środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

Komendant Krolik: przez dwa lata, jako poborowy dostawałem pół wypłaty

18.04.2023 00:00 sub

Z byłym zastępcą Komendanta Powiatowego PSP w Raciborzu, a także wieloletnim dowódcą JRG PSP Rydułtowy rozmawiamy o tym, jak kiedyś wyglądało pożarnictwo, o zmianach w straży, służbie w powiecie wodzisławskim i raciborskim oraz rolnictwie, z którym ciągle jest związany.

– Jak wyglądała ówczesna zawodowa straż pożarna, do której pan wstąpił?

– W tym okresie pożarnictwo było inne, wielu strażaków odbywało wtedy wojskową służbę zastępczą w jednostkach ochrony ppoż. Część z nich została w straży pożarnej, zaś inni przeszli do cywila. Niektórzy prowadzili swoją działalność, bo był to okres, w którym wszyscy chcieli się dorobić po upadku komunizmu. Służba w trybie 24/48 była dla nich bardzo dobra. Komenda zaś wolała mieć w swoich szeregach fachowców typu: malarzy, stolarzy itd. Byli oni również potrzebni przy pracach w komendzie. Tak jest do dzisiaj, że strażacy wykonują prace gospodarcze, a bywało też czasem tak, że jeden od drugiego się uczył. Ja ukończyłem technikum mechaniczne, więc byłem od spawania i modernizacji (śmiech). Wstąpiłem do zawodowej straży 1 czerwca 1982 roku i byłem strażakiem poborowym, czyli odbywałem zastępczą służbę wojskową, dostawałem przez dwa lata pół wypłaty. Większość takich osób nie zostawała w służbie, ponieważ na kopalniach czy PKS-ie były znacznie lepsze warunki finansowe. W tym samym roku wprowadzono inny system. Służbę zaczęli junacy, to była służba obrony cywilnej. Oni pracowali na całkiem innych warunkach finansowych, również bardzo słabych. Straż miała w swych szeregach różnych fachowców z korzyścią dla obu stron. Najlepszym okresem dla pracowników straży był czas, kiedy w rządzie był Jacek Kuroń. W tym okresie strażacy dostali podwyżki i minimalnie była to kwota ponad średnią krajową. Niestety trwało to krótko. Mówimy o strażakach na podziale bojowym.

– Czemu pan został w służbie?

– Ja ukończyłem Technikum Mechaniczne w Raciborzu, a dokładnie technikum ministerstwa rolnictwa o specjalności technik mechanizacji rolnictwa. To były lata 1978 – 1982. W tamtych czasach było modernizowane rolnictwo w Polsce i wchodził na wieś nowy sprzęt. Były stare traktory w PGR-ach np. nasz tradycyjny Ursus itd. Stwierdzono jednak wtedy, że trzeba iść w nowe formy mechanizacji rolnictwa. Agronomów było dużo, ale brakowało specjalistów do nowego sprzętu, były szkoły rolnicze, ale nie było fachowców. Rozpoczęto na szeroką skalę produkcję ciągników MF oraz ciągnikowych maszyn rolniczych. Zaczęło się pewne otwarcie na zachodni sprzęt i nowe technologie, stąd taki kierunek promowało ministerstwo. Po ukończeniu szkoły miałem wybór studia, albo wojsko. Studia nie wchodziły wtedy w grę, z rocznika jedna lub dwie osoby mogły tylko zostać przyjęte. Technicy odbywali służbę wojskową zazwyczaj trzy lata. Był to zmarnowany czas. Moja rodzina od wieków prowadziła gospodarstwo rolne. Nie było ono wielkie, ale brak mojej osoby przez trzy lata na miejscu to byłaby ogromna trudność. Mieliśmy około 5 ha ziemi.

– Jak wtedy wyglądało rolnictwo u was w Kobyli?

– Była modernizacja również w obszarze prywatnego rolnictwa. Konie zastępowały traktory. My już traktor mieliśmy, wchodziły snopowiązałki. Konia mieliśmy po to, żeby mój dziadek cieszył nim oko, a był przywiązany do niego tak, że brak tego zwierzęcia oznaczałaby dla niego śmierć, więc nie wykorzystywaliśmy go już do pracy w polu . Mieliśmy też 5 krów i świnie, oznaczało to dla nas wielki zastrzyk finansowy. Dziś jest to nie do porównania. Ojciec pracował w kopalni jako górnik dołowy w tzw. przodzie na ścianie, a moja mama za sprzedaż płodów rolnych oraz mleka od tych pięciu krów miała dokładnie tyle samo pieniędzy. Proszę sobie zatem wyobrazić jakie to były kwoty i jak rolnictwo było cenne i ważne. Mieliśmy też ogórki, ziemniaki, zboże itd. Pamiętam to jako trudne czasy. Dziś strażacy pełniący służbę, muszą szukać również dodatkowych źródeł finansowych, a myśmy wtedy zajmowali się gospodarstwem. Później w 1985 roku wziąłem ślub, założyłem rodzinę i pojawiły się dzieci.

– Czyli służba w straży i rolnictwo to była nierozerwalna część pańskiego życia?

– Dokładnie tak. Oprócz tego, że człowiek był strażakiem, dowódcą, komendantem to równolegle zajmował się rolnictwem, aż po dziś dzień. Jest to życie na wsi związane z rodziną i ziemią. Ciągle mam dwa traktory. Oczywiście tego czasu było już mniej, kiedy zostałem dowódcą JRG. Przybyło więcej pracy popołudniami, doszły narady, szkolenia.

– To może teraz trochę o samym przebiegu służby...

– Zaczynałem od szeregowego funkcjonariusza, a skończyłem na funkcji zastępcy komendanta. Po krótkim czasie pracy w jednostce w Wodzisławiu Śląskim, zostałem skierowany do służby w Rydułtowach gdzie przepracowałem 26 lat. Przeszedłem wszystkie możliwe funkcje, aż zostałem dowódcą JRG, później zostałem zastępcą komendanta powiatowego PSP w Raciborzu. Rydułtowy wtedy to nie była jednostka, tylko Oddział Wodzisławia. Osobna JRG powstała z chwilą utworzenia PSP. W 1982 roku na wyposażeniu posiadano podnośnik Skoda SH-20, Jelcz i Żuk. Oczywiście te samochody się zmieniały, w całym okresie mojej służby i nadal się zmieniają. 1 czerwca 1982 roku było na zmianie 5 strażaków, później to zmieniono, że na każdej zmianie pełniło służbę 17 strażaków ze względu właśnie na junaków. Ale takie liczby były krótko. Znowu się to zmieniło i czasami służyło 5 ludzi na zmianie, gdyż powstała w powiecie wodzisławskim JRG Syrynia, której obecnie już nie ma i część strażaków tam pełniło służbę.

W czasach, kiedy przyjmowałem się do służby, mało ludzi ukończyło technikum, dlatego że WKU nie pozwalało ze średnim wykształceniem „odrobić” wojska w straży. Wojsko Polskie chciało mieć takich ludzi w swoich szeregach i to było zrozumiałe. Co ciekawe, ja zrobiłem najpierw kurs dyspozytora, a później podstawowy, ze względu właśnie na dyplom technika. Później był kurs młodszych podoficerów w Katowicach, potem starszych podoficerów w Częstochowie. Pracowałem na różnych zmianach, w zależności od potrzeby. W tym czasie straż pracowała w aparatach tlenowych, a później zostały zmienione na powietrzne. Miałem też stosowny kurs związany z mechaniką tego sprzętu oraz ratowniczego, który uzyskałem na Stacji Ratownictwa Górniczego jako Mechanik Górniczego Sprzętu Ratowniczego oraz kurs instruktora pomocy medycznej PCK w Rybniku. Następnie ukończyłem Szkołę Chorążych w Krakowie. Niestety pojawiły się problemy zdrowotne i byłem zmuszony trochę się wycofać, ale na szczęście po kilkumiesięcznym L4 wróciłem do służby. Tak się złożyło, że dowódca JRG Andrzej Brański odszedł na emeryturę i komendant wojewódzki Zbigniew Meres, po konsultacji z komendantem Kazimierzem Musialikiem zaproponował mi stanowisko szefa jednostki. Komendant dał mi jeden dzień na decyzję i zalecił konsultację z żoną, gdyż to całkiem inny charakter służby.

– Jakie przybyły obowiązki?

– Dowódca JRG pracuje codziennie 8 godzin, czyli inaczej niż strażak pełniący służbę na zmianie. Dochodzi cały szereg spraw typu planowanie, gospodarka, sprawy kwatermistrzowskie itd. W województwie śląskim było mało JRG umiejscowionych daleko od komendy. W Raciborzu nie ma takiej sytuacji. W Wodzisławiu istniała super współpraca pomiędzy komendantem, a dowódcami. Kierujący JRG uczestniczy w całej administracji, bierze udział w sesjach rad gmin. W moim rejonie były kopalnie: KWK Anna, KWK Rydułtowy i KWK Marcel oraz Koksownia Marcel, które miały również swoje straże zakładowe. Komendant wiedział, że wspólnie z moim zastępcą Eugeniuszem Danielczykiem wszystko dla dobra służby zrobimy dobrze, a do komendy jeździliśmy po nagrody i opieprz (śmiech).

– I później został pan powołany na zastępcę komendanta w innym nieco rejonie, jakim jest Racibórz.

– W 2002 roku ukończyłem studia na SGSP jako Inżynier pożarnictwa, a następnie uzyskałem tytuł magistra na Uniwersytecie Opolskim z ekologii, a więc cały czas coś z pożarnictwa i coś ze środowiskiem. Później myślałem o emeryturze, bo miałem już 26 lat służby. Myślałem nad tym, czy nie odejść. Człowiek się zastanawiał czy nie poświęcić więcej czasu rodzinie, żonie, czy nie przejąć od rodziców gospodarstwa rolniczego. Ale przyszła propozycja, żeby objąć stanowisko w Raciborzu. Był to rok 2008. Służbę pełniłem do 2016 roku. Rejon raciborski i wodzisławski to dwa zupełnie inne rejony. Wodzisław charakteryzował się górnictwem, powodziami związanymi z opadami np. w Pszowie i Rydułtowach. Dochodziły szkody górnicze, które powodowały niecki. Kopalnie miały swoje służby ratownicze, koksownia zakładową OSP. Był na przykład pożar taśmociągu pomiędzy kopalnią a koksownią, podczas gdy takie akcje w Raciborzu nie występowały. Pożar pociągu w tunelu w Rydułtowach albo pożary energetyczne pod ziemią, to też dość osobliwe przypadki. W rejonie raciborskim kierowałem całością, zgodnie z zakresem obowiązków wyznaczonym przez komendanta. Dopiero powódź w 2010 pozwoliła na pokazanie swoich umiejętności i moją wartość. Bardzo dobrze wspominam czasy, kiedy tam pracowałem. Dla mnie to nie był obcy rejon, bo ukończyłem szkołę w Raciborzu i wszystkie te miejscowości oraz wielu mieszkańców wcześniej znałem. Mój ojciec jest z Bieńkowic, znałem też wielu ochotników z tego terenu. Z wszystkimi ochotnikami miałem bardzo dobrą współpracę. Zostałem opiekunem OSP w gminie Kuźnia Raciborska, tam jest dużo jednostek i super ludzie. Jako fachowcy poznaliśmy się właśnie podczas powodzi i później w innych akcjach. Wielu z nich razem ze mną gasiło wielki pożar w 1992 roku na terenie Kuźni i Rud. Do dziś kontakty pozostały.

– Ochotnicy są czasem na miejscu pierwsi...

– Czasem też jest inna sprawa. Jeżeli dana miejscowość spotka tragedia, jak powódź, to dla komendy ta jednostka operacyjnie jest wyłączona i musimy liczyć na inne siły, by mieszkańcom, w tym również samym strażakom z tej miejscowości nieść pomoc. Nie wszystkie są tam kierowane, gdyż nie ma takiej możliwości. Wyobraźmy sobie, że krowy są w wodzie, szamba wypływają itd., tym ludziom trzeba pomóc. PSP i OSP muszą interweniować siłami z zewnątrz. Straż pożarna cały czas zdobywa doświadczenie i uczy się również na własnych błędach.

– A jak wygląda życie komendanta na emeryturze? Działa pan w strukturach OSP? Tęskni pan za Wodzisławiem?

– Działam w OSP Kobyla, natomiast dodatkowo zostałem wybrany na Prezesa Zarządu Oddziału Gminnego OSP RP w Kornowacu i razem z Komendantem Gminnym Henrykiem Gorywodą, byłym dowódcą zmiany z JRG Rydułtowy, staramy się wkładać nasze doświadczenie w te struktury, tutaj na terenie gminy, która jest częścią powiatu raciborskiego. Jest to mała gmina posiadająca 4 jednostki OSP i choć nie mamy takiego sprzętu jakbyśmy sobie życzyli, to funkcjonujemy bardzo prężnie i wkładamy wszyscy w to serce. OSP Kobyla posiada ciężki samochód gaśniczy marki Jelcz. Z Wodzisławiem kontakt jest cały czas, mamy nieustannie spotkania z emerytowanymi funkcjonariuszami. Tęsknię za JRG i powiem szczerze, że zawsze, kiedy jestem w Rydułtowach dokonuję wizytacji, bez zgody komendanta powiatowego (śmiech), ale mam nadzieję, że mi wybaczy. Bardzo się cieszę, że jednostka się rozwija. Chłopcy działają i są weseli, jak zawsze i wszystko idzie w bardzo dobrym kierunku. Serdecznie ich przy okazji pozdrawiam. Odwiedzając komendę w Wodzisławiu widzę, że też jest radość, jeśli się pojawiam i to mnie bardzo cieszy. Ale tak na serio to nie chcę tam często im przeszkadzać, bo mają mnóstwo swojej pracy. Racibórz też odwiedzam i się bardzo cieszę. Decyzja o emeryturze była podjęta w dobrym momencie, bo niestety był okres, że w mojej rodzinie pogorszyło się zdrowie i mogłem poświęcić ten czas rodzinie. Ale teraz wszystko jest już dobrze.

– Na koniec wróćmy zatem jeszcze do rolnictwa. Rozumiem, że cały czas jest pan czynny w tym obszarze?

– Zgadza się! Ziemia ciągnie do siebie (śmiech). Od dziecka pracowałem na gospodarstwie, aż w końcu w 2010 przejąłem całe gospodarstwo na ojcowiźnie, wraz z zabudowaniami. Oczywiście nie prowadzimy już hodowli bydła, to jest zbyt czasochłonne i niestety na małą skalę też mało opłacalne. Mleka już nikt nie odbierał, a osoby indywidualne wolały pójść do sklepu i kupić, co potrzebują. Rolnictwo jednak istnieje, ale jest przekształcone. Uprawiam moje hektary i zboże oddaję do skupu. W gospodarstwie dalej pracują dwa traktory i sprzęt, niestety na tych terenach są ubogie gleby. Uprawiam pszenicę, jęczmień, żyto, mam też 15 kur (śmiech). Pozostała wierność rodzinnym tradycjom rolniczym. Jednak z rolnictwa najbardziej lubię „Żniwne” czyli dożynki (śmiech).

– Dziękuję za rozmowę i życzę zdrowia i dalszego zaangażowania.

– Dziękuję i pozdrawiam wszystkich, z którymi współpracowałem i współpracuję.

Rozmawiał Fryderyk Kamczyk

  • Numer: 16 (1169)
  • Data wydania: 18.04.23
Czytaj e-gazetę