nie było kopiowaniem wcześniejszych wzorców, ale składało się z obrazów przemodlonych, „zobaczonych” sercem. Teraz z upodobaniem wracam i wciąż uczę się malarstwa olejnego. Maluję głównie na zlecenia, więc tematyka jest dyktowana potrzebami ludzi. Bardzo jednak tęsknię za malowaniem pejzaży: lasu, morza, nieba...

– Czy dzieci jeszcze malują czy już tylko są w „necie”?

– Nie oszukujmy się, większość dzieci siedzi w „necie”. Staram się jednak na swoją mikroskalę wyrywać dzieci z tego miejsca i pokazywać im alternatywne, piękne możliwości. Mam przy tym świadomość, że od Internetu się nie ucieknie, ponieważ … dzieci często tematów do malowania szukają właśnie tam. One świetnie orientują się, co jest teraz w trendach: czy rysuje się żaróweczki z krajobrazami w środku, puszki Coca – Coli, postaci z ulubionych gier czy seriali, czy może jakieś abstrakcyjne płaszczyzny. Od tego się już nigdy chyba na sto procent nie ucieknie.

– Jak zachęcić dzieci do malowania?

– Dać im swój przykład. Mam to szczęście, że stale praktykuję i efekty moich starań widać w postaci zawieszonych na ścianach studio obrazów. Dzieci stale o nie pytają. Mogę im opowiadać, w jaki sposób coś narysowałam/namalowałam. Opowiadam wtedy z pasją i przejęciem. Dzieci czują, że mówię prawdę. Większość z nich jest wtedy dodatkowo zmotywowana do pracy.

– Czy wszyscy mogą rozpocząć przygodę z malarstwem? Czy zdarza się, że osoba dorosła w wieku np. 40 lat odkrywa taki talent?

– Malować mogą wszyscy. Warunek jest jeden: muszą chcieć. Jeśli tworzenie nie sprawia radości, nie daje satysfakcji lub spełnienia – to nie ma sensu. Nie chodzi nawet o to, by spod rąk wychodziły same arcydzieło, tego nie da się osiągnąć. Uważam z kolei, że piękne jest to, co powstaje z potrzeby serca, nawet jeśli inni mają na ten temat swoje zdanie.

Ja nie prowadzę zajęć z osobami dorosłymi, choć wiele ludzi już mnie o to pytało. Znam jednak dużo osób, które powróciły do malowania po latach, albo które zaczęły to robić, mając kilkadziesiąt lat i wychodziło im to z powodzeniem.

oprac. Fryderyk Kamczyk

  • Numer: 47 (1200)
  • Data wydania: 21.11.23
Czytaj e-gazetę