Widzisz spadającego paralotniarza, nie dzwoń od razu na służby
O niezwykłej pasji latania na motoparalotniach i widokach z góry rozmawiamy z Łukaszem Cubrem i Arturem Szczerbiakiem.
Fryderyk Kamczyk. – Jak i kiedy zaczęła się wasza pasja?
Artur Szczerbiak. – Pojechałem kiedyś na motorze na górę Żar zobaczyć loty. Zainteresowałem się tym bardziej i zacząłem latać najpierw swobodnie w górach. Po dziesięciu latach spróbowałem motoparalotni i od dwóch lat już latam na takim sprzęcie. Latanie swobodne to wykorzystywanie prądów termicznych, podobnie jak to robią szybowce. Startuje się w górach i wykorzystując masy ciepłego powietrza leci się w odpowiednim kierunku. Obecnie latam z silnikiem. W tym przypadku startujemy na równym terenie.
Łukasz Cuber. – Moja przygoda zaczęła się podobnie. Byłem w Szczyrku i zobaczyłem paralotnie po raz pierwszy. Pomyślałem, że trzeba tego spróbować. Zacząłem szukać w internecie od czego zacząć i gdzie zrobić stosowne kursy. Po jakimś czasie pojechałem na szkolenie do Szczyrku i tam zacząłem prawdziwą przygodę z paralotniarstwem. Pierwszy etap górski – loty swobodne niskie, drugim etapem były loty swobodne wysokie. Wiązało się to z częstymi wyjazdami w góry, co było dość uciążliwe, ponieważ byłem zmuszony jechać 80 km i dodatkowo konieczna była odpowiednia pogoda, aby wykorzystać prądy termiczne. W efekcie, aby sobie polatać, musiałem zarezerwować cały dzień. Dzięki dobrym warunkom termicznym w górach można spędzić w powietrzu nawet kilka godzin.
– Później przerzuciliście się na motoparalotnię, czyli sprzęt z silnikiem?
Łukasz Cuber. – Tak. Jest to zupełnie inne latanie. Nasze loty rozpoczynają się 30 minut przed wschodem słońca, a lądować musimy najpóźniej 30 minut po zachodzie słońca. Tak zezwalają nam przepisy. Część ludzi ma pretensje, że zakłócamy ciszę nocną z rana, jednak wszystko to jest zgodne z obowiązującymi przepisami, latamy wtedy, bo w takich porach mamy najbardziej stabilne i bezpieczne dla nas warunki.
– Jakie kursy trzeba mieć i jak wygląda szkolenie, zanim wylecisz?
Łukasz Cuber. – Paralotniarzem można zostać po kursie w górach, który składa się z dwóch etapów: dwudziestu krótkich lotów i dziesięciu wysokich. Następnie instruktor decyduje, czy można podejść do egzaminu państwowego z teorii i praktyki. Po zakończonym szkoleniu w górach, kolejnym etapem jest szkolenie na loty z napędem silnikowym, który kończy się egzaminem. Można go zdawać na własnym sprzęcie lub wypożyczonym. Po zdanym egzaminie zostaje nam wydane z urzędu lotnictwa cywilnego świadectwo kwalifikacji pilota paralotni tzw. lotnicze prawo jazdy, które uprawnia nas do samodzielnego latania na paralotni z napędem. Następnie można kupić sprzęt, który musi posiadać dopuszczenie do lotów (karta paralotni) z ważnym badaniem oraz wykupić ubezpieczenie OC. Koszt takiego kursu wynosi ok. 4500 zł . Kursy można zrealizować najbliżej w Rybniku lub Gliwicach, gdzie dodatkowo można uzyskać uprawnienia do lotów za wyciągarką. Polega to na tym, że pilot jest podpięty do 900 metrowej liny, wyciągarkowy wyciąga paralotniarza na odpowiedni pułap i pilot odpina linę. Jest to tzw. podstawowy lot. Następne są loty wysokie, w których trzeba opanować zakręty i umiejętnie wylądować w określonym miejscu. Loty niskie trwają około kilku minut i odbywają się na wysokości około 100 do 150 metrów. Wysokie zaś to 200 lub 300 metrów z wykorzystaniem podstawowych manewrów. Starty odbywają się zawsze pod wiatr i maksymalnie do 7m/s. Dużo razy zdarzało się w górach, że trzeba było zrezygnować z lotu z tego powodu, że wiatr był za silny, albo wiał nie z tego kierunku, co trzeba i był to jeden z głównych powodów, aby zacząć latać na paralotni z napędem. Na naszym terenie nie mamy problemu ze startowaniem, ponieważ wykonujemy je na otwartej płaskiej przestrzeni i dzięki temu możemy wystartować pod wiatr praktycznie w każdym kierunku.
– Czy musicie mieć jakieś specjalne badania?
Artur Szczerbiak. – Wymagane jest jedynie pisemne oświadczenie o dobrym stanie zdrowia, co oznacza, że nie można być chorym np. na padaczkę, czy mieć poważnych wad wzroku. Dotyczy to również innych chorób, które miałyby wpływ na bezpieczeństwo własne i innych osób. Badania są wymagane tylko jeżeli chcemy latać z pasażerami w tzw. tandemach.
– Jaka jest różnica pomiędzy lataniem swobodnym, a lataniem motoparalotnią z silnikiem?
Łukasz Cuber. – Latanie w górach jest uzależnione od prądów termicznych, które są ułożone dosyć nieregularnie i jest to ściśle związane z występowaniem chmur. Natomiast na naszych terenach warunki atmosferyczną są znacznie bardziej stabilne, a do unoszenia wykorzystujemy napęd silnikowy. Jest bardzo istotna różnica między takim lataniem, ponieważ w górach wysokość lotu może sięgać od ok 1500 m do nawet 3000 m nad ziemią. Zaś loty w naszej okolicy odbywają się zazwyczaj na wysokości 300 – 600 m w zasadzie w dowolnym kierunku, co daje nam okazję do wspaniałego podziwiania naszych terenów z góry.
– Jak wygląda egzamin na motoparalotniarza?
Artur Szczerbiak. – Aby zdać egzamin trzeba najpierw zaliczyć teorię składającą się z siedmiu przedmiotów tj. m.in. prawo lotnicze, meteorologia, zasady oceny warunków. Po zaliczeniu teorii można przejść do następnego etapu, czyli egzaminu praktycznego. Tu znów trzeba ocenić warunki pogodowe, czy można wystartować lub wstrzymać się od lotu, przedstawić dokumenty, opowiedzieć całą procedurę startową, czyli zrobić oględziny zewnętrzne napędu, rozłożyć skrzydło, wystartować oraz stosować się do poleceń instruktora komunikującego się z nami przez radiostację. Na koniec trzeba wyłączyć silnik na wysokości 50 metrów i wylądować w wyznaczonym miejscu.
– Na czym obecnie latacie?
Łukasz Cuber. – W paralotniach najlżejsze silniki zaczynają się od 18 kg. Dostosowuje się je do pilota, jego umiejętności oraz wagi, aby silnik miał wystarczającą moc. Od tego zależy przede wszystkim start, który wymaga umiejętności oraz sprawności fizycznej i bywa powodem najczęstszych wypadków. Jak zawsze najgorsza jest rutyna. Niby wiesz ,co masz robić, a chwila nieuwagi może skończyć się nieszczęściem. Każda paralotnia jest przystosowana konstrukcyjnie do jej przeznaczenia np. (szkolna, rekreacyjna, sportowa, slalomowa, do latania z pasażerami tzw. tandemy). Cały zestaw motoparalotni składa się z takich elementów, jak: silnik, śmigło, kosz, uprząż. W dodatku pilot jest obowiązkowo wyposażony w kask, kombinezon, radiotelefon, wysokościomierz, busolę, gps, a także spadochron zapasowy, którego nam na szczęście nie zdarzyło się użyć, ani w górach w lotach na paralotni, ani też w lotach na motoparalotni. Muszę jednak przyznać, że było blisko.
Artur Szczerbiak. – Warto dodać, że rozróżniamy motoparalotnie zakładane na plecy i takie, które mają wózek w którym się siedzi. Mój cały sprzęt, razem z zalanym paliwem, waży ok. 50 kg. Do startów w wózku potrzebna jest równa łąka, coś na kształt lotniska, zaś sprzęt zakładany na plecy nie potrzebuje czegoś takiego, ale wymaga większej sprawności od pilota. Porównując te dwie metody łatwiejsze w mojej ocenie jest lądowanie bez wózka.
– Wspomnieliście, że było blisko użycia spadochronu.
Artur Szczerbiak. – Miałem taki przypadek w górach. Podchodząc do lądowania, miałem może ze 100 metrów do ziemi, nagle przyszedł podmuch wiatru, który podwinął paralotnię (dostałem tzw. klapę) i zacząłem opadać zbyt szybko w dół. Po pewnym czasie paralotnia wróciła do normalnego lotu i udało mi się wyjść z tego bez szwanku. Takie sytuacje się zdarzają najczęściej podczas lotów w górach, w warunkach silnych turbulencji, a jak się lata z silnikiem poza górami, w spokojnych warunkach, to jest znacznie bezpieczniej. Chyba, że sami sobie narobimy kłopotów. Tutaj w naszym regionie miałem też raz taki przypadek.
Łukasz Cuber. – Ja może opowiem o jednym zdarzeniu. Przy lotach wieczornych prognozy nic złego nie zapowiadały. Wystartowałem więc o 18.00, tak jak zwykle. Jednak warunki pogodowe nie były tak idealne, jak bym sobie wymarzył. Nad Pszowem pojawiła się komórka burzowa, która zaczęła mnie ciągnąć do góry. Nie umiałem w ogóle od niej odlecieć i zaczęła mnie zasysać. Cały czas mnie ciągnęło do góry. Byłem na wysokości niecałych 2000 tyś. metrów, praktycznie na wyłączonym silniku. Wyrzuciło mnie do Uchylska i znalazłem się przy granicy z Czechami. Wylądowałem przed 22.00. Przeżyłem tak mocny stres, że nie chciałem już więcej latać (śmiech). Ale powróciłem do tej pasji już po dwóch tygodniach.
Artur Szczerbiak. – W przypadku zagrożenia przez burzę, lepiej nie latać, bo chmury tak mocno mogą zasysać, że ciężko będzie wytracić wysokość.
– Co się czuje, kiedy się leci i jak często latacie?
Łukasz Cuber. – Przede wszystkim wolność, swobodę, spokój, doświadczenie przestrzeni. Nie da się tego opisać. Trzeba samemu spróbować. Jest to coś pięknego. Jest to praktycznie najtańszy sport lotniczy. Latamy praktycznie przez cały rok. W zimie trzeba się ciepło ubrać, trzeba mieć grube rękawiczki, a to przeszkadza. Loty zimowe są zdecydowanie krótsze, zazwyczaj do ok. godziny. Chociaż warunki są stabilniejsze, bo ziemia jest przykryta śniegiem, to temperatura jest zbyt niska, żeby latać dłużej. W okresie letnim możemy latać dwie godziny dziennie rano i wieczorem. Te dwie godziny to już jest takie fajne uczucie. Człowiek jest naładowany pozytywną energią. Często robimy przeloty nad wieloma powiatami. Zazwyczaj nad jezioro w Goczałkowicach. Czasem do jakiegoś miejsca dolatujemy i zwiedzamy cały dzień, a później wracamy wieczorem do domu. Musimy wrócić przed zapadnięciem zmroku, ponieważ mamy ograniczoną widoczność. Nie widzimy linii energetycznych, widzimy tylko słupy. Przepisy też jasno określają, jak i kiedy możemy latać.
– Jakie macie zagrożenia w powietrzu?
Łukasz Cuber. – Dla mnie osobiście takim zagrożeniem są drony, które praktycznie każdy może kupić i wystartować nimi ze swojego podwórka. Nie jesteśmy w stanie tego zauważyć, a skutki mogą być tragiczne. Jeżeli dron wleci w paralotnię to możemy stracić życie. Zanim się zorientujemy, jest już za późno.
Artur Szczerbiak. – U naszego kolegi była taka sytuacja. Ktoś dronem przeleciał przez linki, zrywając je. Na szczęście koledze udało się bezpiecznie wylądować. Wszystko zależy od tego, czy zostanie uszkodzona jakaś ważna linka. Najgorzej jeżeli dron wleci w poszycie paralotni i rozszarpie ją. Wtedy może być bardzo niebezpiecznie. Oczywiście można lecieć dalej z uszkodzoną paralotnią, ale ostatecznie trzeba rzucić spadochron zapasowy. Lecąc z szybkością 50 km/godzinę nie widzimy drona. Nawet jak leci za naszymi plecami samolot, to nie słyszymy go ze względu na słuchawki i hałas silnika. Drugim zagrożeniem są przewody elektryczne, których my z góry nie zauważamy.
– Jak ocenia Was społeczeństwo?
Łukasz Cuber. – Zdarza się, że ludzie często dzwonią do służb ratowniczych widząc w ich ocenie spadającego paralotniarza, a on tylko wykonuje spiralę. Jest to jedna z metod wytracania wysokości. Czasem widzimy, że paralotniarz znika za drzewami, tak jakby spadł i pojawia się informacja o wypadku. Jest to alarm fałszywy w dobrej wierze. Warto zaznajomić się z tym tematem. W naszym powiecie były już takie sytuacje. Niektórzy nam machają. Widać to z góry. Niektórym przeszkadza nasza obecność. Często też zrzucamy cukierki np. dzieciakom na urodziny. My nikomu nie chcemy utrudniać życia. Chcemy sobie polatać i robimy to zgodnie z przepisami.
– Ile kosztuje taki sport?
Łukasz Cuber. – Sprzęt używany to koszt ok. 20 tys. zł. Górna granica nie istnieje.
– Co się życzy paralotniarzom?
Łukasz Cuber. – Tyle samo startów i lądowań.
– Dziękuję za rozmowę
Najnowsze komentarze